Głównym celem naszej wyprawy do
Krasnojarska był rezerwat monumentalnych ostańców: Stołby.
Przypominające kopy siana albo sterty talerzy skały są bardzo
malownicze. Niektóre mają nawet własne nazwy, np.: Dziad, Babka, Pióro.
Plan przewidywał, że w poniedziałek wstaniemy ciemną nocą czyli o 7:00
dojedziemy do rezerwatu i cały dzień spędzimy na łonie przyrody.
Wieczorem wrócimy grzecznie do Elvisa i Marylin, a następnego dnia
zwiedzimy największe na Syberii muzeum etnograficzne, sfotografujemy się
pod drugą dziesięciorublową atrakcją, czyli kapliczką na górze, i
spokojnie udamy się na dworzec.
A o to jak się miały plany do
rzeczywistości. Rozrzucony na przestrzeni wielu tysięcy hektarów
rezerwat leży częściowo w granicach administracyjnych miasta i można do
niego dojechać publicznym transportem. Poinformowani przez panią od
pościeli i ręczników, że mamy wysiąść na przystanku Kasztak, ruszyliśmy w
drogę z oczywiście dwugodzinną obsuwą (trochę nam się przysnęło) :P.
Gdy Dotarliśmy do rzeczonego przystanku, okazało się, że jest dokładnie
nigdzie. Żadnych szlaków, żadnych strzałek, jedynie jakaś boczna droga,
ponieważ szła do góry postanowiliśmy nią ruszyć, w końcu miały być góry.
Szlaku nie znaleźliśmy, ale za to był bardzo ładny domek na sprzedaż,
ktoś reflektuje? :P
Po jakimś czasie doszliśmy do nieczynnej
stacji narciarskiej, jakieś stołby faktycznie były, ale na horyzoncie.
Mysz nie miała wyboru jak tylko zaufać azymutowi Kota Przewodnika i
ruszyć za nim w górę stoku. Wspinaliśmy się po kolana w śniegu wierząc,
że jak będziemy iść wzdłuż wyciągu, to gdzieś dojdziemy. Na chwilowych
postojach On podziwiał panoramę, a Mysz oglądała gwiazdy :P.
Za każdym razem, gdy z daleka
zamajaczyła przybita do drzewa tabliczka, mieliśmy nadzieję, że to
oznaczenie szlaku, ale za każdym razem nieodmiennie było to
obwieszczenie czego nie wolno i jaki mandat za to grozi. Po dojściu do
początku wyciągu, oczywiście okazało się, że poza pięknymi (rzekomo)
widokami niewiele zyskaliśmy.
Koci azymut i entuzjazm jednak nie
słabły, więc zaczęliśmy dla odmiany schodzić z drugiej strony. Tym razem
stoku nie było, ale podczas przedzierania się przez tajgę
przekroczyliśmy granicę administracyjną miasta,
zjedliśmy obiad na wysokiej skale
i trafiliśmy na szlak parasolkowy :P
Przeżyliśmy też wiele innych mrożących
krew w żyłach przygód, na których opisanie życia by mi nie starczyło,
dotarliśmy wreszcie do jakichś skał, na których nasi poprzednicy
zostawili nam tajne, zaszyfrowane wiadomości. Najbardziej pozdrawiam
tych, którzy tam pili :P. Nasza sztabowa tajna mapa fontann powiedziała
nam, że znaleźliśmy się na skale Czarci Palec.
Mysz na Palcu Diabła:
Po zejściu odkryliśmy, że znajdujemy się
po pierwsze koło szosy, na której rano wysiedliśmy 5 przystanków
wcześniej, a po drugie, tuż przy tak poszukiwanym wejściu do rezerwatu.
Niestety już powoli się ściemniało więc wchodzenie tam nie miało
najmniejszego sensu. Mysz była bardzo niepocieszona takim rozwojem
akcji. Nie po to jechała pół Syberii, żeby teraz nie wdrapać się na
babkę i wnuczkę, dlatego wieczorem postanowiliśmy olać muzeum i
kapliczkę i wrócić następnego dnia w Stołby tym razem, żeby je zobaczyć
naprawdę.
Stołby na horyzoncie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz