wtorek, 26 listopada 2013

18. listopada 2013 r. - Krasnojarsk: odsłona druga

Głównym celem naszej wyprawy do Krasnojarska był rezerwat monumentalnych ostańców: Stołby. Przypominające kopy siana albo sterty talerzy skały są bardzo malownicze. Niektóre mają nawet własne nazwy, np.: Dziad, Babka, Pióro. Plan przewidywał, że w poniedziałek wstaniemy ciemną nocą czyli o 7:00 dojedziemy do rezerwatu i cały dzień spędzimy na łonie przyrody. Wieczorem wrócimy grzecznie do Elvisa i Marylin, a następnego dnia zwiedzimy największe na Syberii muzeum etnograficzne, sfotografujemy się pod drugą dziesięciorublową atrakcją, czyli kapliczką na górze, i spokojnie udamy się na dworzec.

A o to jak się miały plany do rzeczywistości. Rozrzucony na przestrzeni wielu tysięcy hektarów rezerwat leży częściowo w granicach administracyjnych miasta i można do niego dojechać publicznym transportem. Poinformowani przez panią od pościeli i ręczników, że mamy wysiąść na przystanku Kasztak, ruszyliśmy w drogę z oczywiście dwugodzinną obsuwą (trochę nam się przysnęło) :P. Gdy Dotarliśmy do rzeczonego przystanku, okazało się, że jest dokładnie nigdzie. Żadnych szlaków, żadnych strzałek, jedynie jakaś boczna droga, ponieważ szła do góry postanowiliśmy nią ruszyć, w końcu miały być góry. Szlaku nie znaleźliśmy, ale za to był bardzo ładny domek na sprzedaż, ktoś reflektuje? :P


Po jakimś czasie doszliśmy do nieczynnej stacji narciarskiej, jakieś stołby faktycznie były, ale na horyzoncie. Mysz nie miała wyboru jak tylko zaufać azymutowi Kota Przewodnika i ruszyć za nim w górę stoku. Wspinaliśmy się po kolana w śniegu wierząc, że jak będziemy iść wzdłuż wyciągu, to gdzieś dojdziemy. Na chwilowych postojach On podziwiał panoramę, a Mysz oglądała gwiazdy :P.



Za każdym razem, gdy z daleka zamajaczyła przybita do drzewa tabliczka, mieliśmy nadzieję, że to oznaczenie szlaku, ale za każdym razem nieodmiennie było to obwieszczenie czego nie wolno i jaki mandat za to grozi. Po dojściu do początku wyciągu, oczywiście okazało się, że poza pięknymi (rzekomo) widokami niewiele zyskaliśmy.



Koci azymut i entuzjazm jednak nie słabły, więc zaczęliśmy dla odmiany schodzić z drugiej strony. Tym razem stoku nie było, ale podczas przedzierania się przez tajgę przekroczyliśmy granicę administracyjną miasta, 


zjedliśmy obiad na wysokiej skale

 

i trafiliśmy na szlak parasolkowy :P 

 

Przeżyliśmy też wiele innych mrożących krew w żyłach przygód, na których opisanie życia by mi nie starczyło, dotarliśmy wreszcie do jakichś skał, na których nasi poprzednicy zostawili nam tajne, zaszyfrowane wiadomości. Najbardziej pozdrawiam tych, którzy tam pili :P. Nasza sztabowa tajna mapa fontann powiedziała nam, że znaleźliśmy się na skale Czarci Palec.

 


Mysz na Palcu Diabła:



Po zejściu odkryliśmy, że znajdujemy się po pierwsze koło szosy, na której rano wysiedliśmy 5 przystanków wcześniej, a po drugie, tuż przy tak poszukiwanym wejściu do rezerwatu. Niestety już powoli się ściemniało więc wchodzenie tam nie miało najmniejszego sensu. Mysz była bardzo niepocieszona takim rozwojem akcji. Nie po to jechała pół Syberii, żeby teraz nie wdrapać się na babkę i wnuczkę, dlatego wieczorem postanowiliśmy olać muzeum i kapliczkę i wrócić następnego dnia w Stołby tym razem, żeby je zobaczyć naprawdę.

Stołby na horyzoncie: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz