środa, 15 stycznia 2014

Rejs sylwestrowy - part 3

Jeśli kiedykolwiek na waszą łódkę będzie chciała wejść jakaś Panda z parasolką, to jej nie pozwólcie. Zły Bosman twierdzi, że  to właśnie temu towarzystwu zawdzięczaliśmy mokrą aurę, która prześladowała naszą wachtę. Przedostatni dzień rejsu, kiedy przez bite 4 godziny mokliśmy brasując i klarując żagle, był rekordem. Deszcz do tego stopnia wypłukał nam móżdżki, że prześcigaliśmy się w wymyślaniu ciepłych słów, jak: koja, prysznic, śpiwór i rosołek, a potem było już tylko gorzej, bo zaczęliśmy śpiewać: „White christmas”, „Let it snow”, „O Tannenbaum”, a skończyliśmy na „Dulok” ze „Shreka”, który stał się niekwestionowanym hymnem naszej wachty. Efekt był taki, że jak  dopłynęliśmy do Antibes, to  większość naszej zmokniętej wachty wolała grzać kupry wśród ciepłych słów, niż zejść na ląd.

Ostatnim portem do którego zawitaliśmy było San Remo, czyli włoskie Opole (oczywiście nie chodzi o to że nic tam nie ma, tylko że odbywa się tam najstarszy włoski festiwal muzyczny).

Po tygodniu wyczekiwania, Mysz w końcu spełniła swoje kulinarne fantazje, czyli zjadła pyszną pizzę i Tiramisù. Udało się również wygospodarować parę godzin na spacer po starym mieście, które, jak większość włoskich starych miast, jest położone na górze, pełne krętych uliczek, bram, zaułków, 


schodów i fontann. Co ciekawe, były też uliczki kryte z jakimiś kamiennymi konstrukcjami o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu.




Po zdobyciu szczytu, podziwialiśmy piękną panoramę i miejscowe sanktuarium.



Deszcz i wiatr nas wprawdzie goniły, ale nie dogoniły. Naprawdę pokazały na co je stać następnego dnia, w trakcie końcowego apelu, kiedy to rozdawanie opinii zostało przerwane nagłą ewakuacją pod pokład w celu ochronienia ważnych papierów przed rozpuszczeniem w ulewie.

Wszystko się jednak dobrze skończyło.  Wesoły autokar uwiózł w siną dal zwierzyniec, który po raz kolejny mógł wznieść toast za cudowne ocalenie i obejrzeć „Przygody Krecika”, odcinek 6.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz