tag:blogger.com,1999:blog-61624861359008836902024-03-19T10:51:29.101+01:00ŚLEPA MYSZ TU I TAMBlog Myszy, która stwierdziła, że bycie ślepą nie jest wystarczającym powodem do siedzenia w domu. Przecież mogła się urodzić pozbawiona inteligencji albo poczucia humoru - na szczęście brakuje jej tylko sprawnych oczu ;)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.comBlogger90125tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-16955438617104667742016-05-16T00:18:00.000+02:002016-05-16T00:18:14.616+02:00Karolina Północna ogólnie<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Jeśli komukolwiek Karolina Północna kojarzy się z czymkolwiek, to są to zapewne głównie wyciskacze łez Nicholasa Sparksa, starające się przekonać czterdziestoletnie kobiety po przejściach, że one też zasługują na szczęście. Jednakże większości z was pewnie Karolina w ogóle się z niczym nie kojarzy. Myszy to nie dziwi, bo sama przed przyjazdem niewiele o tym miejscu wiedziała, ale przez kilka miesięcy jednak coś nie coś się dowiedziała i tą wiedzą pragnie się z wami podzielić.</div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.fixthedebt.org/uploads/images/page_features/cropped-north_carolina_map.gif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.fixthedebt.org/uploads/images/page_features/cropped-north_carolina_map.gif" height="207" width="400" /></a></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Może niektórzy pamiętają, jak przed wyjazdem Mysz wpierała wam, iż stolicą Karoliny Północnej jest Charlotte. Niestety, odkrycie, że rodzice i internet nie zawsze mówią prawdę, to ta mało przyjemna część dorastania. Na miejscu okazało się, że Wikipedia zrobiła Mysz w konia i stolicą jest zupełnie inne miasto. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Ale po kolei. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Karolina Północna to stan leżący na południowym-wschodzie USA. Od północy graniczy z Virginią, od zachodu z Tennessee, od południa z Georgią i swoją południową bliźniaczką. Jej powierzchnia to niemal 140 000 km2, czyli prawie pół Polski, a zamieszkana jest przez niecałe 9 000 000 ludzi. Położenie Karolinka ma bardzo ciekawe. Na wschodzie rozciąga się szeroko wzdłuż oceanu atlantyckiego, gdzie posiada wiele piaszczystych plaż, a na zachodzie zwęża się, stopniowo przechodząc przez Appalachy, by ostatecznie wciąć się ostrym klinem w rezerwat Indian Cherokee. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Nazwa stanu pochodzi od imienia króla Karola I Stuarta, którego syn swoją drogą też Karol, ale już II, postanowił uczcić swego rodziciela nadając jego imię powstałej w XVII w. amerykańskiej prowincji, która na początku XVIII w. rozpadła się na południową i północną. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
W Północnej Karolinie nie ma wielkich metropolii. Większość mieszkańców skupiają dwa centralnie usytuowane, trójmiejskie twory. Większy nosi nazwę Triangle i obejmuje stolicę stanu Raleigh, najludniejsze jego miasto Charlotte, i mieszczące najstarszy stanowy uniwersytet w całym kraju, Chapel Hill. Mniejszy nazywany jest Triad, a w jego skład wchodzi: uważany za meblarską stolicę świata Highpoint, Winston-Salem* oraz oczywiście Greensboro. W żadnym z tych miast nie ma jakichś wielkich atrakcji, ale należy zaznaczyć, że Raleigh jest najszybciej rozwijającym się miastem w całym USA. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Mieszkańcy Północnej Karoliny nazywani są Tarheels (smołowane pięty) dlatego, że niegdyś stan ten przodował w produkcji smoły. Inne wyjaśnienie odwołuje się do czasów wojny secesyjnej, kiedy to tutejsi żołnierze podobno grozili tchórzliwym reprezentantom innych południowych stanów, że wysmołują im pięty, by nie mogli zwiać z pola walki. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Północna Karolina ma pewne zasługi historyczne nie tylko dla kraju, ale i dla świata. To tu w 1903 r. bracia Wright podbili przestrzeń powietrzną. Dokładnie 17 grudnia, Orville Wright odbył lot napędzanym silnikiem spalinowym samolotem, posiadającym możliwość sterowania. Lot odbył się w okolicy Kitty Hawk, miał dystans zaledwie 37 m i trwał 12 s, ale było to najprawdopodobniej najważniejsze 12 s w dziejach ludzkości. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Oprócz samolotu, świat zawdzięcza Północnej Karolinie również Pepsi. Napój ten został wynaleziony przez tutejszego farmaceutę Caleba Bradhama z New Bern, który w 1898 r. opracował jego recepturę jako, uwaga, leku na niestrawność. Stąd też nazwa napoju Pepsi-cola, gdyż zawierał on początkowo enzym trawienny pepsynę. <br />
<br />
Jeśli chodzi o historię bardziej lokalną, to właśnie na tutejszej wyspie Roanoke powstała pierwsza brytyjska kolonia w Ameryce. Została założona w 1584 r. przez Waltera Raleigh. Jeśli zastanawialiście się skąd ta dziwna nazwa stolicy, to już nie musicie. Początki były zachęcające więc kolonizator wrócił do kraju po wsparcie. Niestety gdy zjawił się z powrotem na wyspie w 1590 zastał jedynie splądrowane ruiny. Do dziś nie udało się ustalić co się stało. Mieszkańcy zostali najprawdopodobniej wymordowani, albo przez walczących o odzyskanie swojego terytorium Indian, albo przez nie cierpiących konkurencji Hiszpanów. Niektórzy historycy twierdzą, że Północna Karolina była pierwszym stanem, który ogłosił niepodległość od Brytanii. Dawałoby to piękną klamrę narracyjną, ale fakt ten nie jest do końca potwierdzony. Natomiast w 100% jest pewne, że pierwszy czarnoskóry kongresmen Hiram Rhoades Revels, urodził się w 1822 r. właśnie w Północnej Karolinie. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Karolinka ma też swoje rekordy. Na jej terenie znajduje się najwyższy szczyt Appalachów, a co za tym idzie, całego wschodniego wybrzeża. Jest to mierzący 2037 m Mount Mitchel. Nieopodal odwiedzić można najwyższe wodospady wschodniego wybrzeża Whitewater Falls (125 m) leżące nomen omen w Transylvania County i najwyższą tamę Fontana Dam, mierzącą 146 m. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
Łasuchom warto wspomnieć, że Północna Karolina jest największym producentem batatów w kraju, co tłumaczy ich wszechobecność w tutejszym menu.</div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br />
A zmotoryzowanych zapewne zaciekawi fakt, iż stan ten posiada największy w kraju stanowy system autostrad, których łączna długość wynosi 77,400 mil. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br />
Ciekawostką jest leżący w pasmie górskim Blue Ridge, stanowy park Grandfather Mountain, gdyż jest jedynym na świecie rezerwatem przyrody znajdującym się w rękach prywatnych. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br />
Powszechnie uważa się, że południowe stany są bardziej rasistowskie i mniej tolerancyjne, niż północne. Ostatnio o Północnej Karolinie zrobiło się z tego powodu głośno. Należąca niegdyś do konfederacji jest stanem raczej konserwatywnym, gdzie niemal zawsze wygrywają republikanie. Obecny gubernator Pat McCrory od dłuższego czasu próbuje prowadzić politykę dyskryminującą różnego rodzaju mniejszości etniczne i seksualne. Mysia Pallka K., zaliczająca się do afroamerykańskiej społeczności, dostaje piany ilekroć ktoś o nim wspomni. Ostatnio w USA trwa burzliwa dyskusja na temat toalet dla osób transseksualnych. Walczą one o to by w publicznej toalecie móc korzystać z kabiny przeznaczonej dla płci z którą się identyfikują, a nie na którą wskazuje ich akt urodzenia. Gubernator McCrory ostatnio przeforsował prawo zabraniające im tego w Północnej Karolinie. Jednakże prezydent Obama zatwierdził ustawę przyznającą prawo do decydowania o wyborze toalety osobom transseksualnym w całym kraju. Ciekawe jak Północna Karolina sobie z tym poradzi. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br />
Wrogi stosunek do mniejszości przejawia się również niestety w bardziej bezpośredni sposób, prowadząc do krwawych rozpraw z ludnością napływową. Nieco ponad rok temu troje pochodzących z Syrii studentów uniwersytetu w Chapel Hill (małżeństwo i siostra dziewczyny) zostało zastrzelonych przez swojego sąsiada, któremu nie w smak było muzułmańskie towarzystwo. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br />
Nie lepiej jest w okolicznych stanach. Południowa Karolina dopiero w zeszłym roku (jako ostatni stan w kraju) zdecydowała się na usunięcie flagi konfederacji będącej symbolem kraju opartego na niewolnictwie. Decyzja ta była wynikiem masakry w Charleston, kiedy to uzbrojony dwudziestojednolatek wtargnął do afroamerykańskiego kościoła i zastrzelił dziewięć osób, w tym pastora odprawiającego nabożeństwo. Schwytany twierdził, że wcale nie żałuje i że gdyby mógł, to by to zrobił jeszcze raz, bo wierzy, że w ten sposób rozpocznie się wielka wojna w imię białej rasy. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br />
Tak więc jeśli kiedykolwiek odwiedzicie Północną Karolinę, z pewnością spędzicie miły czas na łonie przyrody, ale uważajcie, żeby się za mocno nie opalić, gdyż możecie się znaleźć na celowniku miejscowych patriotów. </div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="text-align: justify;">
* zbieżność nazw z miastem czarownic przypadkowa </div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-31219866336068854502016-05-12T00:43:00.002+02:002016-05-12T00:55:20.234+02:00Firmowy uśmiech numer 5<div style="text-align: justify;">
Szczęściarze, którzy uczęszczali na zajęcia z antropologii kultury u prof. Sulimy z pewnością już domyślają się o czym będzie ta notka, a całej reszcie serdecznie polecam lekturę książki "Delicje ciotki Dee" autorstwa Teresy Hołówki, bo mimo upływu ponad 30 lat nic nie straciła na aktualności.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://www.fasthorseinc.com/wp-content/uploads/2014/08/Small-Talk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://www.fasthorseinc.com/wp-content/uploads/2014/08/Small-Talk.jpg" /></a></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Small talk, czyli niezobowiązująca rozmowa o niczym, jest wciąż najpowszechniejszym sposobem komunikacji, jeśli o komunikacji w tym przypadku w ogóle można mówić. Spotykając znajomego, nawet jeśli po prostu mijacie się na ulicy, absolutnie nie wolno ograniczyć się do zwykłego "cześć", do "cześć" trzeba zawsze dodać: "Jak się masz?". Amerykanie zdanie "Hi, how are you?" wypowiadają jednym tchem, nie zwalniając przy tym kroku, i zazwyczaj, nawet nie czekając na odpowiedź, idą dalej. Oczywiście każde dziecko zaczynające uczyć się angielskiego wie, że na takie pytanie nie ma innej odpowiedzi niż: I'm fine, nawet jeśli wasz chomik umiera, kocica ma ciężki poród, a psychoanalityk właśnie wyjechał na wakacje. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Nie ma ani krzty przesady w tym, że uśmiech jest obowiązkowym elementem stroju służbowego każdego Amerykanina. Gdziekolwiek pójdziecie - do przychodni, sklepu, banku, szkoły, czy kiosku z hot dogami, powita was firmowy uśmiech numer pięć i sakramentalne pytanie "jak się masz". Wyobrażacie sobie panią Jadzię z mięsnego, albo pannę Joannę w okienku pocztowym jak zanim zapytają: "czego" najpierw dowiadują się o wasze samopoczucie? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Oczywiście pytanie to tak na prawdę nie ma na celu poznania wszystkich waszych problemów, wręcz przeciwnie, jest tylko dłuższą formą powiedzenia dzień dobry, więc równie sakramentalna na nią jest odpowiedź, że wszystko super i wspaniale.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Jeśli gdziekolwiek w Ameryce chcecie się czegoś dowiedzieć lub coś załatwić, schemat typowego dialogu wygląda następująco: </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<ol>
<li> on/ona/ wita was z zachwytem i uśmiechem tak szerokim, jakbyście byli właśnie cudownie odnalezioną po latach rodziną i pyta co u was, udając że ją/jego to interesuje </li>
<li>wy odpowiadacie, że wspaniale, udając, że to prawda. Potem on/ona z entuzjazmem dopytuje jak może wam pomóc, a wy wyłuszczacie swoją sprawę </li>
<li>on/ona z zapałem robią wszystko żeby wam pomóc. Najczęściej okazuje się jednak, że nie mogą lub nie wiedzą jak. W tym ostatnim przypadku, trzeba im oddać sprawiedliwość, że w przeciwieństwie do Polski zazwyczaj gdzieś zadzwonią lub pójdą by zasięgnąć informacji, i to już czasem efekt przynosi</li>
<li>Potem wy wylewnie dziękujecie, a on/ona entuzjastycznie mówi, że jest zachwycony/a, że mógł/mogła wam pomóc, i że absolutnie nie ma za co dziękować, co często bywa jedyną szczerą informacją w tej wymianie zdań.</li>
</ol>
<div style="text-align: justify;">
Cała rozmowa jest oczywiście okraszona niezmierzoną liczbą uśmiechów.<br />
A na koniec życzycie sobie wonderful day.</div>
<div style="text-align: justify;">
Z jednej strony jest to trochę denerwująca maniera, z drugiej strony jak do człowieka się uśmiechają z każdej strony i jest on nawet wbrew woli zmuszony, by każdemu się oduśmiechnąć, to ostatecznie uśmiecha się tyle, że endorfiny niezależnie od nastroju nie mają wyboru, muszą się wyprodukować i nastrój się poprawia. To tak jak w Hiszpanii, gdzie typowym powitaniem koleżanek jest zdanie: Hola guapa!, czyli "cześć piękna". Oczywiście nie oznacza to, że koleżanka faktycznie ma was za Miss Universum, jest po prostu dłuższą formą powiedzenia "cześć", ale jak człowiek przez cały dzień się nasłucha, że jest piękny to jakoś tak mu lepiej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Innym typowym elementem Amerykańskiego savoir vivre'u jest mania otwierania drzwi. Niby miły zwyczaj, ale na dłuższą metę męczący. Wyobraźcie sobie, że suniecie powolnym krokiem przez ogromny hol, znajdujecie się jeszcze 20 m od drzwi a już ktoś pędzi, by je wam otworzyć, ewentualnie jeśli właśnie wchodził lub wychodził stoi tam i je dla was przytrzymuje. Czujecie się wtedy w obowiązku przyspieszyć żeby nie stał pół wieczności. Wyobraźcie sobie jak frustrujące jest to dla osób o krótkich nóżkach albo cierpiących na zakwasy po ostatniej wizycie na siłowni. Początkowo myślałam, że dzieję się tak dlatego, że jestem dziewczyną i amerykańscy dżentelmeni chcą się wykazać, ale nie, dziewczyny rzucają się do drzwi równie często co chłopcy. Potem myślałam, że to dlatego, że idę z białą laską, co zapewne w amerykańskim kodzie sygnałowym oznacza, iż jestem niepełnosprawna intelektualnie w stopniu uniemożliwiającym obsługę klamki, ale też nie. Po konsultacji z pozostałymi Polkami dowiedziałam się, że one mają podobne doświadczenia. Po prostu młodzi amerykanie wysysają z mlekiem matki przekonanie, że trzeba otwierać drzwi innym.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com3Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-80796377038970738332016-04-26T18:57:00.000+02:002016-04-26T18:57:17.007+02:00Kultura dobrobytu<div style="text-align: justify;">
W Ameryce wszystkiego musi być dużo, wszystko musi być wielkie i najbardziej naj. Nawet podajniki na papier toaletowy mają miejsce na dwie, a czasem trzy rolki jednocześnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />Wszędzie musi być miło i komfortowo, a atmosfera musi być sympatyczna. Na przykład niemal w każdym budynku na podłogach leżą dywany. Kiedy na początku swego pobytu Mysz taszczyła walizę przez wyłożone puszystymi dywanami korytarze apartamentowca na Manhattanie, myślała, że zawdzięcza tę radość wysokiemu standardowi budynku. Jednakże na prowincjonalnym uniwersytecie również dywany są wszechobecne. Wyłożone są nimi korytarze w akademiku i sale, w których odbywają się zajęcia. Wszystkie biura i aule również pokryte są dywanami. Wprowadza to nastrój przytulności i wyciszenia. W amerykańskich mieszkaniach też wszędzie są dywany, więc jest to pierwszy kraj, gdzie nie patrzą na Mysz jak na wariatkę kiedy po przekroczeniu progu zdejmuje buty.* Tu jest to wręcz wymagane.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />Kolejną ciekawostką jest wszechobecność jedzenia. Żadne wydarzenie kulturalne, informacyjne, czy społeczne nie może się odbyć bez zagrychy. Powitanie studentów przez kanclerza - na stołach sery, koreczki, browni i mini donaty; koncert tanga w muzeum współczesnym - przy wejściu chipsy orzeszki i coca-cola); wystawa ceramiki w galerii - do wyboru kanapki i ciasteczka; pokaz tańca afrykańskiego w centrum sztuki - do dyspozycji M&M's, chipsy i orzeszki; goście na spotkaniu z okazji światowego dnia hidżabu częstowani są hummusem i pitą, a przed kursem salsy można przegryźć nachosa i popić którymś z licznych napojów gazowanych</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />* Kiedy po raz pierwszy odwiedziłam dom mojego szefa we Włoszech i, jak to zwykło się robić w Polsce, zdjęłam w przedpokoju buty, zostałam wyśmiana, że przecież to nie Indie.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-84348921011012437592016-04-23T21:51:00.000+02:002016-04-23T21:55:47.398+02:00Językowych potyczek ciąg dalszy<div style="text-align: justify;">
Jak już może wspominałam, najwięcej nowych słówek poznaję w kafeteri. Ostatnio, myszkując w barze sałatkowym, usłyszałam od mojej pall'ki fascynującą historię, która niezwykle pocieszyła mnie w mojej totalnej ignorancji z zakresu znajomości języka angielskiego. Okazuje się, że nawet nie wszyscy rdzenni Amerykanie radzą sobie ze swoim językiem. Na grudniowym spotkaniu z żydowskim elektoratem kandydat na prezydenta z ramienia republikanów Ben Carson, przekonywał o konieczności walki z ciecierzycowym przysmakiem wegetarian. Uwaga trawożercy - hummus po angielsku wymawia się [hamas] z, co bardzo ważne, akcentem na pierwsze "a", gdyż [hamas] z akcentem na ostatnią sylabę to palestyńska organizacja niepodległościowa. Republikanin przez całe spotkanie mówiąc o swojej wizji polityki zagranicznej USA z upodobaniem używał tego pierwszego słowa. Zamawiając zatem w Ameryce swój ulubiony przysmak z ciecierzycy uważajcie, by nie poprosić o palestyńskich terrorystów. No chyba, że chcecie zostać republikaninem, ale zastanówcie się, czy aby na pewno warto. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Swoją drogą humus, a nie hamas, brzmi całkiem nieźle. Mogłoby stać się hasłem reklamowym jakiejś proimigranckiej kampani. "Sprowadzamy humus, a nie hamas, czyli że wraz z imigrantami do naszego kraju trafią nie terroryści, ale wege smakołyki". Jeśli ktoś by chciał wykorzystać mój świetny pomysł, proszę skontaktować się z mym agentem w sprawie tantiem :) </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A na koniec reakcja amerykańskiego komika na republikańską wpadkę:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/tkBGS_M1HVQ/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/tkBGS_M1HVQ?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-78040015041417673002016-04-22T13:00:00.000+02:002016-04-22T13:00:01.065+02:00Językowe potyczki z redneckami<div style="text-align: justify;">
Wiadomo, że każdy kraj ma swoje dialekty i regionalizmy językowe. Podobnie jest i w USA. Naturalne jest, że w tak ogromnym państwie wykształciło się wiele lokalnych gwar. Praktycznie każdy stan ma swoją. Nie chodzi tu tylko o wymowę, choć ta faktycznie znacząco się różni*, ale także o niektóre słowa, które występują tylko na południu lub północy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Na południu chcąc wyłączyć światło na ten przykład, zamiast swojskiego turn off musicie zadziałać ostrzej i cut off the light.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Kiedy przed kolokwium nauczyciel każe wam put up the phone, bynajmniej nie ma na myśli, że macie przerobić swój telefon na namiot, ale po prostu schować go do torby. Jeśli ktoś zapyta, o waszą kinfolk, będzie chodziło o rodzinę, zazwyczaj tę najbliższą, typu rodzice i dziadkowie. A jeśli ktoś zapyta: Whatcha doin?, chodzi po prostu o to co robicie. Britches to spodnie, pewnie od bryczesów, w których południowe państwo objeżdżało swoje pola bawełny. a jeśli już przy bawełnie jesteśmy, to południowe określenie na człowieka sukcesu to nic innego, niż "high cotton". Przy wypowiadaniu swych sądów czy nadziei, południowcy zamiast: I suppose, I guess mówią: I reckon.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Na południu występują też śmieszne konstrukcje, jak pleonazmowe określenie "might could". Być może południowcy są bardziej asekuracyjni niż rzutcy jankesi i oferując pomoc muszą 2 razy zaznaczyć, że to tylko być może: I might could help you. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na koniec znów nawrót do gastronomii, czyli jak mówi się na południu na ziemniaka? Pilni czytelnicy być może już odgadli z poprzedniej notki, dla niedomyślnych jednak podaję: tater.<br />
<br />
* Na południu zamiast Amerika mówi się Merika, a zamiast kofi - kuofi.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-75482082099785562692016-04-13T20:22:00.000+02:002016-04-20T20:28:52.448+02:00Nie tylko hamburgery<div class="BlogWpisTresc">
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na kampusie
jest wiele miejsc gdzie można zjeść, ale głównym jest niewątpliwie
kafeteria. Jest to ogromny, samoobsługowy bar z wieloma stoiskami
tematycznymi. Na swoje nieszczęście, Mysz ma tzw. unlimited mealplan, co
oznacza, że może do tego przybytku rozpusty chodzić dowolną ilość razy w
ciągu dnia i pochłaniać dowolne ilości jedzenia. Jak można się domyśleć
sprawia to, że ubrania w magiczny sposób zbiegają się w praniu.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://dolcecarini.com/wp-content/uploads/2014/07/Deluxeburger-940x702.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://dolcecarini.com/wp-content/uploads/2014/07/Deluxeburger-940x702.jpg" height="238" width="320" /></a></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>źródło: <a href="http://dolcecarini.com/menu/hamburger/">http://dolcecarini.com/menu/hamburger/</a></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br />
Kafeteria oferuje
zarówno typowo amerykańskie dania jak i kuchnie międzynarodową. Jest
stoisko z pizzą, stoisko meksykańskie, stoisko z hamburgerami, frytkami i
smażonymi kurczakami, stoisko z zupami i bar sałatkowy. Jest zapewne
jeszcze wiele więcej mięsnych miejsc, ale Mysz ich rzecz jasna nie
eksplorowała, więc nie bardzo może powiedzieć co tam oferują. Jednym z
często odwiedzanych przez Mysz jest stoisko z gotowanymi na parze
warzywami. Oprócz klasyków jak brokuł, kalafior, czy marchewka, można
znaleźć tam takie dziwy jak pomidory, oraz takie rarytasy jak szparagi.
Jest kilka stoisk niesamoobsługowych, należą do nich m.in. stoisko
azjatyckie. Leży tam mnóstwo składników, z których możemy skomponować
własne danie a potem miła pani wrzuci to do woka i dla nas usmaży.
Znaleźć tam można warzywa, owoce, mięso, tofu, makaron ryżowy i ryż we
własnej osobie. Na tym stoisku Mysz odkryła warzywo, którego istnienia
nawet nie podejrzewała, a mianowicie kotewkę wodną. Jest ona dość
częstym składnikiem amerykańskich dań azjatyckich.<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<img alt="Kotewka orzech wodny" src="http://www.naturaity.pl/global/img/a/de5e20ab396c1b3479455ee63e380513.jpg" height="393" title="Kotewka orzech wodny" width="525" /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Kotewka orzech
wodny, źródło: <a href="http://www.naturaity.pl/artykul/517,kotewka-orzech-wodny-trapa-natans-orzech-dla-zakochanych.html#ad-image-0%EF%BB%BF">http://www.naturaity.pl/artykul/517,kotewka-orzech-wodny-trapa-natans-orzech-dla-zakochanych.html#ad-image-0</a></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br />
Innym
niesamoobsługowym stoiskiem jest dział kanapkowy, oprócz kanapek robią
tam także wrapy. Do wyboru są wrapy czosnkowe, szpinakowe,
pomidorowo-bazyliowe i zwykłe, do środka można wpakować, oprócz warzyw,
także hummus, tofu czy pesto, a miła pani nam to zgrabnie zwinie i
zgrilluje. Ulubionym stoiskiem Myszy jest oczywiście dział
wegetariański, który zazwyczaj ma wprawdzie niewielki wybór (3-4
potrawy), ale zawsze bardzo dobre. Ostatnio zaczęły się nawet pojawiać
tam wegańskie desery. No i guacamole mają obłędne.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dbałość o zachowanie
wegetariańskiej higieny jest ogromna. Na stoisku azjatyckim pani ma
oddzielnego woka dla wegetarian. Na stoisku z kanapkami pani
przygotowując kanapkę wegetariańską musi uprzednio zmienić rękawiczki*, a
po zgrillowaniu, krojąc kanapkę na pół, nie może użyć noża, którym
przekroiła wcześniej kurczaka, tylko musi wziąć nowy.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W godzinach
porannych (od 7 do 11) działa stoisko śniadaniowe, gdzie znaleźć można
zawsze oatmeal (owsiankę) oraz grits, czyli coś, co można nazwać kaszą
manną z kukurydzy, występującą w wersji z żółtym serem lub masłem.
Okazuje się, że nie tylko Polska jest krajem ziemniaka. Tu żadne
śniadanie nie może się obyć bez pyr. Codziennie do wyboru jest albo
zapiekanka ziemniaczana, albo hash brown patty, czyli rodzaj grubych
placków ziemniaczanych w chrupiącej i zapewne niesamowicie tłustej
panierce, tater tots, czyli niewielkie kuleczki z masy ziemniaczanej
smażone na głębokim tłuszczu, albo po prostu starte ziemniaki usmażone z
kawałkami cebuli i papryki. Jest także sporo parówek, kiełbasek,
bekonów i innych tego typu paskudztw. Na zagryzkę posłużyć może biscuit,
czyli raczej pozbawiona smaku, lekko słonawa bułka drożdżowa,
najczęściej polewana gravy, czyli gęstym, mięsnym sosem. Niedaleko
znajduje się stoisko z płatkami. Mleko do wyboru: zwykłe, czekoladowe i
odtłuszczone. Płatków do wyboru kilkanaście rodzajów, ale żaden nawet
nie przypomina zdrowego muesli, same czekoladowe kuleczki, miodowe
kółeczka, cynamonowe płatki itd.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na śniadanie można
sobie również zrobić gofra, którego następnie można wysmarować jednym z
okropnie słodkich dżemów lub bitą śmietaną. Inną słodką opcją są
pancake'i i francuskie tosty, które można polać syropem klonowym,
występującym również w wersji dietetycznej. Tuż obok czekają na
wrzucenie do tostera bajgle i chlebki. Bajgli również jest nieprzebrane
bogactwo: z jagodami, z cynamonem, z sezamem, z makiem, czosnkiem i
nawet zwyczajne. Chleb jest niestety albo tostowy, albo biały zwykły. O
pełnoziarnistym nikt tu raczej nie słyszał.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dla wielbicieli
jajek jest stoisko, gdzie miłe panie smażą na zamówienie omlety lub
jajka sadzone. Ciekawym wynalazkiem jest over easy egg czyli jajko
sadzone obsmażone z dwóch stron.<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<img alt="over easy egg" src="http://www.geekusextremus.com/wp-content/uploads/2013/06/oe.jpg" height="356" title="Over easy egg" width="535" /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>źródło zdjęcia: http://www.geekusextremus.com/eggses-eggses-it-is-bilbos-breakfast-i</i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Śniadaniowe menu
można uzupełnić na koniec świeżym owocem. Dostępne zazwyczaj bywają:
grejpfruty, winogrona, arbuzy, melony i ananasy, a z mniej egzotycznych
oczywiście jabłka, i gruszki.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pora lunchowa trwa od 11 do 14, a kolacyjna od 16 do 20. Niestety, między nimi wiele stoisk jest zamkniętych.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Środa jest dniem
fried chicken i kolejki wtedy ciągną się aż na schody. Wegetariańską
opcją w te dni jest słynny amerykański mac and cheese, czyli makaron z
sosem serowym.<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<img alt="" height="361" src="https://a.ctimg.net/QGNyeyvvQvu6Dg7PRXjrSw/macaroni-and-cheese-mac-recipe.jpg" width="540" /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Mac and cheese, źródło: https://priyaasmenu.cucumbertown.com/macaroni-and-cheese-mac-recipe-dish</i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przez cały dzień
otwarte jest również stoisko deserowe, a na nim: kilka smaków lodów do
wyboru, puddingi i galaretki, różnego rodzaju ciastka i kremy. Typowo
amerykańskimi słodyczami są: cupcake (rodzaj muffina z kremem na
wierzchu), cookie (czyli okrągłe twarde ciastko podobne do naszych
piegusek, występujące w wersji z rodzynkami, kawałkami czekolady lub
M&Msami) i cobbler kruche ciasto z dżemową masą owocową serwowane na
ciepło. Jest też trochę zapożyczeń z Europy jak np: pudding chlebowy,
ciastka francuskie czy sernik.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Od czasu do czasu, z
okazji jakiegoś święta jest specjalne lunchowe menu. Jak na razie
takimi specjalnymi dniami były: Mardigra, Walentynki, dzień św. Patryka
oraz ostatnio Dzień Ziemniaka. Niestety zazwyczaj Mysz ma wtedy zajęcia.
Jedyny świąteczny lunch na jaki się załapała, był to lunch
walentynkowy, kiedy to jako danie główne można było zjeść łososia, a na
deser świeże truskawki moczone w fontannie czekoladowej.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jeśli chodzi o
jedzenie typowe dla południowych Stanów to oczywiście dominuje mięso.
Jest jednak parę wegetariańskich atrakcji. Przede wszystkim kukurydza
pod różnymi postaciami. Wspomniane już danie śniadaniowe grits jest tego
świetnym przykładem. Ponad to zjeść tu można hushpuppies - czyli
kuleczki z ciasta z mąki kukurydzianej smażone na głębokim tłuszczu.
Jako dodatek do wielu dań podaje się cornbread, który wcale nie jest
chlebem z mąki kukurydzianej, a raczej słodkim ciastem często nawet z
rodzynkami. Nie przeszkadza to mu być dodatkiem do dań mięsnych, zwykle
gęstych gulaszowych zup typu jambalaya, czy chili.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Południe ma też
swoje ulubione warzywa. Na pierwsze miejsce wysuwa się niewątpliwie
batat. Zastępuje on w wielu wypadkach zwykłe ziemniaki. Robi się tu z
niego frytki, tater tots i zapiekanki. Na stołówce często występują po
prostu pieczone plastry batata z dodatkami do wyboru: brązowy cukier,
cynamon i marshmallow (słynne pianki amerykańskie). Innym powszechnie
obecnym warzywem jest kabaczek. Gotowany na parze lub smażony może być
przystawką albo dodatkiem do dania głównego. Je się tu też sporo
zieleniny NP Collard greens, będący bliskim krewniakiem jarmużu, ale o
liściach gładkich i smaku nieco delikatniejszym. Niestety nie udało się
Myszy znaleźć informacji, czy posiada nazwę w języku polskim.<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<img alt="" src="http://damndelicious.net/wp-content/uploads/2015/04/IMG_3488edit.jpg" height="358" width="538" /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Tater tots, źródło: http://damndelicious.net/2015/04/10/homemade-tater-tots/</i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ciekawostką kuchni
południowej są też gotowane orzeszki ziemne. Gotuje się je w łupinkach z
dodatkiem octu i przypraw. Smakuje to dość, hm, ciekawie.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
* W kafeterii
wszyscy pracują w rękawiczkach. To znaczy ciężko orzec jak jest na
zmywaku, bo tego nie widać, ale Ci, których widać, wszyscy mają
rękawiczki.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-85761191860322884642016-03-18T19:33:00.000+01:002016-04-20T20:34:16.273+02:00Studiowanie po amerykańsku<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mysz, jak może nie
wszyscy wiedzą, studiuje w Greensboro filologię rosyjską. W związku z
tym, większość zajęć, na które chodzi, związana jest z Rosją. Są to
mianowicie: Tołstoj, Poeci w epoce sowieckiej, Historia Rosji po 1900 r.
oraz, by nie wyjść z wprawy, język hiszpański na zaawansowanym
poziomie. Początkowo Mysz planowała również uczęszczać na język
rosyjski, jak się jednak okazało na zajęciach na najbardziej
zaawansowanym dostępnym poziomie studenci uczą się dni tygodnia, więc
sobie odpuściła. Nie trzeba zatem dodawać, że zajęcia z literatury i
historii rosyjskiej odbywają się w 100% po angielsku.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W tym miejscu chyba
niezbędna jest krótka wstawka teoretyczna na temat tego jak
skonstruowany jest program studiów na amerykańskim uniwersytecie, bo
różni się on nieco od systemu do którego jesteśmy przyzwyczajeni w
Polsce. Każdy student ma możliwość wybrać sobie swój główny obszar
zainteresowań, tzw. major oraz obszar poboczny. tzw. minor i nie muszą
być one w żaden sposób ze sobą powiązane. Aby uzyskać dyplom trzeba
zaliczyć określoną liczbę godzin zajęć, dla major jest ona większa, a
dla minor analogicznie mniejsza. Niektóre przedmioty są obowiązkowe,
inne opcjonalne, ale generalnie amerykańscy studenci mają dużo większą
dowolność w komponowaniu swojego programu studiów niż polscy.
Niezależnie od obranego majora i minora, studenci muszą zrealizować
również pewną ilość zajęć z bloków tematycznych nie związanych z ich
studiami. Ma to zapewnić wszechstronne wykształcenie i poszerzyć
perspektywy młodych ludzi. Oznacza to, że jeśli ktoś studiuje np.
archeologię to musi wziąć sobie przedmioty z nauk ścisłych i literatury.
A jeśli ktoś studiuje matematykę, będzie musiał wziąć przedmioty z
antropologii.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Większość studentów
uczęszczających z Myszą na zajęcia o rosyjskiej literaturze realizuje te
przedmioty właśnie jako dodatkowe do swojego programu, więc o Rosji nie
ma pojęcia w ogóle. W związku z tym pojawiają się pytania w stylu: kim
był Puszkin, albo czy niedźwiedzie chadzają sobie swobodnie po ulicach
Moskwy i czy przywiązywanie do nich ludzi to typowa rosyjska rozrywka.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ostatnie pytanie
pojawiło się w związku z omawianym na zajęciach fragmentem "Wojny i
pokoju", w którym złota moskiewska młodzież przywiązała policmajstra do
misia i wrzuciła obu razem do rzeki.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na historii Rosji
jest nieco lepiej, bo większość studentów ma historię jako major i w
dodatku niektórzy nawet mają na swoim koncie zaliczenie przedmiotu
historia Rosji do 1900 r.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<strong>Ogólnie rzecz biorąc, zajęcia tutaj są dużo bardziej interaktywne niż w Polsce.</strong>
Od studentów oczekuje się dużego zaangażowania i, co ciekawe, oni
faktycznie to zaangażowanie okazują. W odróżnieniu od polskiego systemu,
gdzie przez cały semestr chodzi się na wykłady i nic nie robi, a na
końcu zdaje ogromny egzamin, w USA trzeba pracować przez cały semestr.
Dokładne reguły oczywiście zależą od prowadzącego, ale ogólnie na każde
zajęcia trzeba coś napisać, albo przynajmniej przeczytać i mieć zdanie
na temat tego, co się przeczytało. Główną część zajęć stanowi grupowa
dyskusja. Jest również wiele możliwości zdobycia dodatkowych punktów
dzięki aktywności poza zajęciami. Uniwersytet oferuje wiele studenckich
organizacji i klubów tematycznych i niektórzy prowadzący dają punkty za
uczestniczenie w nich albo za obecność na konferencjach. Niektóre jednak
pomysły na zdobycie dodatkowych punktów są naprawdę zaskakujące. Na
zajęciach z Tołstoja przy okazji omawiania fragmentu, w którym książę
Andrzej ogląda stary bezlistny dąb zimą, a potem widzi go ożywionego
wiosną i na tej podstawie snuje różne refleksje o swoim życiu,
prowadząca powiedziała, że jeśli znajdziemy dąb na kampusie i zrobimy
sobie z nim zdjęcie w zadumanej pozie teraz kiedy nie ma listków a potem
kolejne w kwietniu, kiedy już będzie miał listki i stworzymy z nich
jakiś ładny fotograficzny kolaż to dostaniemy dodatkowe punkty. Na
szczęście wszystkie drzewa na kampusie mają tabliczki z podpisami co to
za gatunek. Inaczej pewnie nikt nie byłby w stanie tego zrobić.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ciekawe są zajęcia o
sowieckiej poezji, bo większość ludzi w życiu nie słyszała o Związku
Radzieckim i jego realiach, więc ma bardzo odświeżające spojrzenie na
tamtejszą poezję. Nie doszukuje się kontekstów politycznych i twierdzi,
że jeśli tytuł wiersza jest "Żyrafa" to jest to monolog starej żyrafy do
młodej żyrafy. Kiedy pani prowadząca pokrótce przedstawiła sylwetkę
skandalisty Majakowskiego, kolega z pierwszej ławki stwierdził, że to
taki rosyjski Kanye West.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ulubione mysie
zajęcia to Historia Rosji. Pierwsze spotkanie prowadzący rozpoczął od
puszczenia piosenki streszczającej całą sowiecką historię przy użyciu
tetrisa.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/hWTFG3J1CP8/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/hWTFG3J1CP8?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
I Mysz już wiedziała, że to najlepsze zajęcia w całej szkole.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Generalnie każde
zajęcia zaczynają się od jakiejś piosenki, albo fragmentu filmu.
Spotkanie poświęcone Rasputinowi otworzył zespół Bonney M, a omawianie
rewolucji 1905 r. zaczęliśmy od obejrzenia obszernych fragmentów
"Pancernika Potiomkin" Eisensteina. Najlepsza ze wszystkiego jest jednak
piosenka wyjaśniająca leninowski slogan "pokój, chleb i ziemia" (peace
land and bread).</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/KZbho6AsBOc/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/KZbho6AsBOc?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zamiast podręczników
czytamy powieści rosyjskie dotyczące omawianego okresu i staramy się w
nich znaleźć informacje o realiach epoki. Rewolucję bolszewicką i wojnę
domową omawialiśmy na podstawie "Cichego Donu", okres czystek
stalinowskich na podstawie "Gorzkich wód" a wielką wojnę ojczyźnianą na
podstawie "Wojny Iwana".</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na niemal każde
zajęcia trzeba napisać krótki esej wyrażający opinię na temat
przeczytanego tekstu, albo przynajmniej wziąć udział w internetowej
grupowej dyskusji na stronie przedmiotu. Do dyskusji przygotowujemy się
czytając pisma Lenina i Trockiego dzięki czemu Mysz poznaje takie
niezbędne do życia słówka jak świadomość związkowa czy własność środków
produkcji.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<strong>Na koniec dwa słowa o tak zwanej academic integrity</strong>,
czyli uczciwości akademickiej. Po pierwsze zakłada ona, że ściąganie,
czy plagiatowanie są bardzo ciężkimi wykroczeniami, za które zazwyczaj
grozi usunięcie z uniwersytetu. Za niemoralne uznaje się nawet pomaganie
komuś w odrobieniu pracy domowej. Po drugie, nakazuje wszystkim, bez
wyjątku, kupno podręczników. Kserowanie, skanowanie, ściąganie z
internetu czy nawet dzielenie się jednym egzemplarzem na kilka osób są
niedopuszczalne i grożą niezaliczeniem przedmiotu. Oryginalne
podręczniki potrafią kosztować nawet $100, używane na Amazonie trochę
mniej, ale rekord o jakim Mysz słyszała to podręcznik do hiszpańskiego
za $250. Co robi zatem polski student? Pierwsze kroki swe kieruje do
biblioteki, ale tu czeka go niemiłe zaskoczenie. Biblioteka akademicka
choć dysponuje niezwykle bogatymi zbiorami filmów, czasopism, płyt cd i
literatury rozrywkowej nie oferuje podręczników ani publikacji
naukowych. Jedyną możliwością uniknięcia kupna jest wynajęcie
podręczników z akademickiej księgarni ale również nie jest to tania
sprawa.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na niektórych
zajęciach niezbędny jest iclick czyli nieduże urządzonko za pomocą
którego można w trakcie zajęć odpowiadać online na pytania. Dzięki czemu
jednocześnie cała grupa zostaje sprawdzona i oceniona w ciągu zaledwie
kilku minut. Inną formą aktywności online jest supersite, czyli strona,
na której prowadzący umieszczają zadania domowe, do której studenci
muszą wykupić kod dostępu co kosztuje ok $100. Dla każdego przedmiotu
jest oczywiście oddzielny kod, więc i oddzielna opłata.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Także nawet dla studentów, na wymianie, nie płacących czesnego, nauka na amerykańskim uniwersytecie nie jest tania.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-46566968166504349042016-03-14T19:41:00.000+01:002016-04-21T22:44:49.738+02:00 University of North Carolina at Greensboro<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><b>Początkowo założona w 1892 r. uczelnia była żeńskim collegem.</b>
Panowie pojawili się na niej dopiero w 1963 r. W Ameryce wyróżnia się
Historically black colleges and universities, w skrócie HBCUs oraz
Predominantly white college (w skrócie PWcs), czyli historycznie czarne i
białe uniwersytety. Choć UNCG należy do tej drugiej grupy, to paleta
barw jest na nim bardzo szeroka. Nie bez powodu ma zatem opinie
najbardziej zróżnicowanego pod względem rasowym uniwersytetu w mieście, a
może nawet całym stanie. Spotkać tu można nie tylko wszelkie odcienie
czekolady, ale także przybyszy z różnych zakątków Azji, Ameryki
Południowej, pobliskich wiosek indiańskich i oczywiście Europy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="color: #3366ff;"><b>Kampus jest ogromny.</b></span>
Mieści w sobie wszystkie wydziały, akademiki, obiekty sportowe, muzeum
sztuki, teatr, a także sporo punktów gastronomicznych i sklepów. Jest to
w zasadzie samodzielna dzielnica miasta z regularnymi ulicami,
przejściami dla pieszych i światłami.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus011" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus011.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus04" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus04.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;">Wszystkie
budynki mają nazwę i w znakomitej większości są to nazwiska zasłużonych
pracowników uniwersytetu. Na przykład akademik, w którym Myszy przyszło
żyć, zwany International House, w rzeczywistości nazywa się
Phillips-Hawkins, na cześć pana Charlesa Phillipsa, który był dyrektorem
Public Relations w latach 1935-1962 oraz pani Kathleen Hawkins przez
ponad 40 lat pracującej w administracji akademików.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus061" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus061.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br />
<span style="font-size: small;">Standard
pokojów nie jest powalający, ale podobno jako obcokrajowcy mieszkamy w
najtańszym akademiku. Czyli odwrotnie niż w Polsce, gdzie erasmusów
umieszcza się w najlepszych. Tutejsze akademiki pozbawione są portierni.
Nikt nie pilnuje o której i w jakim stanie studenci wracają. Można
wprowadzać kogo się chce i na jak długo się chce. Nie ma zatem problemu,
by przenocować u siebie w pokoju kogoś nawet kilka dni, o ile
współlokator nie ma nic przeciwko. Porządku w akademiku pilnuje grupa
wybranych studentów. Jest to coś podobnego do naszej rady akademika, z
tą różnicą, że dla nich jest to normalna praca, za którą dostają
wynagrodzenie. Na parterze znajduje się pokój wspólny Griffindoru z
ping-pongiem, bilardem, telewizorem i dużą liczbą mięciutkich kanap.
Faktycznie sporo studentów tam przesiaduje wieczorami. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;">Na
kampusie jest raczej cicho i spokojnie. Co rano za oknem można
posłuchać leśnego ptactwa łącznie z dzięciołem. Jedna koleżanka widziała
nawet rodzinę dzikich królików na trawniku przed akademikiem.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus081" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus081.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus092" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus092.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus010" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus010.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;">Jeśli
chodzi o obiekty sportowe, studenci mają do dyspozycji dwa stadiony
(jeden do piłki nożnej, a drugi baseballowy) halę do koszykówki,
siłownie, korty tenisowe, basen i ściankę wspinaczkową. Wszystko jest za
darmo i otwarte przez cały tydzień do późna w nocy. Dawno nie byłam na
polskiej siłowni, więc nie wiem czy też obowiązują takie standardy, ale
tutaj przy każdym przyrządzie w specjalnej przegródce znaleźć można
spryskiwacz z płynem dezynfekującym i szmatkę. Po treningu należy po
sobie przetrzeć wszystkie dotykane elementy. Na ściance wspinaczkowej
bezpłatnie można wypożyczyć nie tylko uprząż, ale także buty. Po
pierwszej wizycie rozmiar jaki nosicie jest wprowadzany do systemu,
także następnym razem jak przyjdziecie i pokażecie legitymacje, obsługa
bez pytania wie jakie buty wam wydać. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="color: #3366ff;"><b>Centralnym punktem kampusu jest wieża zegarowa.</b></span>
Oparta na czterech betonowych słupach stanowi coś w rodzaju bramy, ale
przejście pod nią przynosi pecha. Po krótkim śledztwie Mysz dowiedziała
się, iż ten pech w praktyce oznacza nieukończenie studiów w terminie… I
tak jej to nie grozi, więc Mysz przechodzi sobie pod zegarem codziennie,
podczas gdy wszyscy zabobonni Amerykanie obchodzą ją w kółko. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus021" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus021.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus051" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus051.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;">Tuż
przy wieży znajduje się pętla autobusowa. Studenci UNCG mogą bezpłatnie
korzystać z komunikacji miejskiej za okazaniem legitymacji. Autobusem
można pojechać do Downtown, albo na zakupy do któregoś z licznych
centrów handlowych. Najpopularniejszym sklepem wśród studentów jest
Wall-mart, odpowiednik naszej Biedronki albo jeszcze gorzej. Mysz
wybrała się tam na samym początku w celu zakupu pościeli, gdyż akademik
za takie luksusy liczy sobie 15$ tygodniowo. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;">Na
kampusie znajduje się również poczta. Ponieważ akademiki nie mają
portierni, nie ma też w nich miejsca na korespondencje. Wszystkie
przesyłki trafiają na kampusową pocztę, a student zostaje poinformowany
mailowo, iż czeka na niego list lub paczka. Oczywiście można stamtąd
również nadać paczkę, choć nie jest to tania sprawa. Podobno 2kg
przesyłka do Polski kosztuje 35$.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus03" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus03.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><img alt="kampus07" class="img--center" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/kampus07.jpg" width="550" /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;">Jednym
z największych budynków jest uniwersytecka biblioteka. Oprócz książek
posiada również bogate zbiory filmów na DVD i muzyki na CD. Można w niej
bezpłatnie drukować, skanować i kserować za okazaniem legitymacji i
oczywiście korzystać z jednego z setek komputerów. Biblioteka natomiast
nie oferuje żadnych akademickich podręczników, ale o tym będzie innym
razem.</span></div>
<span style="font-size: small;">Obiecuje pokazać wam zdjęcia kampusu, ale w tym celu muszę poczekać na ładną pogodę (dotrzymałyśmy słowa! :D - przyp. red. )</span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-82919622439821111762016-03-10T22:34:00.000+01:002016-04-20T22:35:26.921+02:00Safety first<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;"><span>W trakcie orientation week
wyłożono nam również zasady bezpieczeństwa na kampusie oraz
przedstawiono różne środki, jakie Uniwersytet oferuje, by studentom żyło
się miło i spokojnie. Mysz uznała, iż jest to tak ciekawy temat, że
zasługuje na oddzielną notkę zwłaszcza, że wkrótce potem musiała jeszcze
przejść szkolenie z bezpieczeństwa seksualnego.</span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Na
kampusie znajduje się specjalny uniwersytecki posterunek policji. Jeden
z tamtejszych policjantów pojawił się na naszym orientation week.
Tłumaczył, że niebezpiecznie jest chodzić po kampusie samotnie po
zmroku, dlatego wieczorem zawsze powinniśmy wychodzić w co najmniej
kilkuosobowych grupach. Jeśli chcemy wrócić późno z biblioteki do
akademika, to powinniśmy skorzystać ze służby eskortowej. Dzwoni się pod
podany numer, przychodzi strażnik i odprowadza was do akademika.
Koleżanka, która ostatnio z tego korzystała została nawet odwieziona
radiowozem. Dodam, że odległość to kilkaset metrów. Jeśli wiemy o jakimś
przestępstwie, powinniśmy to niezwłocznie zgłosić dzwoniąc lub
wysyłając sms na uniwersytecki posterunek. Jeśli boimy się zadzwonić to
istnieje specjalna apka do komunikacji z policją. Umożliwia ona np.:
zrobienie zdjęcia kogoś kto właśnie kradnie rower pod waszym oknem i
natychmiastowe wysłanie na policję. Istnieje także inna aplikacja do
osobistego użytku między studentami, która działa jak mapa Huncwotów w
Harrym Potterze. Pomoże ona twoim przyjaciołom czuwać nad tobą.
Wprowadza się do niej jako punkt A. swoje miejsce wyjścia i jako punkt
B. miejsce docelowe a osoba, do której idziecie, obserwuje was jako
kropeczkę przemieszczającą się na mapie kampusu. Jeśli kropeczka
zatrzyma się na podejrzanie zbyt długo, przyjaciel może do was zadzwonić
by sprawdzić czy wszystko w porządku. Na lokalnym posterunku prowadzony
jest również bezpłatny kurs samoobrony. Jeśli padliście ofiarą
przestępstwa seksualnego powinniście to niezwłocznie zgłosić do
specjalnie w tym celu utworzonego biura. Zostanie wam udzielona wszelka
niezbędna pomoc medyczna i psychologiczna. Jeśli zdecydujecie się złożyć
doniesienie na policji oczywiście zostanie wszczęte śledztwo przy
zachowaniu waszej anonimowości. Jeśli ktoś was prześladuje możecie nawet
dostać ochronę.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">W
kilka dni później musieliśmy przejść obowiązkowe szkolenie online z
zakresu bezpieczeństwa seksualnego. Na początek trzeba było podać swoje
ogólne dane demograficzne np:</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Sex? (do wyboru): male, female other; </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">gender (do wyboru) man, woman, transgender, other;</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">sexual orientation (do wyboru) gey, lesbian, heterosexual, pansexual, queer, bisexual, asexual other.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Konia z rzędem kto mi powie co oznacza "Other" w dwóch ostatnich przypadkach.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Pytano
m.in. o: wiek, rok i kierunek studiów, przynależność do organizacji
studenckich, rasę (Mysz dowiedziała się przy tej okazji że należy do
rasy Kaukaskiej), poziom i rodzaj wykształcenia rodziców, miasto, stan i
kraj gdzie się urodziło, gdzie się wychowało i gdzie się chodziło do
szkoły, czy się ma rodzeństwo i czy się pracuje.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Pytania dotyczące życia seksualnego to np:</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;"><span>Czy kiedykolwiek okłamałeś przyjaciół albo partnera w kwestii tego ilu partnerów seksualnych miałeś?</span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;"><span>Jak często pijesz alkohol przed podjęciem aktywności seksualnej?</span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;"><span>Czy kiedykolwiek zgwałciłeś kogoś ?</span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;"><span>Czy kiedykolwiek zostałeś zgwałcony?</span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Oczywiście
całe szkolenie było anonimowe, ale Mysz jako już dyplomowany (haha)
psycholog idzie o zakład, że to właśnie na podstawie takich
kwestionariuszy potem "Amerykańscy naukowcy dowodzą, że" Afroamerykanie,
których przynajmniej jeden z rodziców ukończył technikum samochodowe
gwałcą swoich partnerów częściej, niż biali biseksualiści wychowani na
środkowym zachodzie.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Szkolenie
właściwe przypominało lekcje przygotowania do życia w rodzinie i to na
tym wczesnym etapie nakłaniającym do refleksji nad tym za co siebie
cenicie i jakich swoich cech nie lubicie, jakich cech szukacie u innych a
jakie wam przeszkadzają. Jakie cechy są kulturowo przypisywane kobietom
i mężczyznom i czy się z tym zgadzacie. Jak rozpoznać niezdrowy związek
i jak się przed nim bronić. Wyjaśniano, że przemoc seksualna to nie
tylko przemoc fizyczna, ale także, a może przede wszystkim, przemoc
psychiczna. Było dużo filmików pokazujących, że zazdrość, zaborczość
albo stalkowanie nie są cechami normalnego związku. Żeby było poprawnie
politycznie niektóre przedstawiane w przykładach pary były homoseksualne
inne heteroseksualne, niektóre były białe inne mieszane, pojawiali się
nawet przedstawiciele bliskiego i dalekiego wschodu.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;"><span>Na koniec Mysz musi przyznać, że
Amerykańscy studenci faktycznie biorą sobie bardzo do serca te wszystkie
zasady bezpieczeństwa. Wieczorem odprowadzają, a nawet odwożą się
wzajemnie do akademika i nie ma mowy, żeby wypuścili was w samotną
podróż przez te 200 metrów dzielących was od waszego mieszkania.
Międzynarodowi studenci mają to jednak w głębokim poważaniu. Jedni jak i
drudzy żyją wciąż cali i zdrowi.</span></span></span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-89311426901345624352016-02-28T22:39:00.000+01:002016-04-20T22:39:57.905+02:00Orientation week<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Choć zajęcia
wiosennego semestru zaczęły się dopiero 11 stycznia, to studenci
przyjeżdżający na wymianę międzynarodową musieli się stawić w Greensboro
tydzień wcześniej, a to dlatego, by móc przejść gruntowne szkolenie z
życia w Ameryce i przygotować się odpowiednio do przyjęcia dumnego miana
studenta UNCG. Okazało się, że studentów międzynarodowych wcale nie
jest tak wielu. W sumie jest nas ok. 80 osób, z czego niektórzy
są tu już od sierpnia. Oprócz Polski reprezentowane są: Włochy,
Hiszpania, Irlandia północna, Anglia, Walia, Szwecja, Finlandia,
Australia, Turcja, Niemcy, Korea południowa, Chiny, RPA, Hongkong,
Japonia, Francja, Brazylia i Nowa Zelandia. </span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Pierwszego dnia
wszyscy musieliśmy przejść badanie krwi na okoliczność choroby na
gruźlice (za jedyne 75$), bo nawet identyczne badania wykonane w
jakimkolwiek kraju poza USA lub Kanadą nie były respektowane. Dodatkowo
ci, którym brak było aktualnych szczepień, musieli się zaszczepić np. na
odrę albo tężec. W tej nieszczęśliwej grupie znalazła się również Mysz,
co kosztowało ją kolejne 100$. W Polsce obowiązkowe szczepienia są
jedynie do momentu ukończenia szkoły średniej. W USA jednak obowiązek
szczepienia jest rozciągnięty na cały okres edukacji, nawet wyższej.
Szkoda, że amerykańskie uniwersytety nie informują o tym
przyjeżdżających studentów zawczasu, by mogli się zaszczepić we własnym
kraju oszczędzając przy tym trochę gotówki...</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Orientation week
głównie składał się ze spotkań z reprezentantami różnych organizacji i
instytucji uniwersyteckich i pozauniwersyteckich. Zostaliśmy dokładnie
przeszkoleni jak zapisać się na zajęcia, jak się na nich zachowywać. a
nawet jak się ubierać. Wyjaśniono nam, że na wykładach nie musimy
pojawiać się w koszulach i pod krawatem, t-shirty i dresy są bardziej na
miejscu. Zostaliśmy oprowadzeni po kampusie ze szczególnym
uwzględnieniem wycieczki do biblioteki. Różnego rodzaju studenckie
organizacje naukowe, społeczne, wyznaniowe i sportowe zachęcały nas
byśmy wstąpili w ich szeregi.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Reprezentant,
któregoś z banków przekonywał nas do założenia sobie Amerykańskiego
konta, a przedstawiciel AT&T zachęcał do wykupienia abonamentu w ich
sieci komórkowej. Przez policjanta z uniwersyteckiego posterunku
zostaliśmy pouczeni, że narkotyki są złe, a picie alkoholu poniżej 21
roku życia jest nielegalne.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Uprzedzono nas, iż
jesteśmy dużą atrakcją dla amerykańskich studentów, więc żebyśmy się nie
dziwili, jeśli będą chcieli się z nami zaprzyjaźnić. Tłumaczono nam, że
należy sumiennie odrabiać prace domowe, nie wolno ściągać na
egzaminach, a także kserować podręczników.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span><div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Niektóre z tych
zagadnień postaram się rozwinąć w kolejnych notkach, ale na razie
chciałabym dać obraz ogólny, jak szeroko zakrojona była to akcja
uświadamiająca.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">
</span></span><div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: small;">Każdy międzynarodowy student dostaje
miejscowego studenta Anioła Stróża zwanego pall. Jego zadaniem jest
pomagać nowemu studentowi we wdrożeniu się do życia na amerykańskim
uniwersytecie, wyjaśnianie wszelkich wątpliwości i pomoc w różnych
życiowych sprawach. Palle podobno bywają różni, niektórzy studenci nawet
nigdy nie widzieli swojego palla na oczy. Na szczęście K. mysia pallka,
jest świetna i bardzo zaangażowana w swoją misję. Na
samym początku przeszkoliła Mysz jak samodzielnie dojść na zajęcia, do
stołówki i w pare innych ważnych miejsc. Poza tym jest bardzo
sympatyczna, otwarta i jak na Amerykankę wcale niegłupia. W zasadzie to
Mysz na każdym kroku wykazuję się perfekcyjną ignorancją zarówno z
zakresu języka angielskiego jak i znajomości Amerykańskiej kultury, ale
na szczęście K. wszystko tłumaczy, a trudne słówka wysyła potem na
facebooku, żeby Mysz mogła sobie zapisać. K. jest Afroamerykanką i
bardzo interesuje się kwestiami walki z dyskryminacją, historii ruchów
społecznych i tym podobne. Na każdym kroku więc doszkala Mysz z tego
zakresu, co jest ciekawe, bo w Polsce niewielkie mamy o tym pojęcie.</span></span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-26989629495045745262016-02-20T21:00:00.000+01:002016-04-21T21:06:09.428+02:00The Time Square New Year's Eve ball drop <div style="text-align: justify;">
Jak wiadomo, w Nowym Yorku najsłynniejsza zabawa sylwestrowa odbywa się co roku na Times Square. Cała idea polega na tym, że po południu wciągają na słup szklaną kulę, a potem w coraz większym napięciu czekają na jej opuszczenie o północy. Oczekiwanie jest oczywiście uprzyjemnione przez rozmaite atrakcje, których dokładny plan jest rozpisany co do minuty*.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W niefrasobliwości swojej myślałyśmy, że zrobimy nocny obchód miasta, a na Times Square wpadniemy na sam moment kulminacyjny. O nie nie nie, nic bardziej mylnego. Program artystyczny zaczyna się o godzinie 18 i już wtedy nie ma gdzie szpilki wetknąć nie tylko na samym placu ale w jego szeroko rozumianych okolicach. My dotarłyśmy na miejsce ok. 19 i bawiłyśmy się pod odległym telebimem w loży dla ubogich krewnych, czyli wśród Latynosów i Hindusów. Następnego dnia rozmawiałyśmy z pewnym chłopakiem, który był na samym placu, ale przyszedł o 13:00 i już było gęsto. Szczęśliwcy, którzy dostali się do centrum wydarzeń, zostali obdarzeni przez organizatorów pamiątkowymi kapeluszami, szalikami i balonami z napisem "the Times Square New Year’s Eve 2015", albo coś w tej podobie. My do tej elity nie należałyśmy, więc mundurki te obejrzałyśmy dopiero na telebimie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ze względu na zagrożenie atakami terrorystycznymi, imprezy sylwestrowe we wszystkich miastach zostały odwołane, ale wietrzne miasto Nowy York nie może przecież się poddać, więc policjanci z całego kraju przybyli, by umożliwić jego mieszkańcom doroczną zabawę pod szklaną kulą. Wszystkie ulice w pobliżu Times Square były zamknięte dla ruchu samochodowego i otoczone kilkoma kordonami policji. Żeby dostać się do środka trzeba było przejść kilka kontroli bezpieczeństwa. Nie ma mowy o wniesieniu jakiś napojów czy krzesełka. Nie zazdroszczę więc tym, co siedzieli na placu od południa. Toalet, szczerze mówiąc, też nigdzie nie napotkałyśmy. Wszędzie za to stały policyjne samochody, latały helikoptery i miało się wrażenie, że wielki brat się nami opiekuje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A co się działo na scenie?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przez sześć kolejnych godzin wychodziły na nią różne celebryckie, amerykańskie osobistości, takie jak: Allison Hagendorf, Maggie Rulli, Kimberly Guilfoyle i Eric Bolling uśmiechając się, wysyłając Nowojorczykom słitaśne kisski i życząc im wspaniałego Nowego Roku. Nawet sam burmistrz się pojawił, by wznieść ze swymi mieszkańcami toast. Na minute przed wybiciem każdej godziny pojawiała się na scenie jakaś gwiazda, aby wspólnie z widzami odliczyć ostatnie 60 sekund, byli to m.in. Anderson Cooper, Bill Nye i Raul de Molin.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wystąpiło kilka zespołów tanecznych, kilku muzyków i oczywiście przedstawiciele sponsorów. Najbardziej zachwycił Mysz występ zespołu muzycznego armii amerykańskiej. Zapewne większość z was wyobraziła sobie właśnie wojskową orkiestrę dętą - nic bardziej mylnego. Było to stado odzianych w miniówki panienek śpiewających i kręcących tyłkami w stylu starego musicalu, o tym, że amerykańska armia jest najlepsza, niesie kaganiec demokracji, a uciśnione narody wypatrują jej jak zbawienia i że misją dziejową Ameryki jest zaprowadzenie pokoju na całym świecie. Po takim dictum człowiek na prawdę się zastanawia czy nie pomylił samolotów i zamiast na Times Square nie stoi na Placu Czerwonym. **</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawę muzyczną zapewnili też: Carrie Underwood, Luke Bryan, Demi Lovato i Daya. Co ciekawe, w planie było napisane jakie dokładnie piosenki zaśpiewają,</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A tuż przed północą Jessie J łamiącym się ze wzruszenia głosem odśpiewała "Imagine" Johna Lennona, wszakże słynnego Amerykanina.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na ciekawy pomysł wypromowania się wpadła firma wypożyczająca smokingi Generation Tux. Ogłosiła plebiscyt na najsympatyczniejszą parę której zasponsoruje ślub w noc sylwestrową na Times Square. Cały naród głosował, a zwycięzców powitał sam założyciel i szef firmy George Zimmer. Alfredo i Monica Hernandez oprócz tego, że pobrali się na scenie na oczach milionów, to jeszcze dostali w prezencie od firmy podróż poślubną do luksusowego hotelu w Cancun. Przy okazji może będą mogli odwiedzić babcię w okolicy?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nic tak nie porusza tłumów jak romantyczne historie. Był więc jeszcze jeden konkurs, którego rozstrzygnięcie przewidziano na te noc. Przybywające na imprezę pary miały napisać, dlaczego , są wyjątkowe. Wygrała Amerykanka, która przybyła ze swym mężem polskim inżynierem, którego poznała 8 lat temu i bardzo długo byli ze sobą na odległość, bo dzielił ich wielki ocean, ale miłość pokonuje wszelkie przeszkody i odległości więc na reszcie są razem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli jeszcze nie umarliście na cukrzyce, oto nadchodzi kulminacyjny moment: o godzinie 23.59 opada szklana kula. Ma ona 12 stóp średnicy i waży prawie 12 000 funtów. Oświetla ją ponad 32 000 led. Pokonuje 70 stóp w przeciągu minuty i tłumy szaleją. Nad placem wybuchają fajerwerki, bardzo słabiutkie swoją drogą, pewnie w obawie, by nie uszkodzić helikopterów, na widzów spadają tony konfetti, świeżo upieczeni małżonkowie całują się na scenie a tysiące innych par pod sceną. Midnight Kiss jest transmitowany na cały świat. Zmarznięci śmiertelnicy oglądają ten szał na telebimach i tuż po północy rozchodzą się do domów, albo na porządne imprezy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*Jako ilustracja początek rozkładu jazdy</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
6:00 p.m. to 6:03 p.m. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lighting and Raising the Times Square New Year’s Eve Ball 6:04 p.m. to 6:07 p.m.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Intro of Webcast Stage</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
6:07 p.m. to 6:21 p.m. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
SAFA Chinese Cultural Performance ** Pewna moja znajoma uczyła angielskiego w przedszkolu chasydzkim, a potem przeniosła się do przedszkola Montessori. Na pytanie, jak jest w nowej pracy, odpowiedziała: też koszer tylko, że inny. Nie mogę się oprzeć temu wrażeniu i tutaj.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Nowy Jork, Nowy Jork, Stany Zjednoczone40.7127837 -74.00594130000001840.3275957 -74.651388300000022 41.0979717 -73.360494300000013tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-70406905856514484202016-02-07T21:06:00.000+01:002016-04-21T21:07:57.300+02:00Krewetki od Bubby i pluszowe czekoladki<div style="text-align: justify;">
Chyba jeszcze nie wspominałam, że w Nowym Yorku było strasznie zimno, co dość znacząco obniżało przyjemność płynącą ze zwiedzania. Po pół godzinie spaceru zaczynałyśmy się rozglądać za jakimś ciepłym miejscem, gdzie mogłybyśmy się zagrzać przez chwilę. Zazwyczaj były to McDonaldy i Starbucksy, które w Nowym Yorku spotyka się częściej, niż sygnalizacje świetlną, ale odwiedziłyśmy w ten sposób także kilka ciekawych sklepów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Amerykanie mają bzika na punkcie swoich narodowych słodyczy do tego stopnia, że poświęcają im wielkie, wypełnione gadżetami sklepy. W sumie nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że rokrocznie wydają ponad 7 miliardów dolarów na czekoladowe przysmaki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najpierw trafiłyśmy do ogromnego trzypiętrowego sklepu z dumnym szyldem M&M's World. Można tam znaleźć wszystko co przyjdzie wam do głowy i jeszcze więcej. Fani kolorowych cukierków mogą ubrać siebie i swoje dzieci od stóp do głów Oprócz oczywistych bluz i t-shirtów, dostać tam można bowiem także: czapki, szaliki, sukienki, dziecięce śpioszki, skarpetki, rękawiczki, plecaki, torebki, torby na laptopa, portfele i portmonetki, biżuterię i gumki do włosów. Majtek nie widziałam, ale założę się, że też gdzieś były. Z rzeczy tzw. użytkowych, znaleźć można jeszcze poduszki, kocyki, ręczniki, ściereczki do naczyń, słuchawki, kubki, talerze, bidony, sztućce, budziki. Ponadto, miliony figurek i pluszaków w najróżniejszych rozmiarach. Niektóre M&M'sy występowały przebrane w kostiumy z "Gwiezdnych wojen", a inne wcieliły się w Statuę Wolności. Oczywiście jest też wielki regał z samymi cukierkami, we wszystkich kolorach jakie ludzkość wymyśliła. Obok jest skaner nastroju. Trzeba stanąć przed nim, a on na podstawie temperatury ciała i jakichś tam innych zmyślonych parametrów powie jakiego koloru jest dziś twój nastrój i jakiego koloru M&M'sa powinieneś schrupać. Jest także stanowisko, gdzie można zaprojektować własny napis na cukierkach i za jedyne 20 dolarów otrzymać paczkę, gdzie kolorowe kuleczki zamiast standardowego M będą miały na sobie waszą głęboką refleksję.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Następny był sklep firmowy najsłynniejszej amerykańskiej firmy produkującej czekoladę: Hershey's. Tu już skromniej, tylko jedno piętro ale też było na co popatrzeć. Najbardziej ikonicznymi produktami tej firmy są Reese’s, czyli czekoladki w kształcie płaskich okrągłych babeczek wypełnione masłem orzechowym oraz Kisses - stożkowate czekoladki zawinięte w złote papierki. Między nami mówiąc, smakiem nie dorównują one europejskim, a nawet polskim czekoladom. Pół sklepu zajmowały koszulki i bluzy z różnymi wariacjami peanów na cześć czekoladek i Nowego Yorku. Moja ulubiona miała napis: I (zdięcie Reese's) New York. Były też pluszowe zabawki w kształcie Reese's i Kisses, z oczkami, buźkami i doczepionymi łapkami, a także zeszyty, notatniki i kalendarze z logiem Hershey's. Oczywiście wszędzie pełno czekoladek w najróżniejszych kształtach i rozmiarach, zapakowanych w mniej lub bardziej eleganckie pudełka. Wszędzie puszki ze zdjęciami Nowego Yorku i Kubeczki wypełnione różnego rodzaju mieszankami. Na specjalnym stanowisku jest opcja zaprojektowania własnego unikalnego opakowania tabliczki czekolady. Można sobie tam zrobić zdjęcie i wymyślić napis. Po wysłaniu tego mailem za 5 minut otrzymujemy czekoladę z naszą uśmiechniętą mordką i jakimiś spersonalizowanymi życzeniami, np. dla przyjaciółki z okazji urodzin. A to wszystko za jedyne 10 dolarów. Po sklepie miota się także młodzieniec w papierowej czapce pajaca krzycząc, że gotów jest spełnić twoje największe marzenie życiowe i sprawić byś stał się pracownikiem fabryki czekolady. W praktyce oznacza to, iż dostajesz tak samo błazeński kapelusz z napisem „chocolate factory worker” i naciskasz kilka guziczków, by po wielkich zjeżdżalniach zleciały z sufitu przedstawicielki różnych rodzajów czekoladek i wymieszawszy się wpadły do twego kubeczka co kosztuje jedyne 8 dolarów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Innym rodzajem bzika amerykańskiego jest robienie sklepu z gadżetami z ich kultowych filmów. Na Times Square kusi przechodniów szyld ze słynnym logiem firmy Bubba Gump Shrimp Company. Tu gadżety nie są już tak pomysłowe. Ograniczają się raczej do standardowych t-shirtów i bluz z cytatami w stylu: "Run, Forrest! Run!" "Mama always had a way of explaining things so I could understand them", albo "Shit happens". Można kupić także pudełko czekoladek - zgadnijcie z jakim napisem. W głębi natomiast znajduje się restauracja serwująca dania ze świeżych (jak twierdzi) krewetek.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niedaleko znajduje się przybytek, w którym Mysz mogłaby zostawić wszystkie pieniądze, czyli Disney World ogromem przewyższający nawet królestwo M&M'sów. Ponieważ aktualnie na topie jest "Frozen", to wszędzie pełno było pluszowych bałwanów i sukni Elzy. Jednakże inne bajki nie zostały zapomniane. Przez całe piętro ciągną się wieszaki ze strojami wszelkich księżniczek i wróżek jakie kiedykolwiek wystąpiły w bajkach Disneya. Niestety ich rozmiary zostały przewidziane jedynie na małe fanki, ale piętro wyżej można już znaleźć koszulki dla całkiem dorosłych wielbicieli Myszki Miki, Królewny Śnieżki, Bambiego, Kaczora Donalda czy Pocahontas. Na półkach siedzą pluszowe Simby, zakochane kundle, dalmatyńczyki i dżiny z butelki. Ale pluszowy Buzz Astral? To chyba lekka przesada. Myszy najbardziej podobał się ponad półmetrowy zielony pluszowy strączek, z którego po rozpięciu zamka błyskawicznego wypadły trzy równie zielone pluszowe i na dodatek uśmiechnięte groszki wielkości główki kapusty. Teraz pytanie za sto punktów: z jakiej bajki to pochodzi? Mysz nie ma bladego pojęcia, ale obiecuje jakąś fajną nagrodę temu kto zgadnie. Gdyby nie fakt, iż mysia walizka, już przyjeżdżając do Ameryki ledwo się domykała i miała 3 kg nadwagi, zielony groszek z pewnością powędrował by z nią w dalszą drogę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na Times Square znajduje się także firmowy sklep Willy Wonka Candy Company, znanej z filmu Tima Burtona "Charlie i fabryka czekolady". Firma wprawdzie jest brytyjska, ale dobrze się wpasowuje w ten ogólny krajobraz.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na koniec jeszcze kilka słów o samym Times Square. Po pierwsze jest malutki, po drugie strasznie zatłoczony, a po trzecie oprócz burżujskich sklepów i restauracji nie ma na nim nic. Dominującym elementem "dekoracyjnym" są wysokie na kilkanaście metrów i ciągnące się wzdłuż całego placu telebimy, na których wyświetlają się na zmianę reklamy i widok z kamer monitoringu na Times Square… Sprawia to wrażenie dość upiorne, jak by się było w jakimś matrixie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wyobrażacie sobie w Polsce sklep Wedla z pluszowym cukierkiem bajecznym albo koszulki z napisem: "Kocham śliwkę nałęczowską"? Nie wiem czy by to zrobiło wielką karierę. Ale Amerykanie kochają swoją popkulturę, a miłość ta jest im wpajana już od maleńkości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest ona jednym z ważniejszych fundamentów ich tożsamości narodowej. Ostatecznie popkulturę dużo łatwiej sobie przyswoić niż historię. Nie wspominając o tym, że w przypadku państwa, którego historia liczy niewiele ponad 2 wieki to trzeba czymś ją wspierać w budowaniu poczucia patriotyzmu i przynależności. Żeby móc czuć się Polakiem należy nie tylko legitymować się rodowodem Polaków co najmniej 5 pokoleń wstecz, ale jeszcze najlepiej wykazać, że przedstawiciele tych pokoleń przelewali krew za ojczyznę na wszystkich polach Europy. Natomiast by móc mienić się Amerykaninem wystarczy kochać Reese's i M&M'sy, więc nawet jeśli twoi parents wyemigrowali tu two years ago, możesz czuć się stuprocentowym Amerykaninem. Może warto zastanowić się czy zamiast koszulki z Jagiełłą nie przyjemniej jest założyć koszulkę z Forrestem. Ostatecznie też był na wojnie, a pysio jakieś takie sympatyczniejsze.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Nowy Jork, Nowy Jork, Stany Zjednoczone40.7127837 -74.00594130000001840.3275957 -74.651388300000022 41.0979717 -73.360494300000013tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-61222412557401216412016-02-04T21:08:00.000+01:002016-04-21T21:10:08.663+02:00Mysz na Manhattanie<div style="text-align: justify;">
Wraz z M. postanowiłyśmy przylecieć do USA nieco przed rozpoczęciem semestru i poświęcić kilka dni na zwiedzanie Nowego Yorku. Prawda jest taka, że z powodu nieprzewidzianych okoliczności zdrowotnych, a także pewnej naszej łosiowatości, zwiedziłyśmy bardzo niewiele. Dlatego nie będę tu się rozwodzić o Statule Wolności (bo jej nie widziałam), szkieletach dinozaurów (bo były za szybkami), albo Empire State Building (tam też nie dotarłyśmy). Chciałabym tylko przekazać moje pierwsze wrażenia z zanurzenia się w amerykańską rzeczywistość.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Praktycznie do ostatniej chwili przed przyjazdem wisiało nad nami widmo bezdomności. Jeszcze na lotnisku w Londynie rozpaczliwie szukałyśmy hosta na couch surfingu i udało się. Zgodził się nas przyjąć niejaki R. Po przybyciu na miejsce okazało się, że będziemy mieszkać na południowym Manhattanie w tzw Downtown w pobliżu World Trade Center* i Wall Street, czyli w dzielnicy raczej biznesowej, na 27 piętrze niezwykle eleganckiego apartamentowca z widokiem na Statuę wolności. Korytarze wyłożone puszystymi dywanami sprawiają luksusowe, choć trochę hotelowe wrażenie, ale nie pomagają bynajmniej w ciągnięciu 25-kilogramowej walizy. Mrucząca bez przerwy półgłosem klimatyzacja wprowadza nastrój lekkiego odrealnienia. A kiedy okazało się, że nad głową chodzi nam Leonardo DiCaprio, a kilka drzwi w lewo mieszka Will Smith (to nie żart), poczułam się już stuprocentowo w jednym z tych amerykańskich seriali, których nie oglądam, ale które wszyscy znają. R. mówi, że on wspomnianych gwiazd osobiście nie widział, ale jego współlokator spotkał kiedyś Leosia w windzie. R. to młody meksykanin studiujący na Columbia University i moim skromnym zdaniem musi być synem jakiegoś meksykańskiego Escobara, bo normalnych dwudziestosześcioletnich meksykanów nie stać na studia na jednym z najdroższych uniwersytetów w Stanach, gdzie obowiązkowym mundurkiem szkolnym są ciuchy od Prady i buty od Gucciego, a w dodatku mieszkanie pod jednym dachem z Leonardo DiCaprio.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Południowy Manhattan jest dzielnicą bardzo spokojną. Nie ma tam barów, czy dyskotek. Wszędzie tylko apartamentowce albo biurowce. Rano nad rzeką joggingują sobie wzorcowi allenowscy bohaterowie, a wieczorami na ulicach wieje pustkami do tego stopnia, że kiedy gubiłyśmy się w okolicy domu, a zdarzało się to codziennie, nie było nawet kogo zapytać o drogę. Najbardziej charakterystycznym dźwiękiem dla południowego Manhattanu jest warkot przelatującego nad głową helikoptera. Średnio co 5 minut jakiś z pewnością się pojawi. Prawdopodobnie jest to straż pogranicza, gdyż do Ellis Island, czyli gwiezdnych wrót między Ameryką a resztą świata jest rzut mokrym kamieniem, więc południowy Manhattan traktowany jest jak strefa przygraniczna.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie wiem jak w innych miastach, ale mam wrażenie, że w NYC spokojnie można by przeżyć bez znajomości angielskiego posługując się jedynie hiszpańskim. W każdym sklepie, barze czy kiosku pracują Latynosi. Na ulicach i w metrze dużo częściej słychać hiszpański niż angielski. Wszelkie tabliczki, dokumenty i informacje pisemne są dwujęzyczne. Nawet na lotnisku deklaracje celną i formularz wizowy dostałyśmy po angielsku i hiszpańsku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chyba największym zaskoczeniem okazało się metro. Spodziewać by się można, iż ociekające dobrobytem złote miasto Nowy York będzie miało olśniewające przepychem, a może sterylnie czyste, a może skromnie eleganckie, ale na pewno jakieś wyjątkowe metro. Tymczasem nic bardziej mylnego. Stacje są brudne, zapyziałe i śmierdzące. Prowadzą do nich obdrapane schodki przynajmniej dwa razy węższe, niż we wszystkich widzianych przeze mnie dotychczas metrach, kojarzące się raczej z drogą ewakuacyjną, niż normalnym wejściem do metra, a pociągi są stare i rozklekotane. Jedyne co przemawia na korzyść nowojorskiego metra, to fakt, iż na większości stacji siedzą muzycy i bardzo fajnie grają. Jedyną porządną stacją jaką widziałyśmy jest 5th Avenue, no ale to się chyba rozumie samo przez się.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ameryka to nie jest kraj dla pieszych ludzi. Podobno Nowy York i tak jeszcze jest w miarę przyjazny dla niezmotoryzowanych, bo ma chodniki, autobusy i takie tam relikty minionej epoki. Niemniej jednak, i tak chyba każdy ma tu samochód. Widać to zwłaszcza po południu, kiedy wszyscy wracają z pracy. Ulice Manhattanu są zakorkowane wtedy po horyzont. Aby umilić sobie czas oczekiwania, kierowcy trąbią na siebie nawzajem. Nic to nie zmienia, bo nikt się nie rusza, ale przynajmniej jest głośno i amerykańsko. To ciekawe doświadczenie iść tak kilkanaście minut wzdłuż sznura trąbiących samochodów. Pojęcie przejścia dla pieszych jest dla kierowców totalną abstrakcją, dlatego bardzo często zatrzymują się oni na pasach. Kiedy tak sobie stoją w tych kilkugodzinnych korkach, a nam akurat przyjdzie ochota przejść na drugą stronę ulicy, trzeba się przeciskać między zderzakami. Kiedy akurat wyjątkowo samochody nie stoją i pasy są wolne, piesi przechodzą nie zważając zupełnie na kolor żaróweczki świecącej po drugiej stronie. I żeby było jasne, takie zwyczaje panują nie tylko w Little Italy, ale w całym mieście.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na koniec zagadka: gdzie można kupić przejściówkę do amerykańskiego prądu ?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Odpowiedź: w aptece. Amerykańskie apteki bardziej przypominają naszego Rossmana, niż ulubiony przybytek Goździkowej. Można kupić tam herbatki, słodycze, kosmetyki, baterie, napoje prosto z lodówki, słuchawki do telefonu a więc logicznym jest, że i przejściówkę do kontaktu. Cała ta część jest oczywiście samoobsługowa. Jeśli natomiast chcemy zrealizować receptę podchodzimy do biureczka w kącie, gdzie pan/pani pyta o naszą datę urodzenia i wraz z danymi recepty wprowadza ją do komputera, następnie idziemy do innego biureczka by znowu podać datę urodzenia a pan/pani inkasuje od nas pieniądze i wydaje lek.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*Myśleliście, że WTC przestało istnieć 11 września? Ja też, ale okazuje się, że wspólnym wysiłkiem narodu zostało odbudowane. Obok stoi natomiast wielkie muzeum ofiar zamachu, gdzie za 30$ można obejrzeć tablice z ich nazwiskami i nie wiem co jeszcze, bo tam nie byłam.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com2Nowy Jork, Nowy Jork, Stany Zjednoczone40.7127837 -74.00594130000001840.3275957 -74.651388300000022 41.0979717 -73.360494300000013tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-68547382505300560182016-02-02T21:15:00.000+01:002016-04-21T21:15:50.677+02:00Mysz w Nowym Świecie<div style="text-align: justify;">
Pewnie niektórzy wiedzą, ale dla tych, którzy nie wiedzą - krótkie wprowadzenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeszcze mieszkając w Portugalii, Mysz zaczęła zastanawiać się jak najlepiej wykorzystać ostatni rok swych studiów rusycystycznych. Oczywiście nie chodziło o pisanie pracy licencjackiej albo tym podobne bzdury, tylko gdzie by tu jeszcze pojechać. Przeglądając stronę biura współpracy międzynarodowej swego wspaniałego uniwersytetu, Mysz odkryła, że oprócz niezwykle kuszących umów z Rosją, Ukrainą i Kazachstanem, jest opcja także wyjazdu do USA. Zelektryzowana tymi trzema literkami, Mysz już wiedziała co robić. Fakt, iż znajdujące się w nawiasie miasto Greensboro nic jej nie mówiło, zupełnie jej nie wystraszył. Wyjazd do Stanów był zawsze wielkim mysim marzeniem i oto nadarzyła się okazja, by je spełnić. Zastanawiacie się jaki sens ma studiowanie rusycystyki w Ameryce? Na szczęście komisja rekrutacyjna nie miała takich wątpliwości, a nawet jeśli miała, to niezwykle przekonujący list motywacyjny i rekomendacje przedstawione przez Mysz zupełnie je rozwiały.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tak oto Mysz została zakwalifikowana wraz z dwoma innymi szczęśliwczyniami na wyjazd do Greensboro. W tym momencie wiedziała już, że to w Północnej Karolinie. To chyba gdzieś na południu, nie? Z jednej strony Atlantyk, z drugiej Appalachy, powinno być fajnie, cieplutko i w ogóle. Wszystkie romansidła Sparksa się tam dzieją i zawsze jest bardzo ładnie. Będzie dobrze. Tak sobie powtarzała Mysz przez kolejne pół roku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A jak jest faktycznie? O tym się przekonacie już wkrótce.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
cdn</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Greensboro, Karolina Północna, Stany Zjednoczone36.0726354 -79.79197540000001335.867359400000005 -80.114698900000008 36.2779114 -79.469251900000017tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-3067139921645579382015-04-20T13:37:00.000+02:002016-07-23T13:50:38.416+02:00Z wizytą u Fernanda Pessoi<div style="text-align: justify;">
Tworzący w nurcie modernizmu, ale zdecydowanie wykraczający poza jego ramy, Fernando Pessoa jest uważany nie tylko za najwybitniejszego poetę portugalskiego XX w., ale i za jednego z najważniejszych poetów współczesnych na świecie. Bogactwo i różnorodność pozostawionej przez niego spuścizny literackiej (ok. 27 000 stron rękopisów) przedziwnie kontrastuje z ubóstwem i przeciętnością jego realnej egzystencji. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Pessoa urodził się w 1888 r. w Lizbonie i tamże zmarł w 1935 r. Nie oznacza to jednak, iż przez całe życie nie opuszczał rodzinnego miasta. Gdy w wieku 5 lat został osierocony przez ojca, matka dość szybko pocieszyła się w ramionach portugalskiego konsula w Durbanie, tam też przyszły poeta spędził swoje dzieciństwo i młodość wracając do Lizbony dopiero w 1905 r. Nad Tagiem spędził ponad 30 lat pracując jako drobny księgowy. Choć brał aktywny udział w ówczesnym życiu literackim (współtworzył czasopismo "Orfeu") to jednak jego życie było zupełnie pozbawione burzliwych przeżyć, tak typowych dla jego francuskich czy amerykańskich rówieśników. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Co może zrobić nieprzeciętnie wrażliwy poeta wiodący do bólu zwyczajny i nudny żywot urzędnika? Oczywiście stworzyć w swej twórczości rzeczywistość alternatywną. Pessoa jednak nie poprzestał na jednej, lecz wykreował ich dziesiątki. Każda z nich była związana z jakimś jego alterego, które nazywał heterenimami. Każdy z nich został przez autora wyposażony w szczegółową biografię, zawód, zainteresowania, cechy wyglądu i charakteru, styl pisarski, poglądy filozoficzne, wrażliwość estetyczną oraz przekonania polityczne. Niejednokrotnie rzeczywistości te przenikały się, tworząc niezwykle zagmatwaną układankę. Jak złożona była to konstrukcja, niech zaświadczy fakt, iż dwa z jego ważniejszych heteronimów: tęskniący za monarchią lekarz Ricardo Reis oraz nihilistyczny inżynier Alvaro de Campos uważały trzeci, stoickiego obserwatora świata, Alberta Caeirę za swojego mistrza.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Żeby lepiej zapoznać się z życiem i twórczością Pessoi, Mysz postanowiła wybrać się do jego muzeum. Znajduje się ono w dzielnicy Campo Ourique, w domu, gdzie poeta spędził ostatnich 15 lat swego życia. Casa museu Fernando Pessoa to nie tylko muzeum, ale prężna instytucja kulturalna prowadząca badania naukowe i organizująca warsztaty edukacyjne. Budynek ma 4 kondygnacje, ale wystawiona w nim ekspozycja jest niewielka. Na najwyższym piętrze znajduje się tzw sala multimedialna, gdzie na ekranie dotykowym można zapoznać się z niesamowicie drobiazgowo opisanym życiorysem Pessoi łącznie z datami urodzin jego kuzynów albo przeprowadzek jego sióstr. Na ścianach wiszą naturalnej wielkości sylwetki poety w różnych odsłonach, ale zawsze z nieodzownym kapeluszem. Są one wycięte z tektury, więc przynajmniej coś można macnąć. W pokoju obok znajduje się zdygitalizowana, osobista biblioteka Pessoi, gdzie można obejrzeć różne podpisy jego samego oraz jego heteronimów (w sumie jest ich około tysiąca), albo przejrzeć książki z notatkami poety na marginesach. Można spróbować swoich sił w grach pessoanskich. W jednej z nich trzeba uzupełnić pojawiający się na ekranie wiersz, a w innej, sterując postacią Fernanda, złapać wyskakującą z okna Ofelię. Najprzyjemniejszy jest pomalowany na granatowo pokoik, gdzie można zapaść się w miękkich fotelach i posłuchać lecących z głośników wierszy Pessoi na zmianę po angielsku i portugalsku. Żeby było śmiesznie, to nie są te same wiersze. Piętro niżej znajduje się sala konferencyjna, w której pod oknem w niewielkich gablotkach wystawione są drobiazgi należące do poety, jak: pudełko zapałek, papierośnica, łyżeczka, okulary, czy chusteczka. Na pierwszym piętrze zwiedzić można natomiast pokój poety z pełną popielniczką przy łóżku (podobno palił 80 papierosów dziennie) oraz śmietnikiem pełnym zgniecionych papierów. Na parterze ulokowała się słynna biblioteka. W jej zasobach znaleźć można nawet "Księgę Niepokoju" po polsku oraz sklep z pamiątkami, gdzie Mysz stała się wielką atrakcją.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5PLqXPXRCgGFVi815RjjLARXivCgXI3-mydGsian_eytvrD7Z09o7lFgBvnybcMybZM0h4EYcGH1-sTGTeinxs6I7JgbduW2SDXQsBIiePfQA89Hz4-uVtPwn8zqscPt8_1fTUattI5Yz/s1600/IMG_0443.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5PLqXPXRCgGFVi815RjjLARXivCgXI3-mydGsian_eytvrD7Z09o7lFgBvnybcMybZM0h4EYcGH1-sTGTeinxs6I7JgbduW2SDXQsBIiePfQA89Hz4-uVtPwn8zqscPt8_1fTUattI5Yz/s320/IMG_0443.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhY9TJnfdd-TfccW70c3GBEZknwRzVI8uiBYJOoY-xBWr2v2CovQJGDoVY-QFjOyRDa26jcoJwr7DhpY4RPuozBaV7r0t1QNacic3_kMAvuGBJJxI7dCvfougaslRu53TBxHQPNHm1HM6oR/s1600/IMG_0445.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhY9TJnfdd-TfccW70c3GBEZknwRzVI8uiBYJOoY-xBWr2v2CovQJGDoVY-QFjOyRDa26jcoJwr7DhpY4RPuozBaV7r0t1QNacic3_kMAvuGBJJxI7dCvfougaslRu53TBxHQPNHm1HM6oR/s320/IMG_0445.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFBARZCu5n4kDf12MXPGiRLnkGslkyap2MQQq7QFMnAfHn9-eaflWJY_VZTqW1OtyL5bXumM3fir0DHElrGKIlt8OmoJr4pYr7WkMY5AfkELZDEnVfptVYjyl_KLL13ANIYLasMDn1jRMz/s1600/IMG_0446.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFBARZCu5n4kDf12MXPGiRLnkGslkyap2MQQq7QFMnAfHn9-eaflWJY_VZTqW1OtyL5bXumM3fir0DHElrGKIlt8OmoJr4pYr7WkMY5AfkELZDEnVfptVYjyl_KLL13ANIYLasMDn1jRMz/s320/IMG_0446.JPG" width="320" /></a></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Jedną z najsłynniejszych książek Pessoi i jedyną wydaną za jego życia jest "Messagem" ("Przesłanie"). W roku 2015 minęło dokładnie 80 lat od jej publikacji, co stało się inspiracją dla bardzo ciekawego przedsięwzięcia. Młody grafik Bruno Brites, laureat olimpiady brajlowskiej* zaprojektował wydanie "Messagem" w braille'u. Książka została wydana w nakładzie 30 sztuk. W świecie niewidomych słowo drukowane jeszcze szybciej ustępuje miejsca książce cyfrowej niż wśród osób widzących. Książki brajlowskie są wielkie, nieporęczne i nie mają żadnej wartości estetycznej. Brites chciał to zmienić i stworzył książkę, która pozwoli niewidomemu czytelnikowi poczuć do niej sympatię jako do przedmiotu. Książka nie wygląda jak typowe wydawnictwo braillowskie. Obłożona jest korkiem, a na okładce umieszczony jest ceramiczny panel odzwierciedlający graficzny wygląd oryginalnej okładki. W środku znajduje się wersja zarówno wydrukowana w braille'u, jak i w czarnodruku, dzięki czemu z jednego egzemplarza mogą razem korzystać widzący i niewidzący czytelnicy. Pani w muzeum była niesamowicie podjarana obecnością Ślepej Myszy, gdyż miała wreszcie pierwszego klienta dla swego skarbu. Z tego zachwytu zaczęła zdejmować z półek także inne, przeznaczone na sprzedaż pamiątki. W ferworze pokazywania wdrapała się nawet na drabinę żeby ściągnąć siedzącego Ferdynanda z papermache za jedyne 150 euro.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
* Portugalski związek niewidomych organizuje co roku olimpiadę czytania Braille'a. Niewidomi uczestnicy są podzieleni na trzy kategorie wiekowe. Istnieje także dodatkowa kategoria dla osób widzących. Wszyscy mają się popisać umiejętnością czytania braille'a niezależnie od tego czy widzą czy nie. Bruno Brites należał oczywiście do tej ostatniej kategorii, a udział w konkursie zainspirował go do zrobienia czegoś dla kreciego czytelnictwa.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-70266149583435811382015-04-15T21:17:00.000+02:002016-04-21T21:18:18.732+02:00Graça<div style="text-align: justify;">
Mysz mieszka w zasadzie na granicy dzielnic Anjos i Graça. Pierwsza z nich, choć ma ciekawy, imigrancki klimat, nie posiada żadnych wybitnych atrakcji turystycznych, o których warto by się rozpisywać. Zupełnie inaczej jest w przypadku Graçy. W większości przewodników jest ona albo pomijana, albo kwitowana kilkoma zdaniami na temat tarasów widokowych i kościoła Graça. Jak krzywdzące jest to uproszczenie przekonała się Mysz już na pierwszym spacerze.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Graça, ze swoimi obdrapanymi kamienicami, pokrytymi azulejos i grafiti, nieco przypomina charakterem Alfamę, ale chodniki są tu szersze. Z powodu braku słynnych zabytków oraz barów fado, niemal nie występuje tu typowy element alfamskiego krajobrazu, to jest tłum turystów. Zobaczyć go można jedynie na punktach widokowych, albo za szybą przejeżdżającego przez Graçę słynnego tramwaju nr 28.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najbliższą mysiej kwatery atrakcją turystyczną jest taras widokowy Miradouro da Nossa Senhora do Monte. Jest to bardzo przyjemne miejsce, gdzie w cieniu drzew można wypić przyniesione ze sobą wino z widokiem na górujący nad miastem zamek i na płynącą dołem rzekę. Na murku otaczającym taras, ułożone są z azulejos mapki, pomagające zrozumieć co w danym momencie oglądamy. Tuż przy tarasie znajduje się kościółek Capela de Nossa Senhora da Monte. Pierwsza budowla pod tym wezwaniem została wzniesiona w 1147 r., to jest zaraz po odbiciu Lizbony z rąk Maurów przez pierwszego króla Portugalii, Alfonsa I Zdobywcę. Znajdowała się na miejscu zwanym Monte de São Gens, gdyż pierwszy biskup Lizbony, São Gens, zginął tam męczeńską śmiercią. W kościółku umieszczone zostało krzesło świętego, które, wg tradycji, siadającym na nim ciężarnym kobietom gwarantuje poród łatwy, szybki i przyjemny. Podobno sprawdziła to na własnej skórze królowa Maria Anna Austriacka, żona króla João V, panującego w XVIII w.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W trakcie trzęsienia ziemi z 1775 r. kościołek uległ niemal całkowitemu zniszczeniu, ale cudowne krzesło ocalało. Nową świątynię odbudowano trochę wyżej i teraz znajduje się tuż przy tarasie widokowym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Idąc dalej trafimy na kolejny punkt widokowy: popularnie zwany Miradouro da Graça od znajdującego się tam kościoła i klasztoru Graça. Oficjalnie taras jednak nosi imię słynnej poetki narodowej o jakże portugalskim nazwisku Sophia de Mello Breyner Andresen. Podobno było to jej ulubione miejsce. Potrafiła tam przesiadywać godzinami, zbierając natchnienie lub tworząc.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kościół i klasztor Graça, czyli po portugalsku Igreja e Convento da Graça, flankowane są przez niewielki parczek z sympatycznym jeziorkiem pośrodku noszący, jak nietrudno odgadnąć, nazwę: Jardim do Convento da Graça. Średniowieczny klasztor, opuszczony przez Augustynów, jest obecnie użytkowany przez portugalską armię. Kościół jednakże można zwiedzić i warto to uczynić, gdyż ma bardzo ładnie zdobione wnętrze. Wg legendy, wizerunek Nossa Senhora da Graça ukazał się w 1362 r. rybakom w Cascais na wyciągniętych przez nich z morza sieciach. Matka Boska miała też przepowiedzieć Królowi João I zwycięstwo w bitwie pod Aljubarrota. W podzięce za to, co roku odbywają się tam procesję w jej rocznice.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zdaniem Myszy, największą atrakcją dzielnicy jest, zupełnie pomijana w przewodnikach, Estrela d'ouro (Złota Gwiazda). Mało kto o niej wie, więc można w centrum Lizbony nacieszyć się spokojem, śpiewem ptaków i obserwacją powolnego życia mieszkańców. Trafiwszy na jej trop przypadkiem, Mysz zafascynowała się tym miejscem i przeprowadziła prywatne śledztwo w celu ustalenia co, kto, kiedy, jak i dlaczego. Ustaliwszy historię i okoliczności powstania Gwiazdy, Mysz jest z siebie bardzo dumna i uważa ją za swoje prywatne odkrycie turystyczne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wystarczy zaraz na początku głównej ulicy rua da graça skręcić w prawo by cofnąć się o sto lat.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ułożony z azulejos i zwieńczony złotą gwiazdą napis na ścianie kamienicy, informuje nas, iż wkraczamy do dzielnicy Estrela d"ouro wybudowanej w 1908 r. na polecenie Agapita Serry Fernandesa. Był on, pochodzącym z Galicji* potentatem przemysłu cukierniczego. Wzbogaciwszy się początkowo na produkcji ciasteczek dla portugalskiej armii, zasłynął następnie jako właściciel eleganckiej restauracji Estrela d'Ouro na rua da Prata w dzielnicy Baixa, odwiedzanej chętnie przez możnych tego świata, gdyż maleńkie pokoiki, w jakich się jadało, gwarantowały dyskrecję im i zapraszanym przez nich gościom. Agapito należał do niewielkiego, ale zacnego grona fabrykantów oświeconych. Podobnie jak Eusebi Guel w Katalonii, rozumiał on, że robotnicy nie są jedynie bardziej ruchomą i wadliwą niż inne częścią maszyny w fabryce. Dbał o nich i starał się zapewnić im godziwe warunki egzystencji. Tak narodził się pomysł zbudowania dla nich osiedla mieszkalnego. Zadanie to Agapito zlecił swemu nadwornemu architektowi, Manuelowi Joaquimowi Norte Juniorowi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nazwa dzielnicy pochodzi od głównego motywu dekoracyjnego, czyli gwiazdy. Znajdziemy ją, ułożoną z azulejos, w portalach nad drzwiami, wkomponowaną w bruk na chodnikach, kryje się wśród metaloplastycznych dekoracji balkonów a nawet zdobi pordzewiałe skrzynki pocztowe. Estrela d'ouro jest niewielka. Składa się zaledwie z trzech uliczek noszących imiona ukochanych kobiet Agapita, czyli dwóch córek: rua Rosalina i rua da Virgina, oraz żony: rua Maria Josefa. Budynki są niskie. Posiadają jedynie parter i pierwsze piętro. Nie mają klatek schodowych, lecz zewnętrzne galeryjki, z których wchodzi się bezpośrednio do każdego mieszkania. W sumie dzielnica mieści ich zaledwie 120.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W centrum dzielnicy znajduje się tzw, vivenda Rosalina, czyli dawna siedziba Agapita i jego rodziny. Przestronne patio z poprzecinanym mostkami jeziorkiem pośrodku i małą kaskadową fontanną (oczywiście ozdobioną gwiazdami) otoczone jest przez budynki mieszkalne. Agapito miał też do dyspozycji własną kapliczkę i ogród, które stoją tam do dziś. W kapliczce odbywają się msze, a w ogrodzie kwitną piękne kamelie i sterlicje, pośród których króluje figurka Matki Boskiej. Po śmierci, miasto wywłaszczyło rodzinę Serra Fernandes i sprzedało nieruchomość bractwu religijnemu Casa da Nossa Senhora da Victoria, które do dziś prowadzi w tym miejscu dom spokojnej starości. Atmosfera jest tam sielska a ciszę i spokój zakłócają jedynie ptaki. Wejście na teren obiektu jest otwarte. Jeśli zechcemy przejść się pod oplecioną przez glicynie pergolą albo podziwiać obtłuczone azulejos na murze, nikt nie będzie na nas krzywo patrzył, a wygrzewający się na tarasach staruszkowie sympatycznie się do nas uśmiechną. Aż przyjemnie się starzeć w tak pięknych okolicznościach przyrody</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy z Mysią współlokatorką błądziłyśmy pośród gwiezdnych uliczek, jedna z mieszkanek dzielnicy spontanicznie się z nami przywitała, a potem sama z siebie zaczęła opowiadać jej historię. Widać, że ludzie tam nieczęsto widują turystów, więc jeszcze nie zdążyli zmęczyć się ich widokiem. Wręcz przeciwnie, widząc profesjonalny sprzęt fotograficzny, który towarzyszył nam w spacerze, podpowiadali, gdzie musimy pójść i co koniecznie uwiecznić na zdjęciach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Złośliwi twierdzą, iż Agapito obrał na swój znak firmowy gwiazdę, gdyż miał na głowie kukuryku w tym kształcie. Bardziej prawdopodobne jest jednak, iż przemawiały przez niego uczucia patriotyczne. Pięcioramienna gwiazda jest bowiem jednym z głównych symboli Galicji. Figuruje na przykład na jej fladze.*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Agapito był mecenasem nie tylko architektury ale i nowinek technologicznych. Z wizyty na wystawie światowej w Paryżu w 1900 r. wrócił zafascynowany kinematografem. Postanowił przeszczepić wynalazek na grunt portugalski. Zlecił swojemu nadwornemu architektowi budowę kina i ostatecznie w 1929 r. Royal Cine przy Rua Graça otworzyło podwoje dla widzów. To właśnie tam odbyła się pierwsza w Portugalii projekcja filmu dźwiękowego. Obecnie w budynku znajduje się Pingo Doce* Jego fasada z obowiązkową gwiazdą przetrwała do dziś w stanie nienaruszonym. Niektóre elementy wnętrza takie jak schodki i galeryjki też zdradzają dawne przeznaczenie budynku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
* Nie chodzi tu oczywiście o okolice Lwowa i Krakowa, lecz o krainę na północnym-zachodzie Hiszpanii ze stolicą w Acoruñi i słynnym sanktuarium Santiago de Compostella. Ponieważ region ten jest dość biedny, jego mieszkańcy często emigrowali by dorobić się za granicą. Tak stało się w przypadku rodziców Fidela Castro lub założyciela sieci sklepów Zara.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
** Nazwa Santiago de Compostella pochodzi podobno od łacińskiego określenia Campus Stellae oznaczającego gwiezdne pole, gdyż to właśnie cudowna gwiazda wskazała biskupowi Teodomirowi w 813 r. grób apostoła Jakuba starszego, który od tej pory stał się jednym z głównych celów pielgrzymek w Europie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
***Nie powinni się zatem zżymać obrońcy Kina Femina. Jak widać Biedronka korzysta z wypróbowanych już w ojczyźnie przez grupę Jerónimo Martins wzorów recyklingu kultury.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-67309010553559333272015-04-07T21:19:00.000+02:002016-04-21T21:20:23.174+02:00Strajki<div style="text-align: justify;">
Niewątpliwie ulubionym sportem Portugalczyków jest strajkowanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najczęściej zdarzają się strajki metra. Od kiedy Mysz mieszka w Lizbonie, to jest od początku lutego, odbyły się aż 3. Jak dotąd były one dość humanitarne, to znaczy trwały od 6.30, do 9.30 rano. Dodatkowo uruchamiano na ten czas specjalne autobusy, kursujące po trasach wyznaczanych przez linię metra.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W przyszłym tygodniu ma być jednak strajk nie dość, że całodniowy, to obejmujący wszystkie środki transportu miejskiego. Pech chciał, że akurat tego dnia przyjeżdża Mysia koleżanka. Jedyną opcją wydostania się z lotniska będzie dla niej taksówka. Rozwiązanie takie nie należy do najtańszych. Ciekawe, czy taksówkarze nie mają przypadkiem jakiegoś lobby we władzach związkowych lizbońskiego przedsiębiorstwa komunikacyjnego i to nie oni wymuszają te strajki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Obecnie, przez 5 dni (od wielkiego czwartku do poświątecznego poniedziałku), strajkują pociągi i to zarówno podmiejskie jak i krajowe. W związku z tym tysiące turystów, które nawiedziły Lizbonę z okazji Wielkiejnocy nie może wybrać się nigdzie poza nią i kłębi się w mieście.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W tyle za innymi środkami transportu nie pozostają samoloty. Przez ostatnie dwa miesiące były co najmniej 2 strajki na lizbońskim (nie wiem jak na innych) lotnisku. Chłopak mysiej współlokatorki przyjeżdżał z Włoch do Lizbony w tym czasie dwa razy i miał takie szczęście, że za każdym razem wpasowywał się w ten strajk idealnie i na miejsce docierał z pół-dniowym opóźnieniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Znajomi Portugalczycy opowiadali, że najcięższe do przetrwania są jednak strajki kierowców ciężarówek. Pozbawione dostaw sklepy oferują klientom jedynie niepsujące się produkty zalegające w ich magazynach, jak np.: papier toaletowy, mydło, czy ocet. W starszych czytelnikach może to budzić miłe wspomnienia z dzieciństwa, przypominam jednak, że żyjemy w Unii Europejskiej XXI w. Jedynymi, którzy nie brali udziału w strajku, bo bali się swego pracodawcy, byli kierowcy obsługujący sklepy Pingo Doce, czyli, należące do grupy Jerónimo Martins, odpowiedniki naszych Biedronek. To chyba nie wymaga komentarza. Podobno ciężarówki dowożące towar do Pingo Doce jechały w eskorcie policji, która miała ich bronić przed atakami ze strony pozostałych strajkujących.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podsumowując, wszystkim wybierającym się do Portugalii Mysz radzi uprzednio sprawdzić strony miejskiej oraz krajowej komunikacji, aby upewnić się, czy będą mieli się jak wydostać z lotniska, a potem pojechać do Sintry czy Porto.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-9898447643789079962015-04-04T21:23:00.000+02:002016-04-21T21:24:24.874+02:00Fado<div style="text-align: justify;">
Jeśli nie przejedzie się tramwajem 28 na Alfamę, nie zje się tam bacalhau (dorsza, o którym innym razem) i nie posłucha się fado, to się w Lizbonie wcale nie było. Przynajmniej tak twierdzą zgodnie wszystkie przewodniki po stolicy Portugalii. Co do tego, czym jest to osławione fado, wspomniane wyżej skarbnice wiedzy już nie są tak jednomyślne. Najoględniejsze określają je mianem tradycyjnej muzyki ludowej z Lizbońskich dzielnic biedoty, nieco śmielsze porównują je do hiszpańskiego flamenco. Ostatnio Mysz nawet przeczytała, iż jest to portugalska odmiana bluesa, co ma dokładnie tyle wspólnego z rzeczywistością, co tłumaczenie ruskich pierogów jako "russian polish ravioli", na które natknęła się w pewnej burżujskiej restauracji we Wrocławiu.<br /><br />Odpowiedź na pytanie czym jest fado, faktycznie nie jest prosta, ale, jak wiadomo, Mysz niczego się nie boi, więc postanowiła spróbować. Słowo "fado" w języku portugalskim oznacza "los". Pieśni fado opowiadają, w związku z tym, o tym, z czego składa się los zwykłego człowieka, czyli o miłości, zdradzie i tęsknocie. Życie w dzielnicach biedoty nie jest wesołe, więc i fado takie nie jest. Piosenki te przesiąknięte są smutkiem i żalem, ale nie ma w nich gniewu, ani buntu, wręcz przeciwnie, rybacy i drobni handlarze kochają swoje miejsce na ziemi i dlatego potrafią śpiewać o Alfamie z niespotykaną czułością i delikatnością, jak o najpiękniejszej kobiecie świata. Kluczowym pojęciem dla zrozumienia atmosfery fado, jest saudade. To, jak twierdzą wszyscy językoznawcy, nieprzetłumaczalne słowo, oznacza coś pomiędzy ckliwą nostalgią, słodkim bólem istnienia, żalem za utraconym rajem, melancholijną zadumą a rozdzierającą serce tęsknotą (nie wiadomo właściwie za czym). Każdy naród musi mieć coś absolutnie własnego, na czym buduje tożsamość i odrębność kulturową. W wypadku Portugalczyków jest to właśnie uczucie saudade, do którego roszczą sobie wyłączność na podstawie nieprzetłumaczalności. Wilhelm Humboldt z pewnością podskakuje w grobie z radości zawsze, gdy to słyszy. Jak pisze Fernando Pessoa:<br />Saudades, só portugueses<br />Conseguem senti-las bem,<br />Porque têm essa palavra<br />Para dizer que as têm.*<br /><br />Największy, samozwańczy polski autorytet w dziedzinie fado, Marcin Kydryński, twierdzi jednak, iż akurat właśnie my, Polacy jesteśmy zdolni współodczuwać fado, z całą gamą jego subtelnych uniesień, osadzonych w łotrzykowskiej scenerii. Ballady Grzesiuka i Staszewskiego (Stanisława oczywiście), a także pieśni partyzanckie, są jego zdaniem dowodem na to, iż mamy wrażliwość nastawioną na tę samą częstotliwość, co Portugalczycy, lubiącą się użalać nad sobą, ale jednocześnie podkreślać dumę ze swego pochodzenia. Fado narodziło się w lizbońskich, portowych dzielnicach w pierwszej połowie XIX w. Początkowo była to muzyka improwizowana na gitaropodobnym instrumencie zwanym viola i, co ciekawe, służyła raczej jako podkład do tańca, niż do tekstu. Dopiero ok. połowy XIX w. pojawiła się gitara portugalska: dwunastostrunowy instrument o brzęczącym brzmieniu, który dziś kojarzymy z fado.<br /><br />Oczywiście fado nie zmaterializowało się na Alfamie z powietrza. Popularny jest pogląd, iż było naturalną kontynuacją, mających korzenie jeszcze w głębokim średniowieczu, romantycznych pieśni: cantigos do amor i cantigos do amigo. Nie można przy tym jednak zapomnieć o wpływach docierających z kolonii, na które Lizbona, jako główny port portugalski, była niezwykle podatna. Bardzo ważnym impulsem okazał się powrót dworu królewskiego z kilkunastoletnich wakacji w Brazylii na początku lat 20tych. Przywiezione przez nich nowinki wyraźnie wpłynęły na kształtowanie się nowego stylu muzycznego, który bardzo szybko opanował szemrane dzielnice, będące królestwem marynarzy, prostytutek, złodziei i wszelkiej maści cwaniaków. Pierwszą, niekwestionowaną gwiazdą fado, była Maria Severa Onofriana. Słynąca ze swej urody i nieprzeciętnego głosu córa Koryntu, łamała męskie serca jak zapałki, a jej burzliwy romans ze słynnym torreadorem, hrabią Armando de Vimioso wstrząsnął w posadach wszystkimi Lizbońskimi salonami. To ona zapoczątkowała zwyczaj narzucania czarnej chusty na ramiona w trakcie występu. Choć umarła dość młodo (podobno z przejedzenia) przeżywszy zaledwie 26 lat, to wyznaczony przez nią trend nostalgicznych pieśni o miłości i utracie utrzymywał się w lizbońskich lupanarach jeszcze przez kilka dekad. Myliłby się jednak ten, kto by przypuszczał, iż fado było wyłącznie muzyką kobiecą. Od samego początku związane było ze środowiskiem marynarzy i rybaków. Śpiewały jednak nie tylko ich żony i kochanki wypatrując na brzegu swe oczy, ale i oni sami. Po powrocie z długiego rejsu przywozili pieśni opowiadające o nostalgii za ukochaną Lizboną, a zbyt długo marudząc w portowych tawernach, śpiewali o tęsknocie za bezkresem oceanu. Pod koniec XIX w., fado opuściło rodzinne pielesze w ciemnych zaułkach dzielnic Alfama, Madragoa i Mouraria, wstępując na salony. Pisaniem tekstów zajęli się prawdziwi poeci, a tworzeniem muzyki profesjonalni kompozytorzy. Pieśni fado pojawiły się na scenach teatrów i kabaretów, stając się stałym punktem ich programu. Jak to zwykle bywa w takich wypadkach, naturalna szorstkość oraz dziki temperament musiały ustąpić przed twardymi regułami metryki i rytmiki, przez co pieśni straciły sporo na autentyczności, ale z pewnością zyskały w uchu wytrawnego słuchacza. Z pozycji przyśpiewki dziwek portowych, fado awansowało do roli symbolu narodowego. Było wykonywane ciągle, wszędzie i przez każdego. Jak diametralna była to zmiana może świadczyć fakt, iż słynny obraz "O fado"*, namalowany przez José Malhoa w 1910 r., został ostro skrytykowany przez lizbońskie elity, za poruszanie tak nieprzyzwoitej tematyki, a już rozpoczynająca swą karierę w latach 30tych, uważana do dziś za boginię fado, Amália Rodrigues, została z miejsca uznana za czołową artystkę portugalską. Do wzrostu popularności fado z pewnością przyczynił się rozwój nowych technologii. Kiedy w latach dwudziestych pojawiło się radio oraz gramofon, fado zaczęło rozbrzmiewać w całym kraju. O tym, jak bardzo kino zafascynowane było fado, świadczy fakt, iż pierwszym portugalskim filmem dźwiękowym była, pochodząca z 1931 r., adaptacja powieści "A Severa" o wspomnianej już wyżej alfamskiej Czarnej Mańce. A sama wielka Amália, zagrała główną rolę w filmie "O Fado, História de uma Cantadeira" (fado, historia pewnej pieśniarki) z 1948 r. Nawet we współczesnym filmie Carlosa Saury "Fados" z 2007 r. obejrzeć możemy takie sławy jak Mariza, Carlos do Carmo czy Cesária Évora.<br /><br />Podobnie jak flamenco w Hiszpanii, tak i fado w Portugalii stało się narzędziem unifikującej naród polityki kulturalnej faszystowskiego reżimu. Dzięki czemu na wiele lat otrzymało łatkę muzyki wspierającej dyktaturę. W związku z tym po Rewolucji Goździków musiało odpokutować swoje winy odchodząc w zapomnienie na kilka dziesięcioleci. Dopiero gdy zalewająca Lizbonę fala turystów zaczęła domagać się czegoś prawdziwie portugalskiego, odkurzono stare, poczciwe fado. Na Alfamie wyrosły jak grzyby po deszczu restauracje oferujące swym klientom możliwość posłuchania fado na żywo niemal co wieczór. Oczywiście większość miejsc, gdzie obecnie można wysłuchać fado, jest stworzona jedynie wyłącznie z myślą o turystach, a nie o chcących podzielić się szarpiącym ich trzewia saudade fadistas. Nie mniej jednak warto trochę tego folkloru zobaczyć i warto do jakiejś fado knajpki się wybrać. Jest ich naprawdę mnóstwo, więc wystarczy, że przejdziemy się po Alfamie wieczorem, a na pewno gdzieś trafimy. Fado jest grane w tzw casas do fado (domach fado), czyli restauracjach, które oferują kolacje wzbogacone o możliwość wysłuchania występów muzycznych. Zanim usiądziemy w którymś z tych miejsc, dobrze jest się upewnić jak wygląda strona finansowa takiej imprezy. Niektóre restauracje doliczają do rachunku ok. 5 euro za możliwość wysłuchania muzyki na żywo inne nie liczą sobie dodatkowych opłat, ale ustalają wysokość minimalnego zamówienia na np: 15 euro, a niektóre (i te Mysz oczywiście preferuje) nie stawiają żadnych wymagań. Można tam po prostu pójść, zamówić lampkę wina i słuchać fado do woli. Z tym, że w takim miejscu przy programie oszczędnościowym musimy się liczyć z tym, że przez cały wieczór będziemy stali, gdyż stoły są zajęte przez jedzących. Występy fado zaczynają się wieczorem, czasem o 20, czasem o 22, i trwają zazwyczaj kilka godzin. Najczęściej występuje kilku artystów na zmianę. Wychodzą oni na scenę w dwudziesto, trzydziestominutowych setach, po których następuje podobnej długości przerwa. Kiedy fadista śpiewa, nie wolno rozmawiać, ani hałasować. Mimo komercyjnego oblicza, jakie przyjęło, fado nie jest muzyką do kotleta, ale prawdziwą sztuką.<br /><br />Chcącym pogłębić swoją wiedzę z zakresu fadologii, Mysz poleca muzeum fado, znajdujące się na obrzeżach Alfamy, tuż nad rzeką. Nowoczesne muzeum z audioguidem wliczonym w cenę, ciekawie opowiada o różnych aspektach rozwoju fado. Można posłuchać wielu piosenek, zapoznać się z życiorysami słynnych fadistas. obejrzeć instrumenty i fragmenty filmów, których głównym bohaterem jest fado. Muzeum jest podzielone na dwie części. Wyższe piętro prezentuje historię fado wraz z makietami burdeli i wieloma wycinkami z gazet. To tam wystawiony jest obraz "O Fado". Dolne poświęcone jest współczesności i można tam posłuchać utworów kilkudziesięciu najsłynniejszych obecnych gwiazd fado. Niestety nie dało się tam zbyt wiele pomacać, ale warstwa dźwiękowa wynagradzała to z nawiązką. Na koniec Mysz zaprasza do wysłuchania kilku najsłynniejszych fadistas. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/1YriVM8sC7M/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/1YriVM8sC7M?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
Oto Królowa fado Amália Rodrigues w piosence "Fado Português: (fado portugalskie)<br /><br />Kultowa już współczesna fadista znana na całym świecie Mariza w piosence "Beijo de Saudade" (pocałunek saudade)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/rU-0RP4UGoM/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/rU-0RP4UGoM?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />i na koniec dla odmiany męski głos, nie mniej znanego niż Mariza Carlosa do Carmo, śpiewa piosenkę "Um Homem na Cidade" (człowiek w mieście):</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/aUEGq2GZHtQ/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/aUEGq2GZHtQ?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*Na obrazie przedstawiony został słynny fadista Amâncio, zwany malarzem z Mourarii, w towarzystwie swej kochanki, Adelaide, z powodu blizny po brzytwie ozdabiającej jej twarz zwanej Dźgniętą Adelaidą. Praca z tą barwną parą nie była prosta. Artysta nieraz musiał chodzić do więzienia i nalegać na uwolnienie swojego modela, a gdy już miał go w studiu, musiał się pilnować by nie narazić się na jego szaleńcze wybuchy zazdrości z powodu zbytniego odsłaniania ramion modelki. Obraz, jak nietrudno się domyślić, wśród portugalskiej krytyki został odebrany bardzo źle, gdyż tematyka dziwek i szemranych cwaniaków nie była tym, za co chętnie by płacili portugalscy mecenasi sztuki. Za granicą obraz jednak zrobił furorę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" class="mw-mmv-final-image mw-mmv-dialog-is-open" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/01/Jose_malhoa_fado.jpg" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
**Jedynie Portugalczycy są zdolni czuć saudades, gdyż jedynie oni posiadają słowo na powiedzenie, że je czują.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-76431926530500542952015-03-30T21:26:00.000+02:002016-04-26T15:21:27.527+02:00Belem <div style="text-align: justify;">
Belém, to dość odległa od centrum dzielnica Lizbony. Leży na południowo-zachodnim skraju miasta, gdzie rzeka Tag już prawie wpada do oceanu. Niegdyś znajdował się tam port, z którego Vasco da Gama i Fernando Magellan wyruszali na swoje wyprawy, dlatego jest ona przesiąknięta historią portugalskich odkryć i podbojów. Dojechać można tam albo tramwajem, co zajmuje prawie godzinę, albo pociągiem, co zajmuje dużo mniej, ale nie wiadomo dokładnie ile, bo myszy i koty gardzą prostymi rozwiązaniami i tego nigdy nie wypróbowały.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nazwa dzielnicy pochodzi od kościoła wchodzącego w skład słynnego klasztoru Hieronimitów: Santa Maria de Belém. Tam też rozpoczęliśmy zwiedzanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Klasztor jest jednym z najsłynniejszych przykładów architektury manuelińskiej, czyli unikalnego stylu, będącego portugalską wariacją na temat późnego gotyku. W odróżnieniu od reszty Europy, zamiast gotyku płomienistego, mamy tu do czynienia z gotykiem marynistycznym. Ponieważ styl ten narodził się w okresie wielkich odkryć geograficznych, a co za tym idzie, portugalskiej dominacji na morzach i oceanach, natchnieniem dla artystów stały się elementy morskie, czyli: korale, rozgwiazdy, koniki morskie, fale i muszelki. Do rangi elementów dekoracyjnych zostały podniesione nawet liny okrętowe, czy żagle. Niewątpliwie największe wrażenie w klasztorze robi dziedziniec, okolony piętrowymi krużgankami. Biegnące wokół kolumny, są bogato rzeźbione i niesamowite jest to, iż każda z nich jest inna, a dziedziniec jest naprawdę spory. Mysz spędziła chyba z godzinę na macaniu tych wszystkich dekoracji, na miarę możliwości i talentu wdrapując się na co się dało. Ciekawe też okazały się konfesjonały. Są to małe pokoiki, do których wchodzi się z krużganków, z niewielką kratką wmontowaną w ścianę, łączącą klasztor z kościołem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Klasztor_Hieronimitow__krurzganki.JPG" height="428" title="klasztor hieronimitów - krużganki" width="570" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Klasztor_Hieronimitow___wyzsze_pietro_krurzgankow.JPG" height="428" width="570" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W ten sposób mnich, nie opuszczając swego terenu, mógł spowiadać znajdującego się w kościele marynarza lub kupca, który, właśnie powróciwszy po kilku latach z Indii, czy Brazylii, z pewnością miał mu wiele do opowiedzenia. W krużgankach znajduje się również nagrobek Fernando Pessoi, który dzięki niedźwiedziej przysłudze, jaką oddał mu Wim Wenders filmem "Lisbon Story" stał się portugalskim Che Guevarą, obecnym na koszulkach i torbach we wszystkich sklepach z pamiątkami, ale o tym może innym razem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zanim przeszliśmy do kościoła zajrzeliśmy jeszcze do klasztornego refektarza,</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Klasztor_Hieronimitow__refektarz.JPG" height="428" title="klasztor hieronimitów - refektarz" width="570" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
gdzie poza ścianami udekorowanymi azulejos, przedstawiającymi sceny ze starego testamentu, nic nie ma, oraz do sali kapitulnej, która nigdy nie pełniła funkcji, na jaką mogłaby wskazywać nazwa. Dawniej przechowywano w niej szczątki różnych zasłużonych Portugalczyków, w oczekiwaniu na ukończenie panteonu narodowego, a obecnie całą na własność zagarnął Alexander Herculano, którego grób jest jej główną atrakcją. W kościele znajdują się grobowce władców z dynasti Avís i ich rodzin. Jest też pusty grób ostatniego z nich: Sebastiana, który swą bezdzietną śmiercią nieźle namieszał, bo dzięki niej król hiszpański Filip II mógł, powołując się na portugalską krew swej matki, przejąć lizboński tron. Lud, jak to lud, zamiast mieć pretensje do króla o nader wstrzemięźliwe prowadzenie się, skutkujące brakiem potomstwa, zaczął go czcić jak świętego i oczekiwać jego powrotu w chwale. Ponieważ po bitwie w, której miał zginąć Sebastian, jego ciała nie odnaleziono, Portugalczycy przez wieki wierzyli, że nie umarł, a jedynie czeka w ukryciu by w odpowiedniej chwili zjawić się na białym koniu i uwolnić swój kraj od trapiących go kłopotów. Król, rzecz jasna, nigdy nie wrócił (pewnie zabalował gdzieś po drodze z Andersem), ale słowo sebastianizm na określenie portugalskiego przekonania, że wszystkie problemy same się rozwiążą, pozostało. Wracając jednak do Belém, trzeba nadmienić, iż w kościele mają również swoje groby Henryk Żeglarz*, Luís de Camões** i Vasco da Gama, którego jednak szczątki faktycznie podobno spoczywają w rodzinnym miasteczku. Na Myszy największe wrażenie zrobił chór, cały udekorowany rzeźbieniami w kształcie lin. Po wyjściu z kościoła olaliśmy solidarnie tablicę upamiętniającą podpisanie w niniejszym klasztorze traktatu lizbońskiego w 2007 r. i zamiast z nią, zrobiliśmy sesję zdjęciową z ogromną fontanną na malowniczym skwerku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/fontanna_przed_Klasztorem_Hieronimitow.JPG" height="428" width="570" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Następnym punktem programu było znajdujące się w dobudowanym do klasztoru nowoczesnym skrzydle muzeum morskie. Miało ono prezentować rozwój sztuki nawigacyjnej, szkutniczej i kartograficznej Portugalczyków na przestrzeni wieków. Może i prezentowało, ale niestety za szybą. Mysz mogła pomacać głównie kilka posągów wybitnych nawigatorów, parę nadgryzionych zębem czasu galionów i kopię kamienia z Ielala, na którym w 1486 Diogo Cão wyrzeźbił napis będący dowodem, że udało mu się wpłynąć do rzeki Zair i objąć ją w posiadanie w imieniu króla Jana II. Muzeum jest faktycznie ogromne. W gablotkach wystawiono broń i mundury z różnych epok, wszelakie instrumenty nawigacyjne (w tym największą kolekcję astrolabiów na świecie), stare mapy i mnóstwo modeli żaglowców. Kot Przewodnik, jak nietrudno się domyślić, zwłaszcza przy tych ostatnich potrafił utknąć na wieki, które Mysz skracała sobie czytając opisy w brajlu, bo przecież muzeum jest postępowe i doskonale dostosowane do potrzeb Ślepych Myszy. W skład muzeum wchodzi również hala z kilkunastoma prawdziwymi łódkami. Są to jednak w większości łodzie wiosłowe, którymi króle i królowe kazali się wozić na wodne wycieczki. Wyszliśmy zatem zniesmaczeni.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/galera_w_muzeum_morskim.JPG" height="428" width="570" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Szukając miejsca na obiad, postanowiliśmy skorzystać z rad pewnego internetowego przewodnika, i pójść do którejś z polecanych tam knajpek. Ta, która miała być wyjątkowo tania, okazała się dużo droższa, niż lokale w centrum, a ta, która miała mieć wyśmienite owoce morza, okazała się mieć ceny z kosmosu. Wróciliśmy więc do pierwszej, ale postanowiliśmy nigdy więcej nie planować posiłku w tej części miasta. Na deser obowiązkowa była wycieczka do legendarnej cukierni sprzedającej jedyne w swoim rodzaju Pastéis de Belém. Tak naprawdę są to pastéis de nata, czyli babeczki z, podobnego do francuskiego, ciasta, wypełnione budyniowym kremem, które kupić można wszędzie. Te z Belém uważane są jednak za najlepsze, gdyż od wieków wykonuje się je według ściśle strzeżonej receptury znanej jedynie kilku osobom na świecie. Ciekawe czy mają zapisane w kontrakcie, że nie mogą podróżować razem samolotem. Ciasteczka serwowane są na ciepło posypane cukrem pudrem i cynamonem. Trzeba przyznać, że smakują faktycznie lepiej niż takie zwykłe pastéis de nata z Pingo Doce, ale czy jest to zasługa unikalnej receptury czy kilometrowej kolejki w jakiej trzeba po nie czekać to już wiedzą tylko spece od marketingu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najedzeni, przeszliśmy przez nie robiący zupełnie wrażenia Plac Alfonsa Albuquerque, gdzie dumny wicekról Indii patrzy zamyślony w dal i, idąc wzdłuż rzeki, dotarliśmy do Padrão dos Descobrimentos (Pomnik Odkrywców). Jest to ogromna rzeźba (52 m), kształtem mająca przypominać dziób okrętu pod pełnymi żaglami, na pokładzie którego stoją najwybitniejsi bohaterowie kolonialnej historii Portugalii, np: Fernando Magellan, Vasco da Gama czy Bartolomeu Dias. Na szczycie całej konstrukcji znajduje się tarasik widokowy, na który można wjechać, ale Mysz uwierzyła na słowo, że widok stamtąd musi zapierać dech w piersiach i darowała sobie tę wycieczkę. Pomnik został odsłonięty z okazji pięćsetlecia śmierci Henryka Żeglarza w 1960r. W tym samym roku, RPA podarowało Lizbonie, znajdującą się u stóp monumentu, ogromną mozaikę (średnica 50 m), przedstawiającą mapę z trasami podróży wszystkich portugalskich odkrywców.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatnim punktem programu była Torre de Belém.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torre_de_Belem.JPG" height="428" width="570" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torre_de_Belem2.JPG" height="428" width="570" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ten obecny na połowie pocztówek z Lizbony symbol miasta, jest kolejnym przykładem stylu manuelińskiego, tym razem w wydaniu militarnym. Wieża położona jest na rzece Tag. Niegdyś z lądem łączył ją most zwodzony, dziś jest to zwykły drewniany pomost, na którym kłębi się zawsze kolejka do wejścia. Wieża została wybudowana na początku XVI w. na rozkaz króla Manuela I. Miała bronić lizbońskiego portu. W następnych latach funkcjonowała też jako latarnia morska, a nawet więzienie, które m.in. w 1833 r. gościło Józefa Bema. Budynek ma wiele pięter. Najniższe z nich, które przeznaczone były na skład amunicji, znajdują się pod powierzchnią wody. Wyżej położony jest potężny bastion, którego półkoliste zakończenie zwane kaplicą, ma dookoła w ścianach otwory strzelnicze. Na niewielkie, wewnętrzne patio niestety nie da się wyjść, można za to wejść na górę bastionu i pospacerować między blankami i wieżyczkami strażniczymi. Wyglądają one na całkiem wygodne, mają wykute siedzenie na półtorej osoby i mały stoliczek. Tak więc strażnik mógł sobie zaprosić do towarzystwa jakąś pannę służebną i nie dość że nie było by im ciasno to nawet mieli by gdzie odstawić wino. Bardzo mądrze to ktoś obmyślił. Minąwszy kapliczkę Matki Boskiej (Nossa Senhora de Bom Sucesso zwana też Matką Boską Winogronową) rozpoczęliśmy wspinaczkę na górę. Mijane po kolei piętra, choć nosiły dumne nazwy, jak: sala gubernatora, sala królów, czy sala audiencji, były raczej puste i nie wyróżniały się niczym szczególnym. Jedyną atrakcją był fakt, że niektóre miały balkoniki, na które można było wyjść i, przy odrobinie gimnastyki, wychyliwszy się nieco, pomacać dekoracje wierzy. A, podobnie jak w przypadku klasztoru, było co macać. Aż dziw bierze, że komuś chciało się włożyć tyle pracy w udekorowanie zwykłej strażnicy portowej. Ze szczytu wieży rozciąga się rzekomo piękny widok i ci, co dobry mają wzrok i słuch, widzieli ponoć oceanu brzeg.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dzięki temu, że wieża jest nieco dalej od centrum, niż klasztor, to do tramwaju nr 15 wsiedliśmy przed całym tłumem emerytów z SS i mieliśmy miejsca siedzące aż do domu. Obejrzane przez nas miejsca, to niewielka część tego, co dzielnica Belém oferuje turystom. Na swoją kolejkę czekają jeszcze: muzeum archologiczne, ogród tropikalny, centrum kultury Belém, muzeum etnologiczne, muzeum powozów, muzeum elektryczności, muzeum sztuki ludowej, pałac Belém, obecnie pełniący funkcję pałacu prezydenckiego i mieszczący w sobie muzeum republiki, oraz dawna królewska siedziba Pałac Ajuda, dziś przekształcona w muzeum narodowe. Jak widzicie jest tego sporo. Mam więc nadzieję, że opis Belém będzie miał swój part 2 a może nawet 3.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
* Don Henrique był portugalskim infantem, żyjącym w XV w. Wbrew przydomkowi, jego stopa nigdy nie postała na pokładzie żadnego statku, ale był twórcą portugalskiej floty, którą wspierał całą siłą swego entuzjazmu i skarbca. Zatrudniał wielu nawigatorów, którym powierzał eksplorowanie nowych lądów, głównie afrykańskich. Założył nawet pierwszą w Europie szkołę nawigacji i kartografii w Sagres.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
** Jest on uważany za największego pisarza w dziejach Portugalii. Przez romantyków okrzyknięty księciem poetów i uznany za bożyszcze. Żył w XVI w., a dziełem jego życia była narodowa epopeja "Luzytanie". Dziś jest tym dla Portugalczyków, czym Mickiewicz dla Polaków. Świadczyć może o tym fakt, iż instytut kultury portugalskiej nosi właśnie jego imię.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-64838677389720521732015-03-22T21:30:00.000+01:002016-04-26T15:30:41.328+02:00 Karnawał w Portugalii<div style="text-align: justify;">
Mysz, tuż przed wyjazdem do Portugalii, pisała zaliczeniową pracę o karnawale w różnych portugalskich miasteczkach, więc była nieźle przygotowana. Tradycja ulicznych zabaw karnawałowych jest w Portugalii bardzo żywa. Nic dziwnego, to w końcu stąd zawędrował on do Brazylii. Każde miasto, a nawet wioska, ma własne zwyczaje, ale jest kilka elementów wspólnych niemal dla wszystkich. Imprezy zaczynają się w piątek, a kończą we wtorek przed środą popielcową, zwany tłustym wtorkiem. W ciągu tych dni odbywają się parady uliczne, koncerty, pokazy fajerwerków i zabawy na świeżym powietrzu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Lizbona</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both;">
W piątek najczęściej mają miejsce parady dziecięce. My mieliśmy okazję zobaczyć taki korowód w Lizbonie. Główne ulice miasta zostały zamknięte i dreptały po nich nieprzebrane rzesze przedszkolaków poprzebieranych grupami, a to za pszczółki, a to za biedronki, a to za króliki, a to jeszcze za coś innego. Spokoju ich przemarszu pilnowali panowie policjanci zatrzymując samochody, które, rzecz dziwna, wcale się nie niecierpliwiły tylko grzecznie stały godzinę na skrzyżowaniu i przepuszczały defilujące maluchy. Na czele korowodu szli dobosze, próbujący nadać całemu pochodowi jeden rytm, ale już kilkanaście metrów za nimi dzieciaki pląsały w takt własnej muzyki. </div>
<div class="separator" style="clear: both;">
<br /></div>
</div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="Lizbona parada dzieci" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lizbonaparada_dzieci.JPG" height="300" width="400" /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lizbona parada dzieci</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="Lizbona parada dzieci 2" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lizbonaparada_dzieci2.JPG" height="300" width="400" /></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<img alt="Lizbona parada dzieci 3" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lizbonaparada_dzieci3.JPG" height="300" width="400" /></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<img alt="Lizbona parada dzieci 4" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lizbonaparada_dzieci4.JPG" height="300" width="400" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Torres de Vedras</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejnym miastem, gdzie oglądaliśmy karnawał, było, położone 50 km od Lizbony, Torres de Vedras, reklamujące się hasłem, iż gości najbardziej portugalski karnawał w całej Portugalii. Przez 4 dni odbywały się tam na przemian parady dzienne i nocne. Po tych ostatnich następowała zabawa do rana wokół kilku scen ustawionych w plenerze, rozkręcana przez miejscowych DJów.Z powodu kiepskiego połączenia (ostatni autobus do Lizbony odjeżdżał o 21), mogliśmy obejrzeć jedynie paradę dzienną, ale i tak było warto. Nieodłącznym elementem karnawału w Torres de Vedras są: Matrafonas, czyli mężczyźni przebrani za kobiety, cabeçudos, czyli kilkumetrowe kukły sterowane przez ukrytego w nich szczudlarza oraz grupos de desfile, czyli grupy, których członkowie (figurantes) ubierają się wszyscy w identyczne stroje. Nie może zabraknąć również carros alegóricos, czyli platform alegorycznych, które występują na niemal wszystkich karnawałach. Każdy karnawał ma swój temat przewodni. Ponieważ w tym roku pokrył się w czasie z walentynkami, w Torres de Vedras rządziła miłość. Większość grup miała serduszka na swoich ubraniach, albo wręcz przebrała się za kolorowe serca. W zasadzie wszystkie były do siebie podobne, różniąc się jedynie kolorami peruk i pstrokacizną strojów. Kilka grup, które się wyróżniały, to: hipisi (zapewne symbolizujący peace and love, ewentualnie po prostu free love), figurantes pozawijani w kwiaty jak cukierki</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreparada_grupy_w_kwiatach.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torrerodzinka_w_przebraniu_z_kwiatow.JPG" height="300" width="400" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
oraz kelnerki toczące przed sobą w pełni nakryte stoły (było to bardzo efektowne, choć nie wiadomo jaki miało związek z miłością, chyba, że chodzi o miłość do jedzenia, wtedy Mysz podpisuje się pod tym obiema łapkami). Na platformach można było zobaczyć wielkie rzeźby ze styropianu i plastiku, przedstawiające mniej lub bardziej ironiczne scenki rodzajowe. Było zatem trzech mężczyzn leżących w jednym łóżku z laptopami na kolanach, podpisanych jako miłość wirtualna, głowy państw G7 kręcące pornosa z Obamą, jako reżyserem i Angelą Merkel, jako główną bohaterką, dobierającą się od tyłu do rzuconej na kolana kuli ziemskiej, Platforma z wielką tęczą, a także grupa portugalskich sportowców, oczywiście figura Ronaldo górowała nad wszystkimi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreplatforma_G7_i_Angela_Merkel.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreplatforma_G7_i_Angela_Merkel2.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreplatforma_wirtualna_milosc.JPG" height="300" width="400" /></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreplatforma_z_tecza.JPG" height="300" width="400" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreplatforma_z_wozkiem_i_czworaczkami.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreplatforma_z_Ronaldo2.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W trakcie imprezy można było głosować na najlepszą grupę albo platformę. Z tego co się zorientowaliśmy, nagrody były całkiem wysokie, ale nie mogliśmy się dopchać do okienka z kuponami, więc nic nie wygraliśmy. Na końcu parady jechała platforma z zespołem grającym muzykę na żywo, za którym ciągnęli tańczący mieszkańcy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Torreplatforma_z_zespolem_muzycznym_wieczorem.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie zważając na to, iż jesteśmy chyba jedynymi nie przebranymi gośćmi w promieniu dziesięciu km, włączyliśmy się do korowodu i trochę nawet pohasaliśmy po torre-Vedrańskich uliczkach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Lazarim</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Największe wyzwanie zostawiliśmy sobie na koniec karnawału. Tłusty wtorek czyli, moment kulminacyjny, postanowiliśmy obejrzeć w Lazarim. Jest to mała wioska w środku niczego na północy Portugalii. Podobno jednak karnawał tam miał być wspaniały i zapierający dech w piersiach. W odróżnieniu od innych tego typu imprez, karnawał w Lazarim wcale nie ma radosnego charakteru, lecz poprzez groteskowe straszydła, jakie go wypełniają, napawa lekkim niepokojem. Tego dnia, mieszkańcy, założywszy caretos, czyli przygotowywane przez cały rok przez miejscowych rzemieślników drewniane maski oraz stroje własnego pomysłu, defilują przez wioskę, by wysłuchać testamentów Comadre i Copadre (matki i ojca chrzestnych), czyli dwóch kukieł, symbolizujących walkę płci. Testamenty są rymowane, pełno w nich wzajemnych wyrzutów i przytyków. Następnie kukły zostają spalone, a karnawałowi goście zostają poczęstowani lokalnymi przysmakami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Okazało się, że z Lizbony możemy dojechać jedynie do, odległego od Lazarim o 12 km, Lamego i to wszystko, co oferuje nam komunikacja krajowa. Wiedzeni optymistycznym przekonaniem, że jakoś to będzie, pojechaliśmy. Podróż trwała pięć godzin. Na miejscu okazało się, że nie istnieje żaden transport lokalny, na który w głębi duszy liczyliśmy i całą odległość musieliśmy przejść piechotą, co w upalnym, lutowym Słońcu nie było proste. Nie przygotowaliśmy się również do wycieczki na tyle, żeby choć sprawdzić gdzie w ogóle jest to całe Lamego. Dlatego dopiero po przybyciu odkryliśmy, iż teren jest dość górzysty i wędrówka po nim zajmuje nieco więcej czasu niż przewidywaliśmy. Ostatecznie szliśmy trzy godziny i udało nam się dotrzeć na miejsce prawie na czas, także testament Comadre usłyszeliśmy tylko w połowie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lazarim okazało się faktycznie maleńką mieścinką z trzema ulicami na krzyż. Na balkonie jednego z domów stali dziewczyna i chłopak.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lazarim_czytanie_manifestu.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lazarimczytanie_manifestu2.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Każde z nich trzymało w dłoniach niewielką lalkę i kolejno czytali testamenty. To więc były te wielkie osławione kukły? Testamenty były faktycznie śmieszne, o ile udało się Myszy zrozumieć swym ubogim portugalskim, ale zdolności recytatorskie prezentujących go lektorów pozostawiały wiele do życzenia. Zostali w nich wymienieni z imienia i obsmarowani chyba wszyscy młodzi mieszkańcy Lazarim. Podobno testamenty i kukły powstają w tajemnicy przez cały miesiąc poprzedzający tłusty wtorek. Po odczytaniu obu testamentów, lalki zostały odprowadzone na pobliskie wzgórze, gdzie zostały spalone. Zaplanowany spektakl pirotechniczny byłby z pewnością efektowny, gdyby nie to, że odbywał się w środku dnia i wystrzelające z wnętrza kukiełek fajerwerki zupełnie nie były widoczne. Po tym symbolicznym autodafe, odbyły się wybory najlepszej maski i stroju. Trzeba przyznać, że było na co popatrzeć (Myszy, korzystając z uprzejmości kilku Carretos, udało się nawet pomacać). Wśród masek dominowały wizerunki diabłów i królów, ale zdarzały się oryginalne pomysły jak, np. mała dziewczynka w masce Myszki Minnie. Niesamowite były również stroje, np.: utkany z zielonych sosnowych igieł, uszyty ze starych worków, albo upleciony z powiewających sznurków. Niektóre musiały być naprawdę czasochłonne i zasługiwały na podziw. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę, że przebierańców było ok. jakieś 20, albo 30 sztuk, wszystko robiło w sumie smętne wrażenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lazarimfacet_w_masce_i_przebraniu_z_workow.JPG" height="400" width="300" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lazarimdzieciaczek_na_osiolku_w_masce_i_przebraniu_ze_sznurkow.JPG" height="400" width="300" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lazarimmaski_w_tlumie.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/LazarimMyszka_z_diablem_w_plaszczu_ze_slomy.JPG" height="400" width="300" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po ogłoszeniu zwycięzcy, na pobliskim podwórku zostały otwarte kotły z feijoadą oraz caldo de farinha czyli fasolowym gulaszem oraz gorącą zupą. Poczęstunek był darmowy, udaliśmy się więc do kociołka pełni nadziei na ciepłą kolacje, bo było dość zimno i przydało by się coś na rozgrzewkę. Okazało się, że święto ma tak lokalny i domowy charakter, iż każdy przybywa z własną miską i łyżką. Nie przewidziano naczyń jednorazowych dla turystów, więc musieliśmy się obejść smakiem. O godzinie 18 było już po karnawale, a autobus z Lamego do Lizbony mieliśmy dopiero następnego dnia rano. Liczyliśmy się wprawdzie z koniecznością czekania na niego kilku godzin na dworcu, ale jednak mieliśmy nadzieję, że co najmniej do północy będziemy się bawić, a potem, rozgrzani karnawałową imprezą, łatwo dotrwamy do rana. Lazarim jednak po raz kolejny nas zaskoczyło. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, po powrocie do Lamego zaczęliśmy przymusowe, nocne zwiedzanie. Trafiliśmy tym sposobem do niesamowitego sanktuarium Nossa Senhora dos Rémedios. Jest to kościół położony na wysokiej górze, do którego wchodzi się przez piękne, pełne ogrodów, fontann i kapliczek tarasy. Stare, kamienne, rzeźbione schody są gdzieniegdzie ozdobione azulejos ze scenami z życia matki boskiej, a wszystko w nocy jest dokładnie podświetlone. Z braku lepszego pomysłu na życie, wspięliśmy się na górę. Kościół był oczywiście zamknięty, ale jego otoczenie zwiedziliśmy dokładnie. Potem, po powrocie do domu, Mysz przeczytała w internecie, że po Fatimie, Lamego jest drugim, najważniejszym celem pielgrzymek w Portugalii, a tutejsza cudami słynąca Matka Boska jest wielbiona w całym kraju. No cóż, następnym razem musimy chyba lepiej się przygotowywać do naszych wypraw.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Lamegosanktuarium.JPG" height="300" width="400" /> </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na koniec możecie posłuchać tegorocznego testamentu comadre:</div>
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/4PEAhZ3NOlg/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/4PEAhZ3NOlg?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Portugalia39.399871999999988 -8.22445400000003726.509658499999986 -28.878751000000037 52.290085499999989 12.429842999999963tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-38184392831380925982015-03-20T21:40:00.000+01:002016-04-21T21:40:44.068+02:00 W gąszczu ulic i przecznic<div style="text-align: justify;">
Polakowi, którego miejska nomenklatura składa się wyłącznie z placów, ulic i alej, portugalskie nazewnictwo może nieźle zamieszać w głowie. Miejsce, jakie w Polsce nazwalibyśmy po prostu ulicą, może być określone na wiele różnych sposobów. Słowa takie jak: beco (zaułek), calçada (dosł. bruk / chodnik), caracol (ślimak), rua (ulica), travessa (dosł. tor / przecznica), escadas (schody), a nawet escadinhas (schodki), stanowią część nazwy ulicy i nie wolno ich lekceważyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Portugalczycy bowiem niektórych świętych, klasztory, bohaterów narodowych oraz wszelkie inne zjawiska godne upamiętnienia, darzą taką estymą, iż uważają, że zasługują one na kilka miejsc swego imienia. W związku z tym, np.: w dzielnicy Graça znaleźć można ulice o następujących nazwach: Calçada do Monte, Escadas do Monte, Largo do Monte, Rua da Senhora do Monte, oraz Travessa do Monte. A wspólny patron nie oznacza, że znajdują się one jedna obok drugiej. Sąsiadować mogą natomiast ze sobą ulice o różnych, ale podobnych nazwach, i tak, w pobliżu mysiego domu ulice: Rua de Andrade oraz Rua de Maria przecinają ulicę Rua de Maria Andrade. Jest to jedna z licznych uroczych pułapek, jakie Lizbona zastawia na roztargnionych turystów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie tak skomplikowany, choć również rozbudowany, jest system nazw placów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najczęstszym określeniem jest po prostu praça. Gdy je usłyszymy, nie mamy wątpliwości, że chodzi o dużą pustą przestrzeń, jak np: Praça do Comércio. W wielu adresach występuje także tajemnicze słowo: largo. Teoretycznie oznacza ono również plac, ale w praktyce spotyka się je w nazwach długich, brukowanych przestrzeni z chodnikami po bokach i jezdnią pośrodku, czyli po prostu ulic. Zdarzają się też określenia pátio (patio), czy praceta (placyk), ale są to zwyczajowe nazwy używane przez Lizbończyków na określenie małych uliczek, albo ich fragmentów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W Portugalii nawet aleja nie ustrzegła się rozdwojenia jaźni, gdyż nazywana jest, zależnie od fantazji twórców, avenidą lub alamedą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tak więc, uważajcie, roztrzepani turyści, uważnie sprawdzajcie adresy na wciskanych wam wizytówkach, gdyż zamiast w muzeum fado, możecie wylądować w jakiejś zakazanej dzielnicy tylko dlatego, że zamiast na ruę, poszliście na travessę.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-72493841126294143402015-03-16T21:41:00.000+01:002016-04-21T21:43:51.869+02:00 Kwatera główna<div style="text-align: justify;">
Żeby uniknąć stresu tuż po przyjeździe związanego z gorączkowym poszukiwaniem mieszkania, Mysz znalazła sobie lokum za wczasu przez internet. Znajome bywalczynie Lizbony od razu stwierdziły, iż znajduje się ono w trójkącie Bermudzkim między dziwkami, ćpunami, a rychłą śmiercią. Jednak Mysz postanowiła się zupełnie nie przejąć takimi drobiazgami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po przybyciu na miejsce okazało się, iż dzielnica wcale nie jest tak szemrana, jak wskazywałyby na to ostrzeżenia w internecie. Anjos, bo tak się nazywa, jest owszem, zamieszkana w dużej mierze przez imigrantów z Azji, ale raczej nieszkodliwa. Podobnie jak Warszawska Praga, czy Wrocławskie Nadodrze, w ciągu ostatnich lat swoim uroczym zdewastowaniem dzielnica ta przyciągnęła wielu artystów. W efekcie wąskie uliczki, oprócz chińskich sklepów, pełne są małych galeryjek i alternatywnych barów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W początkowym etapie lizbońskiej przygody, towarzyszył Myszy Kot Przewodnik, dzięki czemu udało się jej nie zgubić w drodze do nowego mieszkania. A była to sztuka niełatwa, gdyż Anjos to istny labirynt krętych uliczek, zaułków i schodków, w dodatku położony na górce. Mozolne wdrapywanie się do wrót kamienicy to nie koniec gimnastyki, gdyż mieszkanie znajduje się na czwartym piętrze. Jeśli wierzyć napisowi ułożonemu z azulejos* nad wejściem, została ona zbudowana w 1927 r. Nic więc dziwnego, iż nie posiada windy. Wszystko to razem napawa Myszę nadzieją na rychłe zgubienie paru zbędnych kilogramów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Największą ciekawostką naszego mieszkania jest łazienka, do której wchodzi się przez balkon. Inne elementy, takie jak pralka na balkonie, czy brak ogrzewania, choć dla niedoświadczonego erazmusa mogą być szokujące, Mysz doskonale pamięta z Barcelony. Nawet brak okna w jej pokoju, jak dobrze wie, nie jest czymś rzadkim w budownictwie iberyjskim. Wystrój wnętrz jest dość oldskulowy. Wszędzie pałęta się pełno rupieci, na które najprawdopodobniej właściciele nie mają miejsca we własnym domu. Na ścianach wisi mnóstwo obrazów, które, jak Mysz się ostatnio dowiedziała, są autorstwa teścia właścicielki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Towarzystwo jest w mieszkaniu dość międzynarodowe. Oprócz Polski, reprezentowane są tu też Włochy, Węgry i Portugalia. Choć Portugalczycy ewidentnie się nas boją i, ledwo odpowiadając na nasze cześć, uciekają do swoich pokoi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Samodzielne poruszanie się po starej Lizbonie nie jest dla Ślepych Myszy sprawą prostą. Chodniki są zazwyczaj półosobowe, w dodatku w większości zajęte przez zaparkowane samochody, skutery, i pojemniki na śmieci, które tu jest zwyczaj wystawiać przed drzwi, o drobnych psich minach nie wspominając. Fakt faktem, iż parkingi są tu raczej dobrem deficytowym. Ciężko się zatem dziwić kierowcom, że wykorzystują każdy wolny centymetr na pozostawienie swojej limuzyny, nawet jeśli było by to przejście dla pieszych. Trzeba im jednak oddać sprawiedliwość, że w trakcie jazdy są bardzo uprzejmi. W przeciwieństwie do Włochów, czy Hiszpanów, nie próbują przejechać przechodnia za wszelką cenę. Wystarczy się zbliżyć do pasów by nadjeżdżający samochód zwolnił.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mieszkanie w Chinatown, poza niewątpliwym luksusem posiadania pod bokiem chińskich sklepików, gdzie w razie emergency można się zaopatrzyć w chleb i mleko nawet o północy, umożliwia Myszy również obcowanie na co dzień z azjatyckim folklorem. Ostatnio na przykład mieliśmy okazję podziwiać obchody chińskiego Nowego Roku. Wszystkie większe ulice były obwieszone czerwonymi lampionami, a na głównym placu: Martin Monis odbył się kolorowy festyn. Na scenie szalały chińskie maluchy w tradycyjnych strojach, machając wachlarzami, z głośników leciała ogłuszająca kocia muzyka z nad Jang-cy, a wszędzie dookoła stały stragany z chińskimi maskami, ciasteczkami z wróżbą, oraz milionami ulotek na temat jak zostać dobrym Chińczykiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" height="413" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Chinskie_lampiony_wzdluz_ulicy.JPG" width="550" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" height="413" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Chinski_nowy_rok_tanczace_dzieci.JPG" width="550" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" height="413" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Dwie_glowy_chinskich_smokow.JPG" width="550" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<img alt="" height="413" src="http://slepamysz.blox.pl/resource/Stragan_z_chinskimi_ozdobami_wiszacymi.JPG" width="550" /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z pewnością mieszkanie w okolicach Saldanha, albo Marques de Pombal, z ich szerokimi chodnikami i bliskim sąsiedztwem metra, byłoby łatwiejsze w obsłudze, ale ostatecznie nie po to przyjeżdża się do Lizbony, żeby mieć wokół siebie metal i szkło. Mysz woli swoje podstarzałe kamieniczki z odpadającymi azulejos okupowane przez legiony gołębi. Nawiasem mówiąc, ptaszyska są tak bezczelne, że zawłaszczenie naszego balkonu okazało się dla nich niewystarczającym sukcesem i potrafią się nieraz zapuścić nawet do kuchni.<br /><br /> *Będące typowym portugalskim elementem dekoracyjnym, ceramiczne płytki Azulejos układa się na każdej możliwej powierzchni w miarę pionowej. Spotkać je można zarówno na fasadach domów, jak i we wnętrzach kościołów. Tradycyjnie powinny być niebiesko białe, ale często zdarzają się też domieszki innych barw. Azulejos są malowane najczęściej w motywy roślinne, albo marynistyczne. Bywają również duże obrazy ułożone z kafelków jak z puzzli.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-58874279615918790492015-03-06T21:45:00.000+01:002016-04-21T21:45:40.017+02:00J23 znów nadaje<div style="text-align: justify;">
<b>Kochani czytelnicy,</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
zapewne zastanawialiście się nie raz, co się stało ze Ślepą Myszą. Myśleliście może, że zginęła pożarta przez niedźwiedzie w syberyjskiej tajdze, albo po prostu przestała mieć ciekawe przygody do opowiadania. Otóż: ani jedno, ani drugie. Przez ostatnie pół roku działo się sporo i chyba już trudno będzie tę lukę nadrobić na blogu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mysz często zbierała się, żeby coś napisać, ale zawsze coś jej wchodziło w paradę. Teraz, wraz z otwarciem kolejnego rozdziału, w mysim, włóczęgowskim życiorysie nadarza się jednak świetna okazja, by reanimować, odchodzącego w cyberniebyt bloga.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W telegraficznym skrócie ostatnie pół roku przedstawia się następująco:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wyprawa nad Bajkał zakończyła się 100 procentowym sukcesem. Wśród atrakcji znalazły się m.in. kąpiel w Bajkale o temperaturze 4.5 stopnia i późniejszy nocleg w namiocie na jego brzegu, kilkudniowy pobyt w międzynarodowej komunie na plebani jedynego prawosławnego popa w promieniu 100 km i macaniem rozmaitych szamańskich drzewek ze szmatkami. Wracając do Tomska, Mysz ustanowiła swój rekord życiowy w ilości przejechanych autostopem kilometrów w ciągu jednej doby (1000). Na koniec pobytu w Tomsku, jedyny wart odnotowania fakt, to iż już w połowie czerwca kwitły konwalie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W drodze powrotnej do Polski, Mysz spędziła kilka dni w stolicy Tatarstanu, Kazaniu, gdzie miała okazję podziwiać pałace Chanów, piękne meczety i rozlewającą się po horyzont rzekę Wołgę. Następny przystanek był w Moskwie, gdzie poza parkiem Gorkiego i parkiem niekochanych już socrealistycznych rzeźb z dziesiątkami Stalinów w różnym stadium rozkładu, nie widziała nic.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wakacje Mysz spędziła pracując, nie może powiedzieć gdzie, gdyż musiałaby was wtedy zabić. Może jednak zdradzić, że dzięki temu miała okazję pozwiedzać nieco polskie wybrzeże. Pomacać drzewa zabite przez wydmy, połazić po tychże morderczych Łebskich wydmach, które w "Faraonie" grały Sacharę, przeczołgać się przez Mechowskie groty, pochłonąć nieco energii ze starożytnych, gockich kurchanów na Kaszubach, zwiedzić polskie bunkry i niemiecką wyrzutnię rakiet, objeść się ryb na całe życie naprzód i pluskać się przy zachodzie słońca na bezludnych plażach (tak tak, takie miejsca są na Helu nawet w pełni sezonu).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Następnie Mysz spędziła semestr w Warszawie. W tym czasie, jak już wiecie, jej głównym osiągnięciem było ukończenie i obronienie pracy magisterskiej z psychologii. Poza tym odbyła kilka podróży, małych i dużych. Rejs na Kapitanie Borchartdzie z Alicante do Barcelony i zwiedzanie Costa Brava z pewnością zasługują na szczegółowy opis. Tak jak z resztą sylwestrowo-noworoczny rejs na sts Pogorii wokół Korsyki. Może kiedyś się ich doczekają. Na razie, Drodzy Czytelnicy, będziecie jednak czytali o przygodach Myszy na portugalskiej ziemi, gdyż aktualnie Mysz rezyduje w Lizbonie :)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
cdn.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Lizbona, Portugalia38.7222524 -9.139336599999978738.6231754 -9.3006980999999787 38.8213294 -8.9779750999999788tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-31961511889488117532014-06-03T22:15:00.000+02:002016-04-21T22:16:37.138+02:00Talcy i Listwianka<div style="text-align: justify;">
Celem naszej podróży tego dnia była Listwianka, czyli nadbajkalski kurort, znajdujący się 60 km od Irkucka, oraz położone w połowie drogi Talcy z bogatym muzeum etnograficznym ludów Przybajkala. Ponieważ mieszkałyśmy przy ul. Bajkalskiej, która zaledwie kilka przystanków od naszego domu zamieniała się w wylotówkę, naiwnie uważałyśmy, że złapanie stopa nie nastręczy nam żadnych trudności, ale mocno się przeliczyłyśmy. Staliśmy praktycznie jeszcze w mieście i nikt nie chciał się zatrzymać. Co gorsza, mijające nas marszrutki do Listwianki, były po wyruszeniu z centrum kompletnie zapchane, więc do nich, w razie totalnej klapy, też nie mogłyśmy się wcisnąć. Po wielu przebojach, mieszczących w sobie kilkukrotną zmianę miejsca, w końcu zatrzymał się koło nas miły Pan, który powiedział, że nie jedzie nad Bajkał ani nawet do Talców, a jedynie parę km za miasto. Uznawszy, że pewnie przez beznadziejne miejsce naszego machania nikt nie chce nas zabrać, a wydostanie się za miasto pomoże, ochoczo wsiadłyśmy. Koniec końców, panu się tak dobrze z nami gadało, że przejechał swoją destynację i, machnąwszy ręką, ostatecznie do Talców nas dowiózł. W pełnym Słońcu wyruszyłyśmy na zwiedzanie. Muzeum, co się rzadko w Rosji zdarza, okazało się zrobione z pomysłem i na wysokim poziomie. Jest to de facto skansen, składający się z czterech historyczno-kulturowych stref: rosyjskiej, burjackiej, ewenkijskiej i tufalarskiej. W strefie ewenkijskiej obejrzeć można domostwa. Wiecie, że na każdą porę roku wyglądają one inaczej? Czasem przypominają te znane z Chakasji jurty, a czasem domki na drzewie. Znaleźć tam też można łódki, groby (ciekawe czy z zawartością) i jakieś inne bliżej nieokreślone instalacje. Dalej znajduje się przykładowe obozowisko syberyjskich myśliwych z amboną, paleniskiem, małym domkiem i ławkami. Wśród zabudowań wiejskich znajdują się m.in. : szkoła, kancelaria, warsztat tkacki, garncarski, stolarski itd. Byłyśmy również w młynie, dzięki czemu Mysz już mniej więcej rozumie jak działa młyn wodny. Zwiedziłyśmy wiejski cmentarz z małą cerkiewką. Dziwić może nieco fakt, że groby wykonano z drewna, ale, z drugiej strony, w krainie, gdzie drzew jest od metra, kamień zapewne jest towarem luksusowym, na który nie stać biednych wieśniaków. Wszystkie domki oczywiście są bardzo ładnie rzeźbione. W niektórych z nich znajdowało się standardowe domowe wyposażenie, a w innych ekspozycje tematyczne, np: syberyjskie stroje, wyroby Talcyńskiej huty szkła, historia herbaty w irkuckiej Gubernii. Niestety, sporo ekspozycji było zamkniętych, w tym ta ostatnia, na którą Mysz miała największą chrapkę. Widocznie sezon jeszcze nie rozpoczął się na dobre. Choć poza nami po wiosce miotała się cała grupa kitajców. Ze wszystkich oglądanych domów, Myszy osobiście najbardziej podobała się chata kowala. Wszystko, poza ścianami i dachem, a więc: słoneczniki przed gankiem, pajęczyna w oknie, piec i buty przy nim, ptaki pod dachem, a nawet ikona i świeczka pod nią było wykute z metalu. Po dwóch godzinach opuściłyśmy muzeum i wyszłyśmy znów na stopa. Bardzo szybko złapałyśmy uzbecką rodzinkę, jadącą taką gablotą, że jak podjeżdżała pod górkę, to miało się wrażenie, że szoruje podwoziem po ziemi, a jak zjeżdżała w dół, to że zaraz będzie dachować, ale jakimś cudem dotarliśmy szczęśliwie na brzeg Bajkału.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nazywany Syberyjskim Morzem, albo Błękitnym Okiem Syberii Bajkał, jest najstarszym i najgłębszym jeziorem świata, a pod względem powierzchni drugim w Azji i siódmym na świecie (ok. 31000 km2. ). Długie na 636 km, a szerokie na 79 km tektoniczne jezioro gromadzi w sobie 1/5 światowych zasobów powierzchniowej wody słodkiej. Bajkał niemal ze wszystkich stron otaczają góry. Na północnym zachodzie są to Góry Bajkalskie (do 2500 m.n.p.m.), w których znajduje się Góra Czerskiego, nazwana na cześć polskiego zesłańca i słynnego badacza Bajkału w jednej osobie Jana Czerskiego. Na zachodnim brzegu rozciągają się Góry Przymorskie, na północnym wschodzie Góry Barguzińskie (do 2800m.n.p.m.), a na południowym wschodzie Góry Chamar-Daban (prawie 3000 m.n.p.m.). Pierwsze pomiary głębokości jeziora prowadzili już w XIX w. polscy zesłańcy: Benedykt Dybowski i Wiktor Godlewski. Jednakże, w miarę dokładną mapę dna, sporządzono dopiero w latach 30tych XX w. Ustalono wtedy, że w najgłębszym miejscu Bajkał mierzy aż 1741 m. Badania przy użyciu nowoczesnych technologi niestety obniżyły ten wynik o 100 m. Nie zmienia to faktu, iż Bajkał jest największą na świecie kryptodepresją. W Bajkale występuje wiele gatunków endemicznych, np. foka bajkalska (nerpa) i ryba omul bajkalski*. Do Bajkału wpada 336 rzek, a wypływa tylko jedna Angara i czyni to właśnie w Listwiance. Legenda głosi, iż rzeki to córki Bajkału. Wszystkie posłusznie przybyły na zawołanie ojca, tylko Angara się zbuntowała, bo zakochała się w Jeniseju i uciekła do niego. Rozwścieczony rodzic chcąc zatrzymać krnąbrną córkę cisną jej na drogę skałę. Okazała się ona jednak niewystarczającą przeszkodą i nie powstrzymała zakochanej Angary, która obecnie beztrosko opływa leżący na jej środku głaz. Trzeba przyznać, że nie jest on imponujących rozmiarów, więc nie ma się co dziwić, że nie powstrzymał syberyjskiej miłości. Listwianka, zawdzięcza swą nazwę modrzewiowi (listviennica), który zapewne kiedyś gęsto porastał tę okolicę, ale dziś nie widać po nim ani śladu. Na jego miejscu rośnie las hoteli, hosteli i kwater prywatnych, z których większość znajduję się przy tzw. promenadzie. Poszycie tego boru stanowią biura podróży, oferujące wycieczki statkiem po bajkalskich wysepkach za astronomiczne sumy, stragany z tandetnymi pamiątkami, budy z wędzonymi rybami, oraz inne, rozmaite atrakcje, dla średnio rozgarniętych turystów.. Wszystko to sprawia, że Listwianka wygląda jak biedniejsza i smutniejsza wersja Mielna. Plaża jest dość wąska, kamienista, ale przynajmniej w miarę czysta. Stoją na niej rzędy drewnianych budek z trzech stron osłoniętych od wiatru i wzroku ludzkiego. Można sobie w nich posiedzieć we względnym spokoju i prywatności, podziwiając Bajkał i góry na horyzoncie. Przyjemność taka kosztuje 100 rubli za godzinę. Mało kto o tym wie i nieświadomi niczego turyści biesiadują tam radośnie, aż do chwili, kiedy zjawi się ponury Uzbek, by zgarnąć należność. Pomni przestróg udzielonych nam przez naszego hosta, z wędzonymi omulami usadowiłyśmy się bezpośrednio na kamieniach przed budkami. Widok był równie piękny, co z nich, a wiatru i tak nie było. Omule okazały się faktycznie przepyszne, także nie oparłyśmy się pokusie dokładki. Następnie wyruszyłyśmy na eksploracje mniej turystycznej części Listwianki. Na górce nad promenadą, znajdują się dość normalne domki. Prawdopodobnie latem też jest tam pełno turystów, ale teraz wyglądało to jak niebrzydka syberyjska wioseczka, gdzie po raz pierwszy w życiu Mysz pogłaskała krówkę. Potem zaszłyśmy do cerkwi słynnej z tego, że żenili się tam dekabryści. W Listwiance znajduje się też nerparium, czyli fokarium bajkalskie, oraz muzeum przyrody Bajkału. Można zwiedzić też muzeum starych samochodów z rzeźbami ze śrub i kół zębatych jako dodatkową atrakcją. Przed tzw. mini zoo, gdzie siedzą dwa misie w klatkach, a fotka z nimi kosztuje żałosne 20 rubli, Mysz pomacała prawdziwego, wypchanego i dość już wyleniałego misia. W drodze powrotnej, stopa złapałyśmy bez problemu. Była to trójka młodych mieszkańców Irkucka, która do Listwianki przyjechała tylko po wędzone ryby i pogapić się na Bajkał. Potwierdza to słyszaną wcześniej przez nas opinię, że miejscowi naprawdę lubią Listwiankę i chętnie do niej przyjeżdżają, co dla Myszy jest nie do pojęcia, bo jest ona strasznym kiczem i to w dodatku nie mającym wiele do zaoferowania, ale, nie da się zaprzeczyć, Bajkał robi wrażenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*od 1996 r. Bajkał wraz z okolicą figuruje na światowej liście UCESCO - nie przeszkadza to jednak pobliskim kombinatom spuszczać do niego swych ścieków. Choć najgorszy z nich - celulozowo papierniczy - rok temu na rozkaz miłościwie nam panującego Wladimira Wladimirowicza został zamknięty, 6.5 mln ton toksycznego szlamu po półwiecznej pracy pozostało.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Listwianka, Obwód irkucki, Rosja, 66452051.8572899 104.8738465000000151.818059899999994 104.79316550000001 51.8965199 104.95452750000001tag:blogger.com,1999:blog-6162486135900883690.post-13395747631359816872014-06-02T22:17:00.000+02:002016-04-21T22:18:55.391+02:00Irkuck<div style="text-align: justify;">
Z Ułan Ude do Irkucka pojechałyśmy autostopem. Choć miasta dzieli zaledwie 400 km, podróż zajęła nam cały dzień. Złapany ok. godziny 10:00 tir doczłapał się na miejsce ok. 20:00, bo objeżdżająca Bajkał od południa droga federalna jest praktycznie pozbawiona asfaltu, więc maksymalna prędkość, jaką można na niej osiągnąć, to 40 km na godzinę. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podobnie jak Ułan Ude, Irkuck został założony w połowie XVII w. przez Kozaków, w miejscu strategicznie dogodnym, czyli u zbiegu dwóch rzek, z tą jedynie różnicą, że nie były to Uda i Selenga, a Irkut i Angara. Irkuckie zimowisko, mające na celu obsługę i obronę portu rzecznego, zaledwie po 30 latach otrzymało prawa miejskie i jako Irkuck stało się centrum administracyjnym wschodniej Syberii. Położone na szlaku handlowym z Mongolią i Chinami, zaledwie 60 km od Jeziora Bajkał, miasto stanowiło idealny punkt wypadowy do dalszych ekspedycji kolonizacyjnych. Od XVIII w. stało się również bardzo popularnym miejscem dożywotnich urlopów wypoczynkowych nieprawomyślnych poddanych cara. Ponieważ jednak było stolicą guberni irkuckiej, chyba nie działo się im tak źle. Z ciężkimi losami zesłańców można się zapoznać zwiedzając muzea Domy Dekabrystów, czyli pełne antyków, fortepianów, dzieł sztuki i porcelany pałace rodzin Vołkońskich i Trubeckich. Represje, jakie objęły szlachetnych wygnańców, to m.in.zakaz wstępu do teatru, oraz zakaz kształcenia ich dzieci w szkołach publicznych. W martyrologicznej historii Irkucka nie brakuje oczywiście polskich trzech groszy. To tu, w listopadzie 1866 r., zostali straceni przywódcy powstania zabajkalskiego*. Oprócz nich, na miejscowych cmentarzach spoczywa w pokoju wielu konspiratorów i powstańców rodem znad Wisły. Od XIX w. działają w Irkucku polska szkoła i kościół, a w XX w. stworzono tu również konsulat RP*. Dlatego biegnąca przez centrum miasta ulica powstańców polskich oraz Częstochowa, jako miasto partnerskie, nie powinny nikogo dziwić. Obecnie, Irkuck jest tętniącym życiem, ponad pół milionowym miastem, w którym znajduje się aż 9 uczelni wyższych, w tym uniwersytet lingwistyczny, będący jedną z trzech tego typu placówek w całej Rosji. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dom naszego hosta, jak niemal całe miasto znajdował się na prawym brzegu Angary (na lewym leży jedynie dzielnica Glaskowsk, czyli warszawska Praga w rosyjskim wydaniu) przy ulicy Bajkalskiej, która jest bardzo długa. Zaczyna się w centrum, przecina pół miasta, a na końcu zmienia się w wylotówkę, sami zgadnijcie dokąd. Ponieważ nasze lokum mieściło się dość daleko od serca Irkucka, idąc piechotą zdążyłyśmy obejrzeć trochę zwykłego miasta zanim dotarłyśmy do strefy przeznaczonej dla turystów. Biegnącą wzdłuż Angary szutrową drogę od strony lądu flankują komunistyczne blokowiska, a od wody oddzielają dwa rzędy średnio zadbanych drewnianych domów, gdzie psy szczekają i koguty pieją. Angara w Irkucku ma szerokość pół km i tylko trzy mosty, którymi można ją pokonać. Jeśli wyda wam się to mało, pomyślcie, że to i tak 3 razy więcej niż w Tomsku. Rzeka rozlewa się malowniczo, tworząc mnóstwo wysp i wysepek. Niektóre są nawet zamieszkane, a prowadzą na nie urocze mostki, oczywiście obwieszone kłódkami. Woda jest bardzo czysta i ma kolor ciemnoniebieski. W centrum wpada do niej Irkut i niedaleko od tego miejsca zaczyna się piękny bulwar Gagarina, lubiany, jak zauważyłyśmy, zarówno przez turystów, jak i miejscowych, którzy traktują je jak formalną plaże. Stoi tam wielki pomnik Aleksandra III, Moskiewskie wrota, czyli kolejny łuk pseudotryumfalny i płonie oczywiście wieczny ogień. Znaleźć tam można także kilka pomniejszych pomników, np.: założyciela miasta, czy pierwszego kartografa badającego jego okolice. Irkuck to pierwsze miejsce w Rosji, gdzie spotkałyśmy jakikolwiek ukłon w stronę turystów. Po pierwsze, bardzo często stoją na ulicy duże plany miasta; po drugie, niemal na każdym skrzyżowaniu znajdują się drogowskazy do atrakcji turystycznych (na szczególną uwagę zasługuje fakt iż napisy są nie tylko po rosyjsku ale i po angielsku), po trzecie, na jednym z głównych placów stoi budka z informacją turystyczną (rzecz zaiste w Rosji niespotykana), a po ostatnie, ktoś mądry przygotował trasę zwiedzania centrum, składającą się z 28 punktów, takich jak: cerkwie, skwery, pomniki, budynki rządowe itd, której szczegółowa mapa z opisem stoi na początku ul. Lenina, ponadto przy każdym obiekcie stoi dwujęzyczna tabliczka informująca o historii i znaczeniu danego miejsca. Ciekawym pomysłem są tabliczki z nazwami ulic, na których obok współczesnych (Lenina, Gorkiego) znajdują się napisane starą czcionką przedrewolucyjne (Kazańskaja, Nikolajewskaja). Podobnie jak Ułan Ude Irkuck jest bardzo zielony, skwerkowy fontannowy i pełen uśmiechniętych ludzi. W mikroparczkach pod drzewami stoją jakieś śmieszne rzeźby z patyków. Nad rzeką dzieci się kąpią, a dorośli przygrywają na charmoszkach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zwiedzanie centrum zaczęłyśmy od przepięknej cerkwi podniesienia krzyża. Co ciekawe, przetrwała czas sowiecki w niemalże nienaruszonym stanie, gdyż urządzono w niej muzeum ateizmu. Przed świątynią, na środku skrzyżowania, pręży się kamienny babr, czyli mityczny stwór będący herbem Irkucka* Przy placu Kirowa, będącym od zarania dziejów centralnym punktem miasta, znajdują się Sobór Objawienia Pańskiego, Cerkiew Zbawiciela i kościół polski - niestety jedynie sobór udało nam się zobaczyć od środka, gdyż jako jedyny był otwarty. Irkuckie świątynie od tomskich różnią się przede wszystkim rozmiarem i bogactwem zdobień. Ponieważ prezentują styl tzw. syberyjskiego baroku, ikonostasy kapią od złota, a ściany od rzeźbień, których Mysz oczywiście nie omieszkała pomacać. Na placu Kirowa znajdował się niegdyś przebogaty i największy w dziejach Irkucka sobór kazański mieszczący 5000 wiernych. Jednakże ktoś mądry stwierdził, że fabrykę ludowego opium lepiej zastąpić siedzibą ludowej władzy. W związku z czym, sobór podzielił los moskiewskiego Soboru Zbawiciela a na jego miejscu stanął cud socrealistycznej architektury w postaci domu sowietów. Kilka lat temu postawiono na placu małą kapliczkę upamiętniającą niegdysiejszą świątynię. Główną ulicą miasta jest oczywiście ulica Lenina z pomnikiem tegoż. Nie jest tak urokliwa jak w Ułan Ude, ale i tak lepsza niż w Tomsku, o co w zasadzie nietrudno. Najbardziej reprezentacyjną i uważaną za najładniejszą jest jednak ul. Marksa. Znajdują się przy niej wszystkie budynki administracyjne, muzea i teatry. Jedną z głównych atrakcji turystycznych Irkucka jest tzw. 130ty kwartał, czyli uliczka ze starymi, drewnianymi domkami, typu jak w Tomsku,. Zostały one zwiezione z całej okolicy, odremontowane na wysoki połysk i ustawione jeden obok drugiego. Mieszkańców, ponieważ odrestaurować się nie dali, oczywiście wykurzono, a w środku urządzono ekskluzywne restauracje i sklepy dla bogatych turystów. Wszystko razem wygląda dość nienaturalnie, choć podobno zachodni turyści właśnie czegoś takiego szukają, by wydać swoje eurasy i dolary. Pod jednym z kin stoi pomnik, podpisany jako "randka", przedstawia mężczyznę chowającego bukiet kwiatów za plecami i patrzącego niecierpliwie na zegarek, a przed teatrem stoi pomnik poety, któremu ktoś przyczepił prawdziwy balonik z helem. Niemal nad samą rzeką wokół placu z fontannami znajdują się budynki głównego uniwersytetu. Wygląda na całkiem przyjemne miejsce do wagarowania. Na koniec zwiedzania powylegiwałyśmy się w parku, który wyglądał jakby po prostu ktoś budując miasto zapomniał wyciąć kawałek lasu, bo cały był zarośnięty chaszczami, a alejki miał albo piaskowe, albo w najlepszym razie żwirowe, ale to mu w sumie dodawało uroku. Jedyną wadą Irkucka jest fakt, iż jest on drogi. Zarówno w sklepach, jak i w knajpkach, ceny są ze dwa razy wyższe niż w nietanim przecież Tomsku. Niestety, nie starczyło nam czasu, żeby wybrać się do słynnej irkuckiej elektrowni wodnej. Rzeka podobno rozlewa się tam malowniczo tworząc setki wysepek i łach, a widok z góry jest niesamowity. Po wybudowaniu zapory w 1956 r. poziom w Bajkale podniósł się o metr, co przy powierzchni 31500 km2 jest nie lada osiągnięciem*. Przy elektrowni cumuje udostępniony do zwiedzania lodołamacz Angara, który, zanim wybudowano tory kolejowe dookoła Bajkału, przewoził pociągi z jednego brzegu jeziora na drugi. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
* powstanie zabajkalskie miało, jak wszystkie powstania wywoływane przez Polaków, krótki żywot i jedyny słuszny koniec. Tym razem nasi patrioci pobili jednak wszelkie rekordy, gdyż zryw trwał dokładnie cztery doby. W dniach 24-28 czerwca 1866 r. zesłańcy budujący drogę w okolicy jeziora Bajkał pod wodzą Narcyza Celińskiego i Gustawa Szaramowicza utworzyli organizację Syberyjski Legion Wolnych Polaków, składającą się głównie z byłych powstańców styczniowych, którym najwidoczniej po kilku latach bez szabli w dłoni zaczęło się cknić za wojaczką. Powstańców było ok. 700 sztuk i nie dysponowali ani uzbrojeniem, ani poparciem pozostałych zesłańców, więc koniec był łatwy do przewidzenia. Ponieważ nie dało się zesłać ich już bardziej, car nie miał wyboru i dowódcy zostali rozstrzelani na irkuckiej rogatce.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
* Syberyjskie wróble ćwierkają, że w niedalekiej przeszłości zostanie on przeniesiony do Nowosybirska, ale póki co jeszcze mieści się nad Angarą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
* Kiedy Katarzyna II nadała miastu Herb, był to zwyczajny tygrys syberyjski z sobolem w zębach. Natomiast gdy Aleksander II zatwierdzał go ponad 100 lat później, do dokumentów wkradł się błąd. Zamiast tygrys syberyjski, ktoś użył lokalnej irkuckiej nazwy babr. Następnie jakiś nadgorliwy urzędnik poprawił domniemaną literówkę na bóbr i imperator zatwierdził bobra na herb miasta. Ponieważ lud znad Angary nie chciał mieć bobra w herbie, ale carskiemu słowu też bał się uchybić, artyści rysujący herb tygrysa nieco zbobrzyli, dorysowując mu bobrzy ogon oraz bobrząc tylne łapy i tak powstał heraldyczny eksperyment genetyczny zwany babrem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
* policzenie ile jest to litrów pozostawiam jako proste ćwiczenie dla czytelnika. Dla ułatwienia obliczeń bez zmniejszania ogólności rozważań możemy przyjąć, że litr to dc3</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/08106893578792111201noreply@blogger.com0Irkuck, Obwód irkucki, Rosja52.286974099999988 104.3050183000000351.976234099999985 103.65957130000002 52.59771409999999 104.95046530000003