niedziela, 3 listopada 2013

11.09.2013 r. - Pierwszy dzień w Tomsku

Gwoli wprowadzenia, chciałam wyjaśnić, że jednym z niżej wymienionych, rozgrzebanych myszowych kierunków jest filologia rosyjska na Uniwersytecie Wrocławskim. Przestudiowawszy tam rok, Mysz doszła do wniosku, że nic nie umie po rosyjsku i że nigdy się tam nie nauczy, więc lepiej zebrać manatki i pojechać do krainy matrioszek i kawioru. Tak oto Mysz dostała się na wymianę do Tomska. Miało nas jechać kilka osób, większość się jednak wykruszyła i został tylko jeden kolega zresztą nie na długo, ale o tym później.

5.30 - lądowanie. Chwila niepewności czy nasz bagaż nie powędrował do Buenos Aires albo przynajmniej Magadanu, ale po chwili już jest. Musieliśmy przejść mnóstwo kontroli. Dostałam switaśną pieczątkę z samolocikiem na wizie oraz kartę migracyjną. Na lotnisku po raz pierwszy spotkaliśmy się z typowym, jak się potem okazało, elementem rosyjskiej rzeczywistości, czyli uzupełnianiem jakichś bzdurnych papierów. Tym razem była to deklaracja celna, w której pytali nas czy nie wwozimy karabinu, albo obrazu Gauguin. Doskonale poinformowani, że do akademika powinniśmy jechać autobusem 119 wędrujemy na przystanek by odkryć, że owszem kursuje, ale dopiero od 6.30. Chcieliśmy się schować z powrotem na lotnisku, ale okazuje się, że się tak nie da, bo musielibyśmy przejść znowu kontrole. Zrezygnowani siadamy i marzniemy. Na otarcie łez kupiłam sobie wielką butle kwasu chlebowego i już mi lepiej.

7.00 - docieramy w miarę bezproblemowo do akademika, ale administracja jest otwarta dopiero od 9 więc Śpimy na podłodze przed portiernią.

9.00 Po uzupełnieniu deklaracji naszych danych i celu przyjazdu dostajemy swoje pokoje. Hmm uczucia mam mieszane. Mieszkam w segmencie 2 razy po dwuosobowym pokoju plus łazienka i przedsionek, który pełni trochę rolę kuchni. W pokoju są łóżka, półki, komoda, szafa, stolik i tv. W łazience prysznic, umywalka, toaleta i nawet pralka, a w przedsionku trochę półek, czajnik elektryczny i mikrofala. Wyposażenie zatem dużo bogatsze niż w Polsce ale w stanie opłakanym. trochę się boje, że w nocy przykleję się do ściany, a łóżko budzi poważne obawy czy któregoś poranka nie obudzę się na podłodze. Wygląda na to, że w całym segmencie będę mieszkać sama.

14.00 Wyprawa do uniwersyteckiego biura współpracy międzynarodowej. Dowiadujemy się, że na razie stypendium nie dostaniemy. Kiedy dostaniemy? Nie wiadomo. Legitymacji studenckich też nie, ale za to dostaniemy mnóstwo papierów do uzupełnienia, które na moje oko pytają nas dokładnie, o to samo co te uzupełniane przez nas parę godzin wcześniej w akademiku, ale niech im będzie. Mają wielką tajgę więc i na makulaturze nie muszą oszczędzać. Najstraszniejsze w naszym akademiku jest to, że zamykają go o 23 więc albo się wraca grzecznie po dobranocce albo z imprezy prosto na wydział. Akademik znajduje się niedaleko centrum, naprzeciwko jest gmach główny uniwersytetu z mnóstwem wydziałów, ale akurat nasz jest na jakimś zadupiu, gdzie bez korków jedzie się pół godziny a z korkami godzinę. uroczo będzie zimą. Spod akademika mamy zarówno marszrutki, tramwaje jak i trolejbusy. Te ostatnie są najfajniejsze, bo wszystkie czytają nazwy przystanków więc nie muszę się martwić, że się zgubie. Nazwy ulic i placów są po prostu urocze: Dzierżyńskiego, Kirowa, Marksa, a najgłówniejszy w całym mieście oczywiście Prospekt Lenina. Czas się zatrzymał. 

Pogoda, muszę przyznać, mnie pozytywnie zaskoczyła. wciągu dnia jest naprawdę dość ciepło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz