niedziela, 12 stycznia 2014

Rejs sylwestrowy - part 1

Z góry uprzedzam, że ponieważ wiem, iż większość czytelników niniejszej strony to raczej szczury lądowe, a nie wilki morskie to w swojej relacji skupię się na aspektach turystycznych. Jeśli kogoś  interesuje ilość godzin na żaglach, na silniku i na kotwicy, siła wiatru i wysokość fal oraz inne pierdoły,  to niech da znać. Postaram się załatwić wyciąg z dziennika :P

Zaczęło się od tego, że Mysz zapomniała kupić sobie ubezpieczenie, a potem było już tylko lepiej.  Na szczęście, w dzisiejszej erze cyfryzacji, udało się to zorganizować zdalnie. W autokarze Mysz spotkała paru starych znajomych, np.: Pandę Geografkę, oraz nawiązała mnóstwo nowych znajomości z pogoriowym zwierzyńcem, w tym ze swoją przyszłą panią starszą wachty.

Po bardzo ciężkiej nocy w autokarze… dotarliśmy do Genui. Ponieważ nasza królowa mórz i oceanów zacumowała  w porcie Genova il Zaduppio, a nie tam, gdzie zwykle, w centrum, Mysz tym razem nie pogapiła się ani na oceanarium, ani na statek Polańskiego, ani nawet na tyranozaura z opon samochodowych. Nie doszła więc też do skutku obiecana rok temu przez Kota Przewodnika wyprawa na łyżwy, ale jeśli myśli, że mu się upiecze, to jest w mylnym błędzie. Ostatecznie za rok też jest sylwester.

Po krótkim przeszkoleniu w zakresie jak należy wyskakiwać za burtę i które czekolady w razie ewakuacji zabrać, ruszyliśmy w drogę.

Jak to zwykle na Pogorii bywa, załoga została wzbogacona o dwa pizzojady. Miały być Włoszki, które po bliższych oględzinach okazały się Włochami, a po jeszcze bliższym Rumunami. (dobrze, że nie kradli zamiast dawać). Nasi goście, jak wszyscy szanujący się Italiańcy, mówili jedynie w swoim najpiękniejszym języku świata. Mysz zatem awansowała na podręcznego tłumacza.

Wyruszyliśmy w niedzielę. Mimo, iż prawie nie było wiatru to połowa  naszego zwierzyńca poległa na polu chwały już w czasie pierwszej wachty nocnej. Mysz admiralnie uważa, że choroba morska jest zdecydowanie przereklamowana, więc jej nie ulega i podczas gdy niektórzy zwracali Neptunowi co jego, Mysz oglądała sobie piękne gwiazdki nad masztami z krótkimi przerwami na brasowanie*, średnio co pół godziny.

Jak wiadomo, myszy najchętniej gnieżdżą się w spiżarniach lub ich bliskim sąsiedztwie. Dlatego też, poza wachtami, najczęściej można było spotkać Mysz w kambuzie**, gdzie udawała, że pomaga, a najczęściej podżerała udając, że wierzy, iż robi to w sposób niezauważony. (Efekty? Już nie mieści się w ciuchy kupione przed świętami). Mysz bardzo lubi prace kuchenne, zwłaszcza tak zwaną fazę wstępną, czyli projektowanie, pozostawiając profesjonalistom wykonanie swoich pogrzanych pomysłów jak zupa marchewkowo-pomarańczowa, albo  sałatka pomarańczowo-orzechowa.

W poniedziałek dotarliśmy do pierwszego portu, czyli Cannes.



Mysz oczywiście musiała sprawdzić, czy czerwony dywan jest aby na pewno wygodny i czy śnieżek na choinkach jest naprawdę taki sztuczny, na jaki wygląda. Ostatecznie stać by ich chyba było na mrożone od środka choinki utrzymujące na sobie prawdziwą, białą pierzynkę.

Przyłożyła również łapkę do odcisku kończynki Sharon Stone, ale akurat wtedy Kotu Przewodnikowi skończył się film w aparacie, więc dokumentacji brak. 

Po półgodzinnym windowshopingu gdzie jeden rękaw od sukienki był więcej wart niż zawartość wszystkich mysich szaf, stwierdziliśmy, że tego się nie da znieść na trzeźwo. Kupiliśmy pyszne wino różowe (1.45 euro za butelkę) i ruszyliśmy na podbój starego miasta, które okazało się całkiem ładne, stromouliczkowe, kamienne i porośnięte bluszczem. Trafiła się nawet jakaś  punkowa brama. Pić wino w bramie w Cannes, to chyba nawet bardziej hipsterskie, niż przyjść z własną maszyną do pisania do starbaksa, tak myślę.

Potem trafiliśmy na jarmark świąteczny, gdzie było mnóstwo super fajnej chińskiej tandety, której wartość artystyczną niewątpliwie podnosiło niedalekie sąsiedztwo firmowych butików Gucciego i Chanel. Jeśli chodzi o świąteczną dekorację miasta to muszę przyznać, że Francuzi biją Rosjan na głowę swoimi świetlistymi

Choinkami:



Mikołajami i Kubusiami Puchatkami:



Urocza jest też prezentowana pod ratuszem cukierkowa wizja Francji:



Oraz Unii Europejskiej:

Na koniec Mysz jeszcze pomoczyła nóżki w Morzu Śródziemnym (po raz pierwszy i zarazem ostatni w 2013 r.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz