środa, 20 listopada 2013

7.10.2013 r. - Manewry ćwiczebne

Dziś o 8 rano obudziło mnie wycie syren z okazji pożaru. Nie mój pierwszy to akademik i nie pierwsza taka heca. W Polsce podobne alarmy zdarzają się średnio raz w miesiącu, bo jakiś kretyn pali papierosy w pobliżu czujnika dymu. Wtedy też wyją syreny, ale nikt nie reaguje z wyjątkiem kilku nadgorliwych pierwszaków, które przerażone zbiegają na dół. Nauczona doświadczeniem przewróciłam się na drugi bok, wsadziłam głowę pod poduszkę i miałam zamiar wrócić do dżungli i partyzantów, którzy mi się śnili niewątpliwie pod wpływem lektury Allende, ale syreny wyły i wyły, i w dodatku ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Wypełzłam z łóżka zaspana i otworzyłam. Okazało się, że to pani portierka krzycząca, że jest pożar i mam natychmiast opuścić budynek. Nie chciało mi się jej tłumaczyć, że wole spać niż się ewakuować i poczłapałam do holu, który ku mojemu zdziwieniu był pełen ludzi. Niektóre dziewczyny wyciągnięte spod prysznica były w ręcznikach i z szamponem na włosach. Pani kierowniczka próbowała przekrzyczeć syreny i wyganiała wszystkich na dwór. Chciałam się wrócić po polarek ale mi nie pozwolili. Mogło być gorzej, mogłam być w ręczniku i szamponie. Jak nas wszystkich już wyprowadzili na dwór to kazali pokazywać dokumenty i strasznie się oberwało tym, którzy ich nie mieli. Starałam się zrobić nie widzialna, bo nawet gdybym pamiętała, żeby je wziąć, to po prostu nie miałabym co. Karty akademikowej mi jeszcze nie wydali, na legitymacje studencką czekam już od miesiąca, a paszport akurat oddałam T., bo miała dziś iść płacić za akademik. Na szczęście mnie nie zapytali. Potem na nas nakrzyczeli, ze wychodziliśmy aż 10 minut a powinniśmy najwyżej 9 bo przysługuje po jednej minucie na piętro i po chyba półgodzinnym zamieszaniu podziękowali za manewry i puścili wolno. A syreny ciągle wyły, bo portierka nie umiała ich wyłączyć :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz