sobota, 25 stycznia 2014

Moczypięta, Trąbibrzuch, Pierożnik, Edukacjusz i inni.

Po raz pierwszy w dorosłym życiu, Mysz spotkała krasnale wiele lat temu, jadąc z pewnym Kłapouchem na festiwal Slot Art Fest. Czekając na PKS do Lubiąża, spacerowała po ul. Świdnickiej, gdzie wpadła na dwie, niewielkie figurki toczące kulki. Dziś już wie, że są to Syzyfki i wraz z Praczem, Rzeźnikiem i Szermierzem tworzą starszyznę plemienia wrocławskich krasnali, zaprojektowanych w 2005 r. przez wrocławskiego rzeźbiarza Tomasza Moczka. Jednak cała historia nadodrzańskich kumpli Śnieżki ma swoje początki dużo wcześniej. Po raz pierwszy pojawiły się na biskupińskich blokach pewnej sierpniowej nocy 1982 r. za sprawą Waldemara Fydrycha "Majora", lidera pomarańczowej alternatywy, który uznał, że najlepszą bronią w walce z socrealizmem, jest socsurrealizm, czyli ironia i groteskowe poczucie humoru. W  ponurym stanie wojennym oraz latach marazmu następującego po nim, Major wraz z kolegami organizował nietypowe happeningi, które miały na celu odczarować smutną, komunistyczną rzeczywistość, i pobudzić szarych ludzi do działania. Wyśmiewając braki w zaopatrzeniu sklepów w podstawowe środki higieniczne, pomarańczowi rozdawali przechodniom papier toaletowy, a przechodniniom podpaski. Chcąc oswoić srogich funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, rozdawali im kwiaty i cukierki. Krasnoludki pojawiły się początkowo jako jeden z wielu tego typu pomysłów. Figlarne skrzaty miały rozweselić bezkształtne plamy, którymi milicjanci pokrywali wywrotowe hasła: "precz z komuną", "solidarność" jakie pojawiały się nocami na murach miasta. Wroga ludowi agitacja słowna zasługiwała na zdecydowane działania, ale co zrobić z wizerunkami pomarańczowych krasnali? Zdezorientowani milicjanci nie mieli pojęcia, więc nie robili po prostu nic. Nie zauważywszy, na pierwszy rzut oka uderzającego podobieństwa do zaplutego karła reakcji, pozwolili im żyć na wrocławskich ścianach, nie podejrzewając, że tak szybko urosną w siłę. Wkrótce krasnoludek stał się symbolem ruchu Pomarańczowej Alternatywy. Jego członkowie pojawiali się na happeningach, ubrani w szpiczaste czapeczki, rozdając ulotki o wpływie krasnali na rozwój kultury i historii kraju, a przede wszystkim, ich znaczeniu dla rozwoju komunizmu (ostatecznie nie bez powodu noszą czerwone czapki). Największa z takich akcji zgromadziła aż 20 000 przebranych za krasnoludki aktywistów na ulicach Wrocławia.

Po upadku PRL Pomarańczowa Alternatywa rozmyła się w powodzi historii. Ponad 10 lat później, przypomniano sobie jednak o jej znaczeniu dla dziejów miasta, i w 2001 r. na ul. Świdnickiej postawiono pomnik "pomarańczowego krasnala". Chcąc stać się nowoczesnym, europejskim miastem, które oprócz starówki oferuje turystom coś wyjątkowego i niepowtarzalnego, Wrocław zwietrzył w krasnalach niezły biznes. Przez niecałe 10 lat od postawienia pierwszej piątki ulice zapełniły się małymi figurkami. Obecnie jest ich prawie 300. Dziś, wrocławskie krasnale posiadają własną stronę internetową w angielskiej, niemieckiej, rosyjskiej, czeskiej i hiszpańskiej wersji językowej ( www.krasnale.pl ) Miasto oferuje turystom wizerunki krasnali na koszulkach, kubkach, kieliszkach, kartkach, breloczkach i długopisach. Organizuje również gry miejskie i wycieczki szlakiem krasnali. A co na to Major? Podobno nikt go nigdy o zdanie nie zapytał. Wieść gminna głosi, że sprawa obiła się nawet o trybunały, ale sądząc po tym, że krasnali na ulicach przybywa, a o Majorze słuch zaginął, chyba niewiele wskórał.

Pierwsze krasnale pojawiające się w mieście, przypominały o zawodach niegdyś wykonywanych przez jego mieszkańców, jak: Kowal, Młynarz, Rzeźnik. Potem przybyli reprezentanci zajęć bardziej uniwersalnych: Śpioch, Listonosz, Turysta. Kiedy pojawiły się osobniki zaopatrzone w gadżety najbardziej współczesne z możliwych, jak przyssany do telefonu Dialogomir, wciąż było to jeszcze zabawne. Jednakże wkrótce krasnale stały się po prostu zwykłymi, skarlałymi reklamami lokali gastronomicznych, instytucji oraz firm. Nie dziwię się Majorowi, że trafia go szlag jak widzi, że przyprowadzone przez niego do miasta krasnale bezczelnie, co dnia zaprzedają się komercji. Te bardziej przyzwoite jak Gościnek przed hotelem Jasek, albo Hohelka* w barze Jacek i Agatka, trzymający na łapce patronów lokalu, przynajmniej zachowały normalne imiona. Niektóre bezwstydniki zaprzedały jednak nie tylko swój wizerunek, ale i dały się przechrzcić, np. Bartonik, reklamujący lodziarnie Barton, Waguś, warujący przy wejściu do biurowca Wago, Insertuś, osładzający życie informatyków z Insert, oraz parka strzegąca siedziby firmy Umar (dawna Fadroma), to Bumarek i Fadromka. Krasnale firmują nazwiskiem nawet sklepy, jak Selgroski taszczące worki pełne zakupów przez parking pod Selgrosem, albo Tescoma prezentująca piękny tasak przed wystawą, czy Suvenirek pod kioskiem z pamiątkami. Mysz, osobiście, za największy upadek krasnalskiej godności uważa Bernasia i Warchlasia, które imiona zawdzięczają nazwiskom dwóch stomatologów, których gabinet reklamują machając do przechodniów implantem i kleszczami. Na szczęście, nie wszystkie krasnale są tak zepsute. Niektóre propagują naprawdę szczytne idee, jak mieszkająca w dziecięcej klinice hematologi Marzenka, będąca twarzą fundacji "Mam marzenie". Krasnale wspierają swym autorytetem również naukę. Pod Instytutem Psychologii stoi Freudek, nad studentami prawa czuwa Paragrafek, a pod budynkiem nowej farmacji dyżuruje Diagnozjusz. Niektóre krasnale angażują się w promocję sztuki i kultury. Panoramik  (nie mylić z Panoramixem) reklamuje.. sami domyślcie się co. Pod Teatrem Muzycznym Capitol przycupnął Capitolek, a Współczesio zaprasza do Galerii BWA. Znaleźć można też krasnale politycznie zaangażowane, np. siedzącego w dolnośląskiej siedzibie SLD Inwigilusia zaopatrzonego w kajdanki i dyktafon. Niektóre krasnale są naprawdę rozrywkowe - do pijaństwa na Wyspę Słodową zaprasza  Piastosław*, a pod Kasynem Olimpic stoją: Pokerek, Hazarduś i Farciarz Pod szkołą tańca Jose Torresa natknąć się można natomiast na krasnale z dredami i saksofonem. Większość krasnali znajduje się na Starym Mieście i w jego najbliższej okolicy, ale parę wypuściło się na dalsze tereny, np.: Rycerz Jadwiżański, czuwający przy wejściu do Leśnickiego zamku, albo Latałek na lotnisku.

Krasnale zostały również wciągnięte do współpracy przy programie Wrocław Bez Barier. W czerwcu 2008 na ul. świdnickiej  stanęło trio: Wóskers, Ślepak i Głuchak autorstwa Marty Mirynowskiej. Mają przekonać mieszkańców i turystów, że niepełnosprawni są całkiem fajni. Akcja okazała się do tego stopnia skuteczna, że ktoś zapragnął mieć na własność laskę ślepaka, a Głuchaka to nawet w całości. Od tej pory, by zapobiec porwaniom, figurki zaopatrzono w nadajniki GPS, a patrolom policyjnym zlecono zwracanie pilnej uwagi na to, czy małym mieszkańcom nie dzieje się krzywda. Jednak wśród samych niepełnosprytnych zdania są podzielone. Niektórzy uważają, że miasto zamiast marnować pieniądze na tworzenie przeszkód w poruszaniu się po mieście, powinno przeznaczyć je na realną pomoc dla potrzebujących. Wywód na ten temat możecie przeczytać TUTAJ

Głuchak:


Ślepak i W-skers:


Na koniec, Mysz, chcąc być na topie, nie może nie zwrócić waszej uwagi na fakt, iż cała ta krasnalska mafia jest strasznie seksistowska. Po pierwsze, krasnalek jest zdecydowanie mniej, niż krasnali. Ponad to, nawet jeśli się pojawiają to przeważnie w stereotypowych pozach (Marysia pięknisia z lusterkiem) albo wykonując zawody tradycyjnie przypisywane kobietom (Przedszkolanka). Gender na pewno miałby coś do powiedzenia na temat tego szowinistycznego promowania ograniczonych ról społecznych kobiet.

 *wiem, wiem, wiem, moja mama znowu powie, że nie znam ortografii języka ojczystego, ale  tym razem będzie w mylnym błędzie, bo on naprawdę się tak nazywa.

** Piast to nazwa najpopularniejszego w tej okolicy piwa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz