Wiedziona ciekawością jak też wygląda
Syberia poza Tomskiem, Mysz postanowiła wybrać się gdzieś na wycieczkę.
Po otworzeniu google mapsa okazało się, że najbliższym dużym miastem,
nie licząc Nowosybirska, jest Krasnojarsk.
Akcja była dość spontaniczna i
szybka. Wraz z Kotem Przewodnikiem jednego dnia postanowiliśmy
wyruszyć, a następnego zarezerwowaliśmy hostel i wskoczyliśmy w nocny
autobus który w rekordowym czasie 11 h przewiózł nas przez prawie 700 km
tajgi i granicę strefy czasowej. Krasnojarsk przywitał nas egipskimi
ciemnościami. Nic dziwnego, była dopiero 7.00. W Tomsku, kiedy wchodzę
na wydział o 8.30 rano wciąż jest noc, ale Krasnojarsk trochę przegiął,
bo tam niebo zaczęło delikatnie blednąć dobrze po 9:00. Jeszcze na
dworcu zaopatrzyliśmy się w plan, który reklamował Krasnojarsk jako
miasto fontann. Jest ich tam ponad 50 różnych form i kształtów, mają
nawet Neptuna. Może latem wygląda to atrakcyjnie, ale teraz puste baseny
zasypane śniegiem i kupą kabli są trochę smętne. Na planie znaleźliśmy
ulicę z naszym hostelem i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy piechotą i zajęło
nam to jakieś 4h. Oczywiście nie obyło się bez przystanków dla
fotoreporterów. Zatrzymaliśmy się przy kilku kolorowych cerkiewkach,
sklepie ze starociami oferującym niemłode singery, nożyce krawieckie,
singery, chlebaki, singery, naparstki, singery, modele żaglówek,
singery, sanki, singery oraz mnóstwo singerów... Pod obiektyw nawinęło
się też kilka domków, a nawet teatr. Wiele budynków w Krasnojarsku jest w
remoncie. Sądząc po stanie rusztowań, jest to remont permanentny od
zarania dziejów. Wzdłuż ulic są porobione korytarze z dykty i blachy, w
jednym z takich przejść wąskich, ciemnych i długich na tyle, że nie było
widać nawet światełka w tunelu, Mysz spotkała swoich starszych braci,
czyli szczurki, ale dzikusy nie chciały się pobawić, ani dać
sfotografować. Na Syberii nawet gryzonie są aspołeczne. W niedzielny
poranek na ulicach nie ma ani ludzi, ani samochodów. Myliłby się jednak
ten, komu by się zdawało, że dzięki temu posłuchać można śpiewu ptasząt.
Błogą ciszę wypełniają szczelnie audycje radiowe płynące z wielkich
głośników umieszczonych na słupach regularnie co kilkanaście metrów.
Dom przy ul. Lenina:
W okolicy południa dotarliśmy do celu,
albo przynajmniej tak nam się wydawało. Nasz hostel miał znajdować się
pod adresem Majerczaka 46/88. Pod numerem 46 stał wieloklatkowy,
dziesięciopiętrowy blok, na którym oczywiście z żadnej strony nie było
najmniejszej wzmianki o tym, że gdzieś w swych trzewiach może kryć
hostel. Zadzwoniliśmy domofonem 88 ale bezskutecznie. Zadzwoniliśmy pod
numer telefonu podany na booking.com tylko po to, by się dowiedzieć, że
wybrany numer nie istnieje, i nie pozostało nam nic innego, jak zjeść po
krówce na pociechę. Kiedy już zaczęliśmy rozpatrywać możliwość
poproszenia o gościnę starszych braci Myszy, zadzwoniła miła pani
mówiąc, że jest z hostelu w Krasnojarsku i chciała potwierdzić czy dziś
przyjedziemy. Trochę się zdziwiła jak się dowiedziała, że już jesteśmy i
warujemy pod drzwiami, ale powiedziała, żebyśmy się nie ruszali i zaraz
po nas wyjdzie. Pół godziny później zjawiła się młoda dziewczyna z
zestawem pościeli i ręczników pod pachą. Zaprosiła nas do środka po
drodze wyjaśniając, że ponieważ hostel jest dość daleko od centrum i
trudno go znaleźć ona zwykle zabiera gości z dworca. Pisała do nas maila
z zapytaniem o której będziemy, ale nie odpisaliśmy więc nie wiedziała
czy w ogóle przyjedziemy. Sprawdziłam potem, że faktycznie maila
dostałam, ale w tym czasie to my już mknęliśmy przez bezkres śnieżnej
tajgi. Hostel okazał się malutki, ale bardzo przyjemny. Dwu i pół
pokojowe mieszkanie zostało niedawno wyremontowane w stylu hipsterstwa
dla mas. Kafelki z Audrey Hepburn i Elvisem, kubeczki z Marilyn Monroe i
Bondem w połączeniu z prostymi meblami z Ikei tworzyły przytulną
rodzinną atmosferę. Można było nawet posłuchać Abby z winyli i to na
niczym innym tylko na polskiej unitrze, choć z ruskimi napisami. Nasze
krasnojarskie lokum leżało na dziesiątym piętrze, więc mieliśmy świetny
widok na całe miasto... podobno :P.
Wypiwszy po herbatce wybraliśmy się na
eksploracje miasta, tym razem za dnia :P. Główne ulice w Krasnojarsku to
oczywiście prospekt Lenina, prospekt Mira i prospekt Marksa. Jest też, a
jakże, Plac Rewolucji i Dzierżyńskiego. Gdzieś tam był też uniwersytet,
a przed nim podręczna uliczna biblioteczka. We wszystkich przewodnikach
przeczytać można, że jedną z głównych atrakcji Krasnojarska jest
największa na całej Syberii katedra rzymsko-katolicka, której
monumentalne wieże górują nad miastem. Znaleźliśmy rzeczony kościół z
niemałym trudem. Udało nam się go zauważyć dopiero przechodząc obok
drugi raz, bo jego monumentalność chyba akurat jest w remoncie. Obecnie
jest tam sala koncertowa więc nawet nie mogliśmy zwiedzić wnętrza.
Mysz przy podręcznej, ulicznej biblioteczce:
Potem wybraliśmy się nad Jenisej. Poszliśmy na most sportretowany na banknocie 10 rublowym,
postraszyliśmy kaczki...
...i zajrzeliśmy na niezwykle malowniczą o tej porze roku plażę.
Mysz po drodze przytuliła się do kilku pomników, np.: miejscowego malarza Pozdiejewa:
oraz Puszkina. Tego ostatniego nie udało
się sfotografować, bo oblegali go miejscowi, bardzo chcący się
zaprzyjaźnić, wielbiciele płynu do spryskiwaczy. W zamian za to, mamy
fotkę teatru jego imienia.
Na kolację wylądowaliśmy w jakimś barze
spod czerwonej gwiazdy, gdzie serwowali pyszny barszcz i pierogi z
ziemniakami, zwane tu warenikami.
Wracając nocą do domu zrozumieliśmy co
robią te plątaniny kabli w fontannach. Zimową porą, kiedy prąd wody
zamarza, zastępuje się go prądem elektrycznym. Fontanny wypełniają
kolorowe instalacje świetlne imitujące kwiatowe pnącza. Całkiem ciekawy
pomysł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz