wtorek, 26 kwietnia 2016

Kultura dobrobytu

W Ameryce wszystkiego musi być dużo, wszystko musi być wielkie i najbardziej naj. Nawet podajniki na papier toaletowy mają miejsce na dwie, a czasem trzy rolki jednocześnie.

Wszędzie musi być miło i komfortowo, a atmosfera musi być sympatyczna.  Na przykład niemal w każdym budynku na podłogach leżą dywany. Kiedy na początku swego pobytu Mysz taszczyła walizę przez wyłożone puszystymi dywanami korytarze apartamentowca na Manhattanie, myślała, że zawdzięcza tę radość wysokiemu standardowi budynku. Jednakże na prowincjonalnym uniwersytecie również dywany są wszechobecne. Wyłożone są nimi korytarze w akademiku i sale, w których odbywają się zajęcia. Wszystkie biura i aule również pokryte są dywanami. Wprowadza to nastrój przytulności i wyciszenia. W amerykańskich mieszkaniach też wszędzie są dywany, więc jest to pierwszy kraj, gdzie nie patrzą na Mysz jak na wariatkę kiedy po przekroczeniu progu zdejmuje buty.* Tu jest to wręcz wymagane.

Kolejną ciekawostką jest wszechobecność jedzenia. Żadne wydarzenie kulturalne, informacyjne, czy społeczne nie może się odbyć bez zagrychy. Powitanie studentów przez kanclerza - na stołach sery, koreczki, browni i mini donaty;  koncert tanga w muzeum współczesnym  -  przy wejściu chipsy orzeszki i coca-cola); wystawa ceramiki w galerii - do wyboru  kanapki i ciasteczka; pokaz tańca afrykańskiego w centrum sztuki - do dyspozycji  M&M's, chipsy i orzeszki; goście na spotkaniu z okazji światowego dnia hidżabu częstowani są hummusem i pitą, a przed kursem salsy można przegryźć nachosa i popić którymś z licznych napojów gazowanych

* Kiedy po raz pierwszy odwiedziłam dom mojego szefa we Włoszech i, jak to zwykło się robić w Polsce, zdjęłam w przedpokoju buty, zostałam wyśmiana, że przecież to nie Indie.

sobota, 23 kwietnia 2016

Językowych potyczek ciąg dalszy

Jak już może wspominałam, najwięcej nowych słówek poznaję w kafeteri. Ostatnio, myszkując w barze sałatkowym, usłyszałam od mojej pall'ki fascynującą historię, która niezwykle pocieszyła mnie w mojej totalnej ignorancji z zakresu znajomości języka angielskiego. Okazuje się, że nawet nie wszyscy rdzenni Amerykanie radzą sobie ze swoim językiem. Na grudniowym spotkaniu z  żydowskim elektoratem kandydat na prezydenta z ramienia republikanów Ben Carson,  przekonywał o konieczności walki z  ciecierzycowym przysmakiem wegetarian. Uwaga trawożercy -  hummus po angielsku wymawia się [hamas] z, co bardzo ważne, akcentem na pierwsze "a", gdyż [hamas] z akcentem na ostatnią sylabę to palestyńska organizacja niepodległościowa. Republikanin przez całe spotkanie mówiąc o swojej wizji polityki zagranicznej USA z upodobaniem używał tego pierwszego słowa. Zamawiając zatem w Ameryce swój ulubiony przysmak z ciecierzycy uważajcie, by nie poprosić o palestyńskich terrorystów. No chyba, że chcecie zostać republikaninem, ale zastanówcie się, czy aby na pewno warto. 

Swoją drogą humus, a nie hamas, brzmi całkiem nieźle. Mogłoby stać się hasłem reklamowym jakiejś proimigranckiej kampani. "Sprowadzamy humus, a nie hamas, czyli że wraz z imigrantami do naszego kraju trafią nie terroryści, ale wege smakołyki". Jeśli  ktoś by chciał wykorzystać mój świetny pomysł, proszę skontaktować się z mym agentem w sprawie tantiem :) 

A na koniec reakcja amerykańskiego komika na republikańską wpadkę:


piątek, 22 kwietnia 2016

Językowe potyczki z redneckami

Wiadomo, że każdy kraj ma swoje dialekty i regionalizmy językowe. Podobnie jest i w USA. Naturalne jest, że w tak ogromnym państwie wykształciło się wiele lokalnych gwar. Praktycznie każdy stan ma swoją. Nie chodzi tu tylko o wymowę, choć ta faktycznie znacząco się różni*, ale także o niektóre słowa, które występują tylko na południu lub północy.

Na południu chcąc wyłączyć światło na ten przykład, zamiast swojskiego turn off musicie zadziałać ostrzej i cut off the light.

Kiedy przed kolokwium nauczyciel każe wam put up the phone, bynajmniej nie ma na myśli, że macie przerobić swój telefon na namiot, ale po prostu schować go do torby. Jeśli ktoś zapyta, o waszą kinfolk, będzie chodziło o rodzinę, zazwyczaj tę najbliższą, typu rodzice i dziadkowie. A jeśli ktoś zapyta: Whatcha doin?, chodzi po prostu o to co robicie. Britches to spodnie, pewnie od bryczesów, w których południowe państwo objeżdżało swoje pola bawełny. a jeśli już przy bawełnie jesteśmy, to południowe określenie na człowieka sukcesu to nic innego, niż "high cotton". Przy wypowiadaniu swych sądów czy nadziei, południowcy zamiast: I suppose, I guess mówią: I reckon.

Na południu występują też śmieszne konstrukcje, jak pleonazmowe określenie "might could". Być może południowcy są bardziej asekuracyjni niż rzutcy jankesi i oferując pomoc muszą 2 razy zaznaczyć, że to tylko być może: I might could help you. 

Na koniec znów nawrót do gastronomii, czyli jak mówi się na południu na ziemniaka? Pilni czytelnicy być może już odgadli z poprzedniej notki, dla niedomyślnych jednak podaję: tater.

* Na południu zamiast Amerika mówi się Merika, a zamiast kofi - kuofi.

środa, 13 kwietnia 2016

Nie tylko hamburgery

Na kampusie jest wiele miejsc gdzie można zjeść, ale głównym jest niewątpliwie kafeteria. Jest to ogromny, samoobsługowy bar z wieloma stoiskami tematycznymi. Na swoje nieszczęście, Mysz ma tzw. unlimited mealplan, co oznacza, że może do tego przybytku rozpusty chodzić dowolną ilość razy w ciągu dnia i pochłaniać dowolne ilości jedzenia. Jak można się domyśleć sprawia to, że ubrania w magiczny sposób zbiegają się w praniu.



Kafeteria oferuje zarówno typowo amerykańskie dania jak i kuchnie międzynarodową. Jest stoisko z pizzą, stoisko meksykańskie, stoisko z hamburgerami, frytkami i smażonymi kurczakami, stoisko z zupami i bar sałatkowy. Jest zapewne jeszcze wiele więcej mięsnych miejsc, ale Mysz ich rzecz jasna nie eksplorowała, więc nie bardzo może powiedzieć co tam oferują. Jednym z często odwiedzanych przez Mysz jest stoisko z gotowanymi na parze warzywami. Oprócz klasyków jak brokuł, kalafior, czy marchewka, można znaleźć tam takie dziwy jak pomidory, oraz takie rarytasy jak szparagi. Jest kilka stoisk niesamoobsługowych, należą do nich m.in. stoisko azjatyckie. Leży tam mnóstwo składników, z których możemy skomponować własne danie a potem miła pani wrzuci to do woka i dla nas usmaży. Znaleźć tam można warzywa, owoce, mięso, tofu, makaron ryżowy i ryż we własnej osobie. Na tym stoisku Mysz odkryła warzywo, którego istnienia nawet nie podejrzewała, a mianowicie kotewkę wodną. Jest ona dość częstym składnikiem amerykańskich dań azjatyckich.
Kotewka orzech wodny

Innym niesamoobsługowym stoiskiem jest dział kanapkowy, oprócz kanapek robią tam także wrapy. Do wyboru są wrapy czosnkowe, szpinakowe, pomidorowo-bazyliowe i zwykłe, do środka można wpakować, oprócz warzyw, także hummus, tofu czy pesto, a miła pani nam to zgrabnie zwinie i zgrilluje. Ulubionym stoiskiem Myszy jest oczywiście dział wegetariański, który zazwyczaj ma wprawdzie niewielki wybór (3-4 potrawy), ale zawsze bardzo dobre. Ostatnio zaczęły się nawet pojawiać tam wegańskie desery. No i guacamole mają obłędne.
Dbałość o zachowanie wegetariańskiej higieny jest ogromna. Na stoisku azjatyckim pani ma oddzielnego woka dla wegetarian. Na stoisku z kanapkami pani przygotowując kanapkę wegetariańską musi uprzednio zmienić rękawiczki*, a po zgrillowaniu, krojąc kanapkę na pół, nie może użyć noża, którym przekroiła wcześniej kurczaka, tylko musi wziąć nowy.
W godzinach porannych (od 7 do 11) działa stoisko śniadaniowe, gdzie znaleźć można zawsze oatmeal (owsiankę) oraz grits, czyli coś, co można nazwać kaszą manną z kukurydzy, występującą w wersji z żółtym serem lub masłem. Okazuje się, że nie tylko Polska jest krajem ziemniaka. Tu żadne śniadanie nie może się obyć bez pyr. Codziennie do wyboru jest albo zapiekanka ziemniaczana, albo hash brown patty, czyli rodzaj grubych placków ziemniaczanych w chrupiącej i zapewne niesamowicie tłustej panierce, tater tots, czyli niewielkie kuleczki z masy ziemniaczanej smażone na głębokim tłuszczu, albo po prostu starte ziemniaki usmażone z kawałkami cebuli i papryki. Jest także sporo parówek, kiełbasek, bekonów i innych tego typu paskudztw. Na zagryzkę posłużyć może biscuit, czyli raczej pozbawiona smaku, lekko słonawa bułka drożdżowa, najczęściej polewana gravy, czyli gęstym, mięsnym sosem. Niedaleko znajduje się stoisko z płatkami. Mleko do wyboru: zwykłe, czekoladowe i odtłuszczone. Płatków do wyboru kilkanaście rodzajów, ale żaden nawet nie przypomina zdrowego muesli, same czekoladowe kuleczki, miodowe kółeczka, cynamonowe płatki itd.
Na śniadanie można sobie również zrobić gofra, którego następnie można wysmarować jednym z okropnie słodkich dżemów lub bitą śmietaną. Inną słodką opcją są pancake'i i francuskie tosty, które można polać syropem klonowym, występującym również w wersji dietetycznej. Tuż obok czekają na wrzucenie do tostera bajgle i chlebki. Bajgli również jest nieprzebrane bogactwo: z jagodami, z cynamonem, z sezamem, z makiem, czosnkiem i nawet zwyczajne. Chleb jest niestety albo tostowy, albo biały zwykły. O pełnoziarnistym nikt tu raczej nie słyszał.
Dla wielbicieli jajek jest stoisko, gdzie miłe panie smażą na zamówienie omlety lub jajka sadzone. Ciekawym wynalazkiem jest over easy egg czyli jajko sadzone obsmażone z dwóch stron.
over easy egg
źródło zdjęcia: http://www.geekusextremus.com/eggses-eggses-it-is-bilbos-breakfast-i

Śniadaniowe menu można uzupełnić na koniec świeżym owocem. Dostępne zazwyczaj bywają: grejpfruty, winogrona, arbuzy, melony i ananasy, a z mniej egzotycznych oczywiście jabłka, i gruszki.
Pora lunchowa trwa od 11 do 14, a kolacyjna od 16 do 20. Niestety, między nimi wiele stoisk jest zamkniętych.
Środa jest dniem fried chicken i kolejki wtedy ciągną się aż na schody. Wegetariańską opcją w te dni jest słynny amerykański mac and cheese, czyli makaron z sosem serowym.
Mac and cheese, źródło: https://priyaasmenu.cucumbertown.com/macaroni-and-cheese-mac-recipe-dish

Przez cały dzień otwarte jest również stoisko deserowe, a na nim: kilka smaków lodów do wyboru, puddingi i galaretki, różnego rodzaju ciastka i kremy. Typowo amerykańskimi słodyczami są: cupcake (rodzaj muffina z kremem na wierzchu), cookie (czyli okrągłe twarde ciastko podobne do naszych piegusek, występujące w wersji z rodzynkami, kawałkami czekolady lub M&Msami) i cobbler kruche ciasto z dżemową masą owocową serwowane na ciepło. Jest też trochę zapożyczeń z Europy jak np: pudding chlebowy, ciastka francuskie czy sernik.
Od czasu do czasu, z okazji jakiegoś święta jest specjalne lunchowe menu. Jak na razie takimi specjalnymi dniami były: Mardigra, Walentynki, dzień św. Patryka oraz ostatnio Dzień Ziemniaka. Niestety zazwyczaj Mysz ma wtedy zajęcia. Jedyny świąteczny lunch na jaki się załapała, był to lunch walentynkowy, kiedy to jako danie główne można było zjeść łososia, a na deser świeże truskawki moczone w fontannie czekoladowej.
Jeśli chodzi o jedzenie typowe dla południowych Stanów to oczywiście dominuje mięso. Jest jednak parę wegetariańskich atrakcji. Przede wszystkim kukurydza pod różnymi postaciami. Wspomniane już danie śniadaniowe grits jest tego świetnym przykładem. Ponad to zjeść tu można hushpuppies - czyli kuleczki z ciasta z mąki kukurydzianej smażone na głębokim tłuszczu. Jako dodatek do wielu dań podaje się cornbread, który wcale nie jest chlebem z mąki kukurydzianej, a raczej słodkim ciastem często nawet z rodzynkami. Nie przeszkadza to mu być dodatkiem do dań mięsnych, zwykle gęstych gulaszowych zup typu jambalaya, czy chili.
Południe ma też swoje ulubione warzywa. Na pierwsze miejsce wysuwa się niewątpliwie batat. Zastępuje on w wielu wypadkach zwykłe ziemniaki. Robi się tu z niego frytki, tater tots i zapiekanki. Na stołówce często występują po prostu pieczone plastry batata z dodatkami do wyboru: brązowy cukier, cynamon i marshmallow (słynne pianki amerykańskie). Innym powszechnie obecnym warzywem jest kabaczek. Gotowany na parze lub smażony może być przystawką albo dodatkiem do dania głównego. Je się tu też sporo zieleniny NP Collard greens, będący bliskim krewniakiem jarmużu, ale o liściach gładkich i smaku nieco delikatniejszym. Niestety nie udało się Myszy znaleźć informacji, czy posiada nazwę w języku polskim.
Tater tots, źródło: http://damndelicious.net/2015/04/10/homemade-tater-tots/

Ciekawostką kuchni południowej są też gotowane orzeszki ziemne. Gotuje się je w łupinkach z dodatkiem octu i przypraw. Smakuje to dość, hm, ciekawie.
* W kafeterii wszyscy pracują w rękawiczkach. To znaczy ciężko orzec jak jest na zmywaku, bo tego nie widać, ale Ci, których widać, wszyscy mają rękawiczki.