Na kampusie
jest wiele miejsc gdzie można zjeść, ale głównym jest niewątpliwie
kafeteria. Jest to ogromny, samoobsługowy bar z wieloma stoiskami
tematycznymi. Na swoje nieszczęście, Mysz ma tzw. unlimited mealplan, co
oznacza, że może do tego przybytku rozpusty chodzić dowolną ilość razy w
ciągu dnia i pochłaniać dowolne ilości jedzenia. Jak można się domyśleć
sprawia to, że ubrania w magiczny sposób zbiegają się w praniu.
Kafeteria oferuje zarówno typowo amerykańskie dania jak i kuchnie międzynarodową. Jest stoisko z pizzą, stoisko meksykańskie, stoisko z hamburgerami, frytkami i smażonymi kurczakami, stoisko z zupami i bar sałatkowy. Jest zapewne jeszcze wiele więcej mięsnych miejsc, ale Mysz ich rzecz jasna nie eksplorowała, więc nie bardzo może powiedzieć co tam oferują. Jednym z często odwiedzanych przez Mysz jest stoisko z gotowanymi na parze warzywami. Oprócz klasyków jak brokuł, kalafior, czy marchewka, można znaleźć tam takie dziwy jak pomidory, oraz takie rarytasy jak szparagi. Jest kilka stoisk niesamoobsługowych, należą do nich m.in. stoisko azjatyckie. Leży tam mnóstwo składników, z których możemy skomponować własne danie a potem miła pani wrzuci to do woka i dla nas usmaży. Znaleźć tam można warzywa, owoce, mięso, tofu, makaron ryżowy i ryż we własnej osobie. Na tym stoisku Mysz odkryła warzywo, którego istnienia nawet nie podejrzewała, a mianowicie kotewkę wodną. Jest ona dość częstym składnikiem amerykańskich dań azjatyckich.
Kotewka orzech
wodny, źródło: http://www.naturaity.pl/artykul/517,kotewka-orzech-wodny-trapa-natans-orzech-dla-zakochanych.html#ad-image-0
Innym niesamoobsługowym stoiskiem jest dział kanapkowy, oprócz kanapek robią tam także wrapy. Do wyboru są wrapy czosnkowe, szpinakowe, pomidorowo-bazyliowe i zwykłe, do środka można wpakować, oprócz warzyw, także hummus, tofu czy pesto, a miła pani nam to zgrabnie zwinie i zgrilluje. Ulubionym stoiskiem Myszy jest oczywiście dział wegetariański, który zazwyczaj ma wprawdzie niewielki wybór (3-4 potrawy), ale zawsze bardzo dobre. Ostatnio zaczęły się nawet pojawiać tam wegańskie desery. No i guacamole mają obłędne.
Dbałość o zachowanie
wegetariańskiej higieny jest ogromna. Na stoisku azjatyckim pani ma
oddzielnego woka dla wegetarian. Na stoisku z kanapkami pani
przygotowując kanapkę wegetariańską musi uprzednio zmienić rękawiczki*, a
po zgrillowaniu, krojąc kanapkę na pół, nie może użyć noża, którym
przekroiła wcześniej kurczaka, tylko musi wziąć nowy.
W godzinach
porannych (od 7 do 11) działa stoisko śniadaniowe, gdzie znaleźć można
zawsze oatmeal (owsiankę) oraz grits, czyli coś, co można nazwać kaszą
manną z kukurydzy, występującą w wersji z żółtym serem lub masłem.
Okazuje się, że nie tylko Polska jest krajem ziemniaka. Tu żadne
śniadanie nie może się obyć bez pyr. Codziennie do wyboru jest albo
zapiekanka ziemniaczana, albo hash brown patty, czyli rodzaj grubych
placków ziemniaczanych w chrupiącej i zapewne niesamowicie tłustej
panierce, tater tots, czyli niewielkie kuleczki z masy ziemniaczanej
smażone na głębokim tłuszczu, albo po prostu starte ziemniaki usmażone z
kawałkami cebuli i papryki. Jest także sporo parówek, kiełbasek,
bekonów i innych tego typu paskudztw. Na zagryzkę posłużyć może biscuit,
czyli raczej pozbawiona smaku, lekko słonawa bułka drożdżowa,
najczęściej polewana gravy, czyli gęstym, mięsnym sosem. Niedaleko
znajduje się stoisko z płatkami. Mleko do wyboru: zwykłe, czekoladowe i
odtłuszczone. Płatków do wyboru kilkanaście rodzajów, ale żaden nawet
nie przypomina zdrowego muesli, same czekoladowe kuleczki, miodowe
kółeczka, cynamonowe płatki itd.
Na śniadanie można
sobie również zrobić gofra, którego następnie można wysmarować jednym z
okropnie słodkich dżemów lub bitą śmietaną. Inną słodką opcją są
pancake'i i francuskie tosty, które można polać syropem klonowym,
występującym również w wersji dietetycznej. Tuż obok czekają na
wrzucenie do tostera bajgle i chlebki. Bajgli również jest nieprzebrane
bogactwo: z jagodami, z cynamonem, z sezamem, z makiem, czosnkiem i
nawet zwyczajne. Chleb jest niestety albo tostowy, albo biały zwykły. O
pełnoziarnistym nikt tu raczej nie słyszał.
Dla wielbicieli
jajek jest stoisko, gdzie miłe panie smażą na zamówienie omlety lub
jajka sadzone. Ciekawym wynalazkiem jest over easy egg czyli jajko
sadzone obsmażone z dwóch stron.
źródło zdjęcia: http://www.geekusextremus.com/eggses-eggses-it-is-bilbos-breakfast-i
Śniadaniowe menu
można uzupełnić na koniec świeżym owocem. Dostępne zazwyczaj bywają:
grejpfruty, winogrona, arbuzy, melony i ananasy, a z mniej egzotycznych
oczywiście jabłka, i gruszki.
Pora lunchowa trwa od 11 do 14, a kolacyjna od 16 do 20. Niestety, między nimi wiele stoisk jest zamkniętych.
Środa jest dniem
fried chicken i kolejki wtedy ciągną się aż na schody. Wegetariańską
opcją w te dni jest słynny amerykański mac and cheese, czyli makaron z
sosem serowym.
Mac and cheese, źródło: https://priyaasmenu.cucumbertown.com/macaroni-and-cheese-mac-recipe-dish
Przez cały dzień
otwarte jest również stoisko deserowe, a na nim: kilka smaków lodów do
wyboru, puddingi i galaretki, różnego rodzaju ciastka i kremy. Typowo
amerykańskimi słodyczami są: cupcake (rodzaj muffina z kremem na
wierzchu), cookie (czyli okrągłe twarde ciastko podobne do naszych
piegusek, występujące w wersji z rodzynkami, kawałkami czekolady lub
M&Msami) i cobbler kruche ciasto z dżemową masą owocową serwowane na
ciepło. Jest też trochę zapożyczeń z Europy jak np: pudding chlebowy,
ciastka francuskie czy sernik.
Od czasu do czasu, z
okazji jakiegoś święta jest specjalne lunchowe menu. Jak na razie
takimi specjalnymi dniami były: Mardigra, Walentynki, dzień św. Patryka
oraz ostatnio Dzień Ziemniaka. Niestety zazwyczaj Mysz ma wtedy zajęcia.
Jedyny świąteczny lunch na jaki się załapała, był to lunch
walentynkowy, kiedy to jako danie główne można było zjeść łososia, a na
deser świeże truskawki moczone w fontannie czekoladowej.
Jeśli chodzi o
jedzenie typowe dla południowych Stanów to oczywiście dominuje mięso.
Jest jednak parę wegetariańskich atrakcji. Przede wszystkim kukurydza
pod różnymi postaciami. Wspomniane już danie śniadaniowe grits jest tego
świetnym przykładem. Ponad to zjeść tu można hushpuppies - czyli
kuleczki z ciasta z mąki kukurydzianej smażone na głębokim tłuszczu.
Jako dodatek do wielu dań podaje się cornbread, który wcale nie jest
chlebem z mąki kukurydzianej, a raczej słodkim ciastem często nawet z
rodzynkami. Nie przeszkadza to mu być dodatkiem do dań mięsnych, zwykle
gęstych gulaszowych zup typu jambalaya, czy chili.
Południe ma też
swoje ulubione warzywa. Na pierwsze miejsce wysuwa się niewątpliwie
batat. Zastępuje on w wielu wypadkach zwykłe ziemniaki. Robi się tu z
niego frytki, tater tots i zapiekanki. Na stołówce często występują po
prostu pieczone plastry batata z dodatkami do wyboru: brązowy cukier,
cynamon i marshmallow (słynne pianki amerykańskie). Innym powszechnie
obecnym warzywem jest kabaczek. Gotowany na parze lub smażony może być
przystawką albo dodatkiem do dania głównego. Je się tu też sporo
zieleniny NP Collard greens, będący bliskim krewniakiem jarmużu, ale o
liściach gładkich i smaku nieco delikatniejszym. Niestety nie udało się
Myszy znaleźć informacji, czy posiada nazwę w języku polskim.
Tater tots, źródło: http://damndelicious.net/2015/04/10/homemade-tater-tots/
Ciekawostką kuchni
południowej są też gotowane orzeszki ziemne. Gotuje się je w łupinkach z
dodatkiem octu i przypraw. Smakuje to dość, hm, ciekawie.
* W kafeterii
wszyscy pracują w rękawiczkach. To znaczy ciężko orzec jak jest na
zmywaku, bo tego nie widać, ale Ci, których widać, wszyscy mają
rękawiczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz