wtorek, 26 listopada 2013

17.11.2013 r. - Krasnojarsk: odsłona pierwsza

Wiedziona ciekawością jak też wygląda Syberia poza Tomskiem, Mysz postanowiła wybrać się gdzieś na wycieczkę. Po otworzeniu google mapsa okazało się, że najbliższym dużym miastem, nie licząc Nowosybirska, jest Krasnojarsk. 

Akcja była dość spontaniczna i szybka. Wraz z Kotem Przewodnikiem jednego dnia postanowiliśmy wyruszyć, a następnego zarezerwowaliśmy hostel i wskoczyliśmy w nocny autobus który w rekordowym czasie 11 h przewiózł nas przez prawie 700 km tajgi i granicę strefy czasowej. Krasnojarsk przywitał nas egipskimi ciemnościami. Nic dziwnego, była dopiero 7.00. W Tomsku, kiedy wchodzę na wydział o 8.30 rano wciąż jest noc, ale Krasnojarsk trochę przegiął, bo tam niebo zaczęło delikatnie blednąć dobrze po 9:00. Jeszcze na dworcu zaopatrzyliśmy się w plan, który reklamował Krasnojarsk jako miasto fontann. Jest ich tam ponad 50 różnych form i kształtów, mają nawet Neptuna. Może latem wygląda to atrakcyjnie, ale teraz puste baseny zasypane śniegiem i kupą kabli są trochę smętne. Na planie znaleźliśmy ulicę z naszym hostelem i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy piechotą i zajęło nam to jakieś 4h. Oczywiście nie obyło się bez przystanków dla fotoreporterów. Zatrzymaliśmy się przy kilku kolorowych cerkiewkach, sklepie ze starociami oferującym niemłode singery, nożyce krawieckie, singery, chlebaki, singery, naparstki, singery, modele żaglówek, singery, sanki, singery oraz mnóstwo singerów... Pod obiektyw nawinęło się też kilka domków, a nawet teatr. Wiele budynków w Krasnojarsku jest w remoncie. Sądząc po stanie rusztowań, jest to remont permanentny od zarania dziejów. Wzdłuż ulic są porobione korytarze z dykty i blachy, w jednym z takich przejść wąskich, ciemnych i długich na tyle, że nie było widać nawet światełka w tunelu, Mysz spotkała swoich starszych braci, czyli szczurki, ale dzikusy nie chciały się pobawić, ani dać sfotografować. Na Syberii nawet gryzonie są aspołeczne. W niedzielny poranek na ulicach nie ma ani ludzi, ani samochodów. Myliłby się jednak ten, komu by się zdawało, że dzięki temu posłuchać można śpiewu ptasząt. Błogą ciszę wypełniają szczelnie audycje radiowe płynące z wielkich głośników umieszczonych na słupach regularnie co kilkanaście metrów.

Dom przy ul. Lenina: 


W okolicy południa dotarliśmy do celu, albo przynajmniej tak nam się wydawało. Nasz hostel miał znajdować się pod adresem Majerczaka 46/88. Pod numerem 46 stał wieloklatkowy, dziesięciopiętrowy blok, na którym oczywiście z żadnej strony nie było najmniejszej wzmianki o tym, że gdzieś w swych trzewiach może kryć hostel. Zadzwoniliśmy domofonem 88 ale bezskutecznie. Zadzwoniliśmy pod numer telefonu podany na booking.com tylko po to, by się dowiedzieć, że wybrany numer nie istnieje, i nie pozostało nam nic innego, jak zjeść po krówce na pociechę. Kiedy już zaczęliśmy rozpatrywać możliwość poproszenia o gościnę starszych braci Myszy, zadzwoniła miła pani mówiąc, że jest z hostelu w Krasnojarsku i chciała potwierdzić czy dziś przyjedziemy. Trochę się zdziwiła jak się dowiedziała, że już jesteśmy i warujemy pod drzwiami, ale powiedziała, żebyśmy się nie ruszali i zaraz po nas wyjdzie. Pół godziny później zjawiła się młoda dziewczyna z zestawem pościeli i ręczników pod pachą. Zaprosiła nas do środka po drodze wyjaśniając, że ponieważ hostel jest dość daleko od centrum i trudno go znaleźć ona zwykle zabiera gości z dworca. Pisała do nas maila z zapytaniem o której będziemy, ale nie odpisaliśmy więc nie wiedziała czy w ogóle przyjedziemy. Sprawdziłam potem, że faktycznie maila dostałam, ale w tym czasie to my już mknęliśmy przez bezkres śnieżnej tajgi. Hostel okazał się malutki, ale bardzo przyjemny. Dwu i pół pokojowe mieszkanie zostało niedawno wyremontowane w stylu hipsterstwa dla mas. Kafelki z Audrey Hepburn i Elvisem, kubeczki z Marilyn Monroe i Bondem w połączeniu z prostymi meblami z Ikei tworzyły przytulną rodzinną atmosferę. Można było nawet posłuchać Abby z winyli i to na niczym innym tylko na polskiej unitrze, choć z ruskimi napisami. Nasze krasnojarskie lokum leżało na dziesiątym piętrze, więc mieliśmy świetny widok na całe miasto... podobno :P.

Wypiwszy po herbatce wybraliśmy się na eksploracje miasta, tym razem za dnia :P. Główne ulice w Krasnojarsku to oczywiście prospekt Lenina, prospekt Mira i prospekt Marksa. Jest też, a jakże, Plac Rewolucji i Dzierżyńskiego. Gdzieś tam był też uniwersytet, a przed nim podręczna uliczna biblioteczka. We wszystkich przewodnikach przeczytać można, że jedną z głównych atrakcji Krasnojarska jest największa na całej Syberii katedra rzymsko-katolicka, której monumentalne wieże górują nad miastem. Znaleźliśmy rzeczony kościół z niemałym trudem. Udało nam się go zauważyć dopiero przechodząc obok drugi raz, bo jego monumentalność chyba akurat jest w remoncie. Obecnie jest tam sala koncertowa więc nawet nie mogliśmy zwiedzić wnętrza.


Mysz przy podręcznej, ulicznej biblioteczce:

 

Potem wybraliśmy się nad Jenisej. Poszliśmy na most sportretowany na banknocie 10 rublowym, 


postraszyliśmy kaczki...


 ...i zajrzeliśmy na niezwykle malowniczą o tej porze roku plażę.


Mysz po drodze przytuliła się do kilku pomników, np.: miejscowego malarza Pozdiejewa:


oraz Puszkina. Tego ostatniego nie udało się sfotografować, bo oblegali go miejscowi, bardzo chcący się zaprzyjaźnić, wielbiciele płynu do spryskiwaczy. W zamian za to, mamy fotkę teatru jego imienia.


Na kolację wylądowaliśmy w jakimś barze spod czerwonej gwiazdy, gdzie serwowali pyszny barszcz i pierogi z ziemniakami, zwane tu warenikami.

 

Wracając nocą do domu zrozumieliśmy co robią te plątaniny kabli w fontannach. Zimową porą, kiedy prąd wody zamarza, zastępuje się go prądem elektrycznym. Fontanny wypełniają kolorowe instalacje świetlne imitujące kwiatowe pnącza. Całkiem ciekawy pomysł.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz