Właśnie dobiegł końca pierwszy tydzień zajęć. Nauczyciele są
sympatyczni. Mam nadzieję, że rozumieją, że ja ich średnio rozumiem i
taryfa zaliczeniowa będzie ulgowa. Na szczęście przedmiotów nie mam
wiele: literatura rosyjska XIX w., literatura rosyjska XX w., składnia
współczesnego języka rosyjskiego, średniowieczna literatura powszechna
oraz kurs języka rosyjskiego dla obcokrajowców. Na tych ostatnich
zajęciach przeżyłam prawdziwy szok genderowy. Pierwszy raz nie tylko na
tym wydziale ale i w ogóle w moim życiu po maturze, chodzę na zajęcia,
gdzie jestem jedyną dziewczyną. Czyli wyobraźcie sobie całą zgraję
osiemnastoletnich Tadżyków i Kirgizów a między nimi ślepą mysz, która
gdyby była ich siostrą już powinna mieć co najmniej trójkę dzieci.
Ostatnio pytali mnie z którego roku jestem - 94 czy 95 :P. Powiedziałam
tylko, że dam nie pyta się o wiek. Ogólnie rzecz biorąc na uczelni jest
jak w szkole. Zajęcia niby mają 90 min, ale po 45 jest krótka przerwa,
żeby się dzieci nie zmęczyły. Na każdą przerwę, i tę śródlekcyjną, i tę
między zajęciami, dzwoni dzwonek. Gdy nauczyciel wchodzi wszyscy wstają i
mówią chóralnie "dzień dobry". Na korytarzach wiszą gazetki ścienne ze
zdięciami z ostatniej wycieczki, chmurkami z waty oraz wynikami
plebiscytu na studenta tygodnia. Największe deżawiu podstawówkowe
przeżywam na przerwach, kiedy dzieciaki ganiają się po klasie, rzucają w
siebie zeszytami, grają w piłkę śmietnikiem, skaczą po ławkach a
chłopaki wynoszą dziewczyny na korytarz, albo wsadzają na szafę. Nie ma
się w sumie co dziwić - jeśli oni zdają maturę w wieku 16, czy 17 lat to
teraz mają po 18, czyli tyle co my w najgłupszym licealnym wieku.
Zajęcia wyglądają tak, że pani dyktuje, a dzieci zapisują... Na każdym
wykładzie jest sprawdzana lista obecności, a w trakcie zajęć pani chodzi
po klasie i sprawdza czy wszyscy ładnie notują. Ostatnio jak jakaś para
rozrabiała w tylnych rzędach, zamiast jak to u nas bywa po prostu kazać
im wyjść, pani wzięła ich notatki do oceny i postawiła oczywiście pały.
Tydzień nauki i pracy trwa tu 6 dni. Nic dziwnego zatem, że kończą szkołę o rok wcześniej od nas. Mysz jednak nie jest taka głupia, żeby dać się wrobić w zajęcia w sobotę. Wręcz przeciwnie tak się ustawiła, że nawet piątki ma wolne.
Tydzień nauki i pracy trwa tu 6 dni. Nic dziwnego zatem, że kończą szkołę o rok wcześniej od nas. Mysz jednak nie jest taka głupia, żeby dać się wrobić w zajęcia w sobotę. Wręcz przeciwnie tak się ustawiła, że nawet piątki ma wolne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz