wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Mysz bardzo żałuje, ale nie będzie mogła wam opowiedzieć jak obchodzi się Boże Narodzenie w Rosji, gdyż przyjechała do Polski. Za to chciała zaprezentować wam swoją integracyjną choinkę. Mysz popiera ideę integracji wszystkich ze wszystkimi. Wykluczenie i dyskryminację ze względu na płeć, narodowość czy niepełnosprawność należy zwalczać. Dlatego na honorowym miejscu mysiej choinki wisi renifer bez nogi, a tuż nad nim rosyjski wilk (niestety bez zająca).

 

P.S. Już za kilka dni Mysz wyrusza na podbój południowych mórz na pokładzie sts Pogoria, więc zmienimy trochę strefę klimatyczną.

wtorek, 10 grudnia 2013

Siberian dream

Eksploracja Syberii przez Rosjan zaczęła się w XVI w. Założony w 1604 r. Tomsk jest więc jednym z najstarszych miast tego regionu. Początkowo przybywali tu rosyjscy Wokulscy, zakładający kolonie handlowe, oraz różni tacy, którzy woleli Moskwie zniknąć z oczu. Kupcy oczywiście chcieli ciągnąć z nowych terenów zyski, ale średnio im się uśmiechało nadstawiać karku pod misiowe pazury, czy tubylcze noże, więc usługi tropiąco-zaczepne wszelkiej maści awanturników były im bardzo na rękę. Oprócz łowców przygód w tajdze szukały schronienia różne sekty i stowarzyszenia, którym niezbyt po drodze było z carem. Kiedy w XVII w. w Rosji przeprowadzona została reforma liturgii, niechcący się jej podporządkować tzw. Staroobrzędowcy ukryli się wśród nieprzebytej tajgi, by tam, spokojnie, jak przed wiekami, czynić znak krzyża dwoma, a nie jak heretycy, trzema palcami. Początkowo Syberia była źródłem energii cieplnej w postaci norczych, sobolowych i gronostajowych futerek. Jak wiadomo, norki zwyczajem wszystkich gryzoni mnożą się jak króliki, więc ich grzbiety, boczki i brzuszki zaliczyć należałoby do odnawialnych źródeł energii cieplnej. Jednak Moskiewskie damy okazały się takimi zimnymi rybami, że nawet całe bogactwo tajgi nie mogło nastarczyć z kołnierzami, kołpaczkami, szubami i innymi mufkami. Na szczęście, w międzyczasie odkryto inne źródła, zdecydowanie mniej odnawialne, ale jeszcze bardziej dochodowe. Okazało się, że pod wieczną zmarzliną kryje się niemal cała tablica Mitki Mendelejeva i zaczęło się budowanie kopalni wszelakich. Wszystko to sprawiło, że w XIX wieku, oprócz osławionych w polskiej martyrologii studentów zsyłanych za naganne ze sprawowania na Syberię, rokrocznie przybywało wielu poszukiwaczy bogactwa, podobnie jak w tym czasie do pobliskiego clondike. Za czasów sowieckiego raju Syberia stała się krajem stalą i węglem płynącym, do którego ze wszystkich republik przybywali robotnicy karmieni nadzieją na lepsze jutro i większe przydziały żywności za pracę w trudnych warunkach.

Tomsk stracił na znaczeniu, gdy ominęła go magistrala transsyberyjska, która poprowadzona została przez odległy o zaledwie 200 km Nowosybirsk. Dziś Tomsk jest trochę zapyziałym, zapomnianym przez turystów i Moskwę miastem gdzieś na zachodniej Syberii. Jego bogata historia odbija się w polsko, ukraińsko, niemiecko, tatarsko i kałkazko brzmiących imionach, ale także w mozaice religijnej. Wśród wielu tomskich świątyń bynajmniej nie wszystkie są prawosławne.

Jest kościół-rzymsko katolicki,

 

meczet, a w zasadzie dwa, z czego ten drugi, czerwony, większy, jest dopiero w budowie, ale szkołę koraniczną już ma.

Meczet biały:


Jest też synagoga (której niestety ilustracją Mysz nie dysponuje), ale za to możecie obejrzeć kościół ewangelicki:


 i cerkiew staroobrzędowców:


- od większości zwykłych cerkwi różni się tym iż jest nie murowana lecz drewniana.

niedziela, 1 grudnia 2013

Kolejne urodziny, tym razem Myszowe

Z ogromnym wzruszeniem odnotowałam fakt, że większość czytelników niniejszego bloga pamiętało dziś  o osiemnastych urodzinach Ślepej Myszy. Me wzruszenie jest tak wielkie, iż rzecz niespotykana, mowę mi odjęło. Na szczęście pozostaje jeszcze słowo pisane, aby podzielić się z Wami wrażeniami dnia dzisiejszego, a było ich niemało.

Przede wszystkim moje kochane współlokatorki przygotowały mi przyjęcie-niespodziankę pełne niespodzianek. Zostałam oficjalnie zaprzysiężona przez nie na матроса военно-морского флота (marynarza rosyjskiej marynarki wojennej). Żeby godnie pełnić służbę dostałam mundur:


...żeby nie zapomnieć na czyją chwałę, dostałam flagę Rosyjskiej Federacji:


...a na koniec, żeby potwierdzić, że prawdziwy ze mnie mariak, musiałam wypić szklankę wódki i zagryźć ogórkiem.




Na stole obok sałatki i pierożków sprezentowanych nam na imprezę przez mamę T., nie mogło zabraknąć również tortu, na którym dumnie płonęły dwie cyferki 1 i 8 :P. 



Dziewczyny kazały mi je zachować i stawiać co rok na torcie, aż będę mogła je zamienić miejscami. Tak też chyba zrobię. Żebym nigdy nie musiała pić w samotności, gdyż to prowadzi do alkoholizmu, dostałam dzwonek zwołujący na piwo :D.

Najedzona i napojona w domu Mysz opuściła akademik, ponieważ  także miasto Tomsk przygotowało dla niej niezłą imprezkę. Stojące wzdłuż ulic i wiwatujące tłumy czekały po kilka godzin na ten jeden, wyjątkowy moment, kiedy pojawi się i przemknie przed nimi bohater dnia. Mysz dotarła wprawdzie z lekkim (kilkugodzinnym) opóźnieniem na główny plac, ale nikt nie miał jej tego za złe.


Następnym punktem programu był wielki pokaz fajerwerków pod Pałacem Sportu. Postanowiłyśmy z M. i jej koleżankami udać się tam piechotą, by ominąć kolosalne korki i większość zamkniętych ulic. Przechodząc przez park napotkałyśmy członka juniorskiej kadry saneczkowej, który zaciekle ćwiczył przed wyjazdem do Soczi. Po krótkich negocjacjach wspartych autorytetem taty, młodzieniec zgodził się nam odstąpić swój sprzęt na jeden zjazd. Efekty możecie sami zobaczyć, a raczej usłyszeć, bo już ciemno było.


Kiedy dotarłyśmy do celu okazało się, że pod sceną kłębi się straszny tłum, także Mysz nie mogła się przepchać do swojej vipowskiej loży. Oglądałyśmy więc fajerwerki wciśnięte w plebs, ale i tak było fajnie.

Na koniec Mysz jeszcze strzeliła sobie fotkę z jednym ze swoich fanów i wróciła do domu.

środa, 27 listopada 2013

Góra Zmartwychwstania

O tym miejscu już kiedyś pisałam, ale niezbyt szczegółowo i bez ilustracji. W niniejszym tekście postaram się to nadrobić.

Voskresienska gora to najstarsza część Tomska. Tam wybudowano pierwszą cerkiew (od jej wezwania góra wzięła swoją nazwę), oraz pierwszą twierdzę, której mizerną rekonstrukcją jest muzeum historyczne. Dzielnica ta znajduje się w samym centrum miasta, dwa kroki od Placu Lenina, a na większości ulic brak asfaltu. Zasiedlają ją głównie drewniane domki, zdecydowanie mniej efektowne niż te, które Mysz prezentowała w poprzedniej notce. Niemal wszystkie znajdują się w opłakanym stanie, za to przed większością z nich stoją mercedesy i beemwice. Domki przynajmniej częściowo pozbawione są kanalizacji, którą zastępują mieszkańcom uliczne pompy, dokładnie takie jak u Gałczyńskiego. Na samym szczycie stoi muzeum historii miasta Tomska, do którego Mysz, jako emerytka, miała darmowy wjazd i głównie dlatego było warte zwiedzenia. W środku obejrzeć można dość skąpą wystawę typowych mieszczańskich akcesoriów z czasów carskiej Rosji, jak: haftowane czepki, malowane talerze, zegary z kukułką i lśniące samowary. Było też kilka strojów do pomacania. W jednej z sal, w towarzystwie ogromnego dmuchanego globusa, oraz rozłożonej na ziemi mapy świata mieszka Sybirak, który opłyną świat. Ściany są obwieszone jego zdjęciami z podróży, a na półeczkach leżą afrykańskie maski, wypchane ryby i hinduskie gongi. Pan, poza tym, że ciekawie opowiada, całkiem nieźle gra na gitarze i odwiedziny u niego były bardzo fajne. Nie wiem tylko jaki ma to związek z historią miasta. Po obejrzeniu ekspozycji można wdrapać się na drewnianą wieże obserwacyjną, gdzie stoi wspomniany niegdyś przeze mnie pluszowy kozak, który przy bliższym poznaniu okazał się być strażakiem, przynajmniej wg Kota Przewodnika. Ja tam jednak uważam, że to kozak.

 

Tuż obok muzeum, na ul. Bakunina, stoi bardzo ładna cerkiew Zmartwychwstania, gdzie patron ulicy podobno brał ślub. Co dowodzi tego, że jednak farbowany był z niego anarchista skoro hołdował takim mieszczańskim przesądom jak sakramenty.

 

 

Idąc, a raczej ślizgając się dalej, doszliśmy do kolejnej cerkwi, tym razem pod wezwaniem Świętej Trójcy, która jest bardzo klimatyczna, stara, drewniana i pachnąca kadzidłem. Trafiliśmy akurat na jakieś nabożeństwo i mogliśmy posłuchać jak pięknie śpiewają prawosławne siostrzyczki.

Wracając do domu, żeby uwieńczyć nasz cerkiewny tour, zaszliśmy jeszcze do cerkwi Aleksandra Newskiego, wielkiego księcia włodzimierskiego, który na kanonizację zasłużył sobie pokonaniem w pięknym stylu wojsk szweckich nad Newą w 1240 r., nomen omen dnia 15 lipca. 


Na koniec dwa zdjęcia nie pochodzące wprawdzie z opisywanej góry, ale dobrze oddające klimat. Fotografie zrobione w tym samym miejscu na Prospekcie Komsomolskim przedstawiają jego dwie strony, jak dwa oblicza Rosji. Niezły widok mają mieszkańcy tych apartamentów.
Strona lewa - Bogata Rosja:


Strona prawa... : 


wtorek, 26 listopada 2013

19. listopada 2013 r. - Krasnojarsk: odsłona trzecia

Tym razem dotarliśmy do wrót rezerwatu prosto jak po sznurku i pełni entuzjazmu ruszyliśmy przed siebie.
Droga była jedna, dobrze wydeptana więc ciężko się było zgubić. Przy wejściu powitały nas oczywiście nasze zaprzyjaźnione tabliczki, sponsorowane przez literkę Z jak zabronione :D


Pani, która sprzedawała bilety powiedziała, że wprawdzie się płaci za wejście, ale wystarczy się uśmiechnąć żeby nie płacić, no to żeśmy się uśmiechnęli i ruszyli na podbój wielkich ostańców. Droga do tzw. centralnych stołbów, czyli tego niewielkiego fragmentu rezerwatu udostępnionego dla turystów, który zaopatrzony został w szlaki, ma ok. 7 km i idzie trochę pod górę, więc wędrówka po niej przy wysokim stopniu oblodzenia nie jest prostą sprawą. Fajnie się było trochę poślizgać. Widzieliśmy też podobno wiewiórki, i jakiś surowiec na futra, prawdopodobnie sobola, jeśli wierzyć przechodzącym autochtonom. Zaskoczyło mnie jak dobrze utrzymany i oznakowany może być rosyjski wybieg dla turystów. Do wejścia między skały prowadzą bardzo ładne drewniane stopieńki, przy których znajduje się tablica z rozrysowanymi i opisanymi wszystkimi szlakami. W górach oznaczenia są wyraźne i bardzo często umieszczone. Nie ma opcji, żeby się zgubić. Udało się nam dotrzeć do najsłynniejszych stołb czyli Babki i Wnuczki, Dziada, Pióra, Słonika, oraz wprawdzie bezimiennych, ale nie mniej ważnych stołb I, III oraz IV, pod tą ostatnią pod daszkiem gdzie wsuwaliśmy bułki, podobno sto lat temu spotykali się krasnojarscy bolszewicy.


Przynajmniej tak twierdziła umieszczona tam tabliczka. Mysz z zachwytem powdrapywała się na niektóre z nich przypominając sobie swoją zarzuconą karierę wspinaczkową. Wszystko pokrywał idealnie wyślizgany lód wiec oprócz wspinaczki Mysz ćwiczyła łyżwiarstwo figurowe.

Mysz między Babką i Wnuczką:

 


Stołb Pióro z Myszą:


 

Dziad:


Stołb III: 

 

Stołb IV:


Słonik:

 

Tak się fajnie chodziło między skałami, że prawie zapomnieliśmy, że o 20:00 rusza nasz powrotny autobus do Tomska. A kiedy nam się przypomniało ruszyliśmy czym prędzej na drugą stronę rzeki do domu po plecaki. Ponieważ ostatnie drobniaki wydaliśmy na mapę Stołbów, część drogi musieliśmy pokonać piechotą, bo nie mieliśmy monetek na autobus. Pani od ręczników i pościeli nastraszyła nas, że o tej porze będziemy jechać na dworzec godzinę albo i półtorej, więc o 19 dobiegaliśmy na przystanek z cudownie rozmienionymi rublami i duszą na ramieniu. Okazało się, że podobnie jak w kwestii dojazdu w skały, pani nie do końca była zorientowana i znaleźliśmy się na dworcu ze sporym zapasem, który wykorzystaliśmy na zakup magnesików na lodówkę w dworcowym kramie z pamiątkami.

Tak zakończyła się krasnojarska odyseja.

 

18. listopada 2013 r. - Krasnojarsk: odsłona druga

Głównym celem naszej wyprawy do Krasnojarska był rezerwat monumentalnych ostańców: Stołby. Przypominające kopy siana albo sterty talerzy skały są bardzo malownicze. Niektóre mają nawet własne nazwy, np.: Dziad, Babka, Pióro. Plan przewidywał, że w poniedziałek wstaniemy ciemną nocą czyli o 7:00 dojedziemy do rezerwatu i cały dzień spędzimy na łonie przyrody. Wieczorem wrócimy grzecznie do Elvisa i Marylin, a następnego dnia zwiedzimy największe na Syberii muzeum etnograficzne, sfotografujemy się pod drugą dziesięciorublową atrakcją, czyli kapliczką na górze, i spokojnie udamy się na dworzec.

A o to jak się miały plany do rzeczywistości. Rozrzucony na przestrzeni wielu tysięcy hektarów rezerwat leży częściowo w granicach administracyjnych miasta i można do niego dojechać publicznym transportem. Poinformowani przez panią od pościeli i ręczników, że mamy wysiąść na przystanku Kasztak, ruszyliśmy w drogę z oczywiście dwugodzinną obsuwą (trochę nam się przysnęło) :P. Gdy Dotarliśmy do rzeczonego przystanku, okazało się, że jest dokładnie nigdzie. Żadnych szlaków, żadnych strzałek, jedynie jakaś boczna droga, ponieważ szła do góry postanowiliśmy nią ruszyć, w końcu miały być góry. Szlaku nie znaleźliśmy, ale za to był bardzo ładny domek na sprzedaż, ktoś reflektuje? :P


Po jakimś czasie doszliśmy do nieczynnej stacji narciarskiej, jakieś stołby faktycznie były, ale na horyzoncie. Mysz nie miała wyboru jak tylko zaufać azymutowi Kota Przewodnika i ruszyć za nim w górę stoku. Wspinaliśmy się po kolana w śniegu wierząc, że jak będziemy iść wzdłuż wyciągu, to gdzieś dojdziemy. Na chwilowych postojach On podziwiał panoramę, a Mysz oglądała gwiazdy :P.



Za każdym razem, gdy z daleka zamajaczyła przybita do drzewa tabliczka, mieliśmy nadzieję, że to oznaczenie szlaku, ale za każdym razem nieodmiennie było to obwieszczenie czego nie wolno i jaki mandat za to grozi. Po dojściu do początku wyciągu, oczywiście okazało się, że poza pięknymi (rzekomo) widokami niewiele zyskaliśmy.



Koci azymut i entuzjazm jednak nie słabły, więc zaczęliśmy dla odmiany schodzić z drugiej strony. Tym razem stoku nie było, ale podczas przedzierania się przez tajgę przekroczyliśmy granicę administracyjną miasta, 


zjedliśmy obiad na wysokiej skale

 

i trafiliśmy na szlak parasolkowy :P 

 

Przeżyliśmy też wiele innych mrożących krew w żyłach przygód, na których opisanie życia by mi nie starczyło, dotarliśmy wreszcie do jakichś skał, na których nasi poprzednicy zostawili nam tajne, zaszyfrowane wiadomości. Najbardziej pozdrawiam tych, którzy tam pili :P. Nasza sztabowa tajna mapa fontann powiedziała nam, że znaleźliśmy się na skale Czarci Palec.

 


Mysz na Palcu Diabła:



Po zejściu odkryliśmy, że znajdujemy się po pierwsze koło szosy, na której rano wysiedliśmy 5 przystanków wcześniej, a po drugie, tuż przy tak poszukiwanym wejściu do rezerwatu. Niestety już powoli się ściemniało więc wchodzenie tam nie miało najmniejszego sensu. Mysz była bardzo niepocieszona takim rozwojem akcji. Nie po to jechała pół Syberii, żeby teraz nie wdrapać się na babkę i wnuczkę, dlatego wieczorem postanowiliśmy olać muzeum i kapliczkę i wrócić następnego dnia w Stołby tym razem, żeby je zobaczyć naprawdę.

Stołby na horyzoncie: 

17.11.2013 r. - Krasnojarsk: odsłona pierwsza

Wiedziona ciekawością jak też wygląda Syberia poza Tomskiem, Mysz postanowiła wybrać się gdzieś na wycieczkę. Po otworzeniu google mapsa okazało się, że najbliższym dużym miastem, nie licząc Nowosybirska, jest Krasnojarsk. 

Akcja była dość spontaniczna i szybka. Wraz z Kotem Przewodnikiem jednego dnia postanowiliśmy wyruszyć, a następnego zarezerwowaliśmy hostel i wskoczyliśmy w nocny autobus który w rekordowym czasie 11 h przewiózł nas przez prawie 700 km tajgi i granicę strefy czasowej. Krasnojarsk przywitał nas egipskimi ciemnościami. Nic dziwnego, była dopiero 7.00. W Tomsku, kiedy wchodzę na wydział o 8.30 rano wciąż jest noc, ale Krasnojarsk trochę przegiął, bo tam niebo zaczęło delikatnie blednąć dobrze po 9:00. Jeszcze na dworcu zaopatrzyliśmy się w plan, który reklamował Krasnojarsk jako miasto fontann. Jest ich tam ponad 50 różnych form i kształtów, mają nawet Neptuna. Może latem wygląda to atrakcyjnie, ale teraz puste baseny zasypane śniegiem i kupą kabli są trochę smętne. Na planie znaleźliśmy ulicę z naszym hostelem i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy piechotą i zajęło nam to jakieś 4h. Oczywiście nie obyło się bez przystanków dla fotoreporterów. Zatrzymaliśmy się przy kilku kolorowych cerkiewkach, sklepie ze starociami oferującym niemłode singery, nożyce krawieckie, singery, chlebaki, singery, naparstki, singery, modele żaglówek, singery, sanki, singery oraz mnóstwo singerów... Pod obiektyw nawinęło się też kilka domków, a nawet teatr. Wiele budynków w Krasnojarsku jest w remoncie. Sądząc po stanie rusztowań, jest to remont permanentny od zarania dziejów. Wzdłuż ulic są porobione korytarze z dykty i blachy, w jednym z takich przejść wąskich, ciemnych i długich na tyle, że nie było widać nawet światełka w tunelu, Mysz spotkała swoich starszych braci, czyli szczurki, ale dzikusy nie chciały się pobawić, ani dać sfotografować. Na Syberii nawet gryzonie są aspołeczne. W niedzielny poranek na ulicach nie ma ani ludzi, ani samochodów. Myliłby się jednak ten, komu by się zdawało, że dzięki temu posłuchać można śpiewu ptasząt. Błogą ciszę wypełniają szczelnie audycje radiowe płynące z wielkich głośników umieszczonych na słupach regularnie co kilkanaście metrów.

Dom przy ul. Lenina: 


W okolicy południa dotarliśmy do celu, albo przynajmniej tak nam się wydawało. Nasz hostel miał znajdować się pod adresem Majerczaka 46/88. Pod numerem 46 stał wieloklatkowy, dziesięciopiętrowy blok, na którym oczywiście z żadnej strony nie było najmniejszej wzmianki o tym, że gdzieś w swych trzewiach może kryć hostel. Zadzwoniliśmy domofonem 88 ale bezskutecznie. Zadzwoniliśmy pod numer telefonu podany na booking.com tylko po to, by się dowiedzieć, że wybrany numer nie istnieje, i nie pozostało nam nic innego, jak zjeść po krówce na pociechę. Kiedy już zaczęliśmy rozpatrywać możliwość poproszenia o gościnę starszych braci Myszy, zadzwoniła miła pani mówiąc, że jest z hostelu w Krasnojarsku i chciała potwierdzić czy dziś przyjedziemy. Trochę się zdziwiła jak się dowiedziała, że już jesteśmy i warujemy pod drzwiami, ale powiedziała, żebyśmy się nie ruszali i zaraz po nas wyjdzie. Pół godziny później zjawiła się młoda dziewczyna z zestawem pościeli i ręczników pod pachą. Zaprosiła nas do środka po drodze wyjaśniając, że ponieważ hostel jest dość daleko od centrum i trudno go znaleźć ona zwykle zabiera gości z dworca. Pisała do nas maila z zapytaniem o której będziemy, ale nie odpisaliśmy więc nie wiedziała czy w ogóle przyjedziemy. Sprawdziłam potem, że faktycznie maila dostałam, ale w tym czasie to my już mknęliśmy przez bezkres śnieżnej tajgi. Hostel okazał się malutki, ale bardzo przyjemny. Dwu i pół pokojowe mieszkanie zostało niedawno wyremontowane w stylu hipsterstwa dla mas. Kafelki z Audrey Hepburn i Elvisem, kubeczki z Marilyn Monroe i Bondem w połączeniu z prostymi meblami z Ikei tworzyły przytulną rodzinną atmosferę. Można było nawet posłuchać Abby z winyli i to na niczym innym tylko na polskiej unitrze, choć z ruskimi napisami. Nasze krasnojarskie lokum leżało na dziesiątym piętrze, więc mieliśmy świetny widok na całe miasto... podobno :P.

Wypiwszy po herbatce wybraliśmy się na eksploracje miasta, tym razem za dnia :P. Główne ulice w Krasnojarsku to oczywiście prospekt Lenina, prospekt Mira i prospekt Marksa. Jest też, a jakże, Plac Rewolucji i Dzierżyńskiego. Gdzieś tam był też uniwersytet, a przed nim podręczna uliczna biblioteczka. We wszystkich przewodnikach przeczytać można, że jedną z głównych atrakcji Krasnojarska jest największa na całej Syberii katedra rzymsko-katolicka, której monumentalne wieże górują nad miastem. Znaleźliśmy rzeczony kościół z niemałym trudem. Udało nam się go zauważyć dopiero przechodząc obok drugi raz, bo jego monumentalność chyba akurat jest w remoncie. Obecnie jest tam sala koncertowa więc nawet nie mogliśmy zwiedzić wnętrza.


Mysz przy podręcznej, ulicznej biblioteczce:

 

Potem wybraliśmy się nad Jenisej. Poszliśmy na most sportretowany na banknocie 10 rublowym, 


postraszyliśmy kaczki...


 ...i zajrzeliśmy na niezwykle malowniczą o tej porze roku plażę.


Mysz po drodze przytuliła się do kilku pomników, np.: miejscowego malarza Pozdiejewa:


oraz Puszkina. Tego ostatniego nie udało się sfotografować, bo oblegali go miejscowi, bardzo chcący się zaprzyjaźnić, wielbiciele płynu do spryskiwaczy. W zamian za to, mamy fotkę teatru jego imienia.


Na kolację wylądowaliśmy w jakimś barze spod czerwonej gwiazdy, gdzie serwowali pyszny barszcz i pierogi z ziemniakami, zwane tu warenikami.

 

Wracając nocą do domu zrozumieliśmy co robią te plątaniny kabli w fontannach. Zimową porą, kiedy prąd wody zamarza, zastępuje się go prądem elektrycznym. Fontanny wypełniają kolorowe instalacje świetlne imitujące kwiatowe pnącza. Całkiem ciekawy pomysł.