wtorek, 26 listopada 2013

19. listopada 2013 r. - Krasnojarsk: odsłona trzecia

Tym razem dotarliśmy do wrót rezerwatu prosto jak po sznurku i pełni entuzjazmu ruszyliśmy przed siebie.
Droga była jedna, dobrze wydeptana więc ciężko się było zgubić. Przy wejściu powitały nas oczywiście nasze zaprzyjaźnione tabliczki, sponsorowane przez literkę Z jak zabronione :D


Pani, która sprzedawała bilety powiedziała, że wprawdzie się płaci za wejście, ale wystarczy się uśmiechnąć żeby nie płacić, no to żeśmy się uśmiechnęli i ruszyli na podbój wielkich ostańców. Droga do tzw. centralnych stołbów, czyli tego niewielkiego fragmentu rezerwatu udostępnionego dla turystów, który zaopatrzony został w szlaki, ma ok. 7 km i idzie trochę pod górę, więc wędrówka po niej przy wysokim stopniu oblodzenia nie jest prostą sprawą. Fajnie się było trochę poślizgać. Widzieliśmy też podobno wiewiórki, i jakiś surowiec na futra, prawdopodobnie sobola, jeśli wierzyć przechodzącym autochtonom. Zaskoczyło mnie jak dobrze utrzymany i oznakowany może być rosyjski wybieg dla turystów. Do wejścia między skały prowadzą bardzo ładne drewniane stopieńki, przy których znajduje się tablica z rozrysowanymi i opisanymi wszystkimi szlakami. W górach oznaczenia są wyraźne i bardzo często umieszczone. Nie ma opcji, żeby się zgubić. Udało się nam dotrzeć do najsłynniejszych stołb czyli Babki i Wnuczki, Dziada, Pióra, Słonika, oraz wprawdzie bezimiennych, ale nie mniej ważnych stołb I, III oraz IV, pod tą ostatnią pod daszkiem gdzie wsuwaliśmy bułki, podobno sto lat temu spotykali się krasnojarscy bolszewicy.


Przynajmniej tak twierdziła umieszczona tam tabliczka. Mysz z zachwytem powdrapywała się na niektóre z nich przypominając sobie swoją zarzuconą karierę wspinaczkową. Wszystko pokrywał idealnie wyślizgany lód wiec oprócz wspinaczki Mysz ćwiczyła łyżwiarstwo figurowe.

Mysz między Babką i Wnuczką:

 


Stołb Pióro z Myszą:


 

Dziad:


Stołb III: 

 

Stołb IV:


Słonik:

 

Tak się fajnie chodziło między skałami, że prawie zapomnieliśmy, że o 20:00 rusza nasz powrotny autobus do Tomska. A kiedy nam się przypomniało ruszyliśmy czym prędzej na drugą stronę rzeki do domu po plecaki. Ponieważ ostatnie drobniaki wydaliśmy na mapę Stołbów, część drogi musieliśmy pokonać piechotą, bo nie mieliśmy monetek na autobus. Pani od ręczników i pościeli nastraszyła nas, że o tej porze będziemy jechać na dworzec godzinę albo i półtorej, więc o 19 dobiegaliśmy na przystanek z cudownie rozmienionymi rublami i duszą na ramieniu. Okazało się, że podobnie jak w kwestii dojazdu w skały, pani nie do końca była zorientowana i znaleźliśmy się na dworcu ze sporym zapasem, który wykorzystaliśmy na zakup magnesików na lodówkę w dworcowym kramie z pamiątkami.

Tak zakończyła się krasnojarska odyseja.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz