piątek, 21 lutego 2014

Karabiny i samoloty

W odległości niedługiego spacerku od centrum Świdnicy znajduje się taki ciekawy przybytek, gdzie obejrzeć można na żywo różne gadżety występujące w filmach i grach komputerowych. Mysz obmacała prawdziwy karabin maszynowy i nawet udało jej się go podnieść, choć nie na długo. 


Wskoczyła w kamizelkę kuloodporną i hełm pustynny więc już wie w czym w razie czego jechać na wakacje do Iraku.


Trzeba przyznać, że waży to niewiele mniej niż kolczuga. Niby mamy XXI w., a od średniowiecza ciężka dola wojaka niewiele zelżała. Dobrze przynajmniej, że na konia nie trzeba w tym wskakiwać. Miała Mysz okazję przekonać się  jak wyglądają wszelkiej maści pociski, granaty i moździerze. Sprawdziła także czy do twarzy jej w hełmofonie Janka Kosa i jak wyglądają stroje dla lotników.


Na koniec obmacała parę samolotów w tym słynną Iskrę, dzięki czemu już wie, że wcale nie mają śmigiełka z przodu jak jej się wydawało na podstawie tego co zauważyła w wesołych miasteczkach  


Wszystko działo się  pod czujnym okiem psa Szarika, który nie odstępował jej na krok oraz jego pana, który opowiadał mnóstwo ciekawych historii o swoich eksponatach. Miło było, ale do wojska Mysz jednak mimo wszystko chyba się nie zapisze, przecież jest pacyfistką nie?

środa, 19 lutego 2014

Świdnica zachwyca

Gdy już we Wrocławiu pomacała wszystko, co pomacać się dało, Mysz postanowiła zapuścić się nieco dalej w dolnośląski krajobraz. Ponownie korzystając ze słynnej, żeglarskiej gościnności zawitała do Świdnicy, która, jak się okazało, mimo niewielkich rozmiarów, oferuje odwiedzającym wiele atrakcji.

Można zwiedzić jedyne w Polsce Muzeum Dawnego Kupiectwa, gdzie zainteresowani dowiedzą się jaka była różnica między korcem poznańskim, a świdnickim oraz ile garnców wchodziło w beczkę. Niestety, pomacać tam da się jedynie szybki, za którymi wszystkie te miary i wagi są wyeksponowane, ale przynajmniej opisy są ciekawe. W mieście znajduje się też wielka katedra pełna rzeźb i malowideł, których przepych stawia pod lekkim znakiem zapytania tezy Lutra o ubóstwie i prostocie świątyń*.


Świdnicki rynek okalają pięknie zdobione kamieniczki, wśród których, psikus, Mysz odkryła, że ma prywatny sklepik.




 Przed ratuszem natomiast stoi jawny dowód na to, iż Świdniczanie podzielają przekonanie ligi, że Kopernik była kobietą. Jest to pomnik Marii Kunic, siedemnastowiecznej astronomki zapatrzonej w niebo. Maria podobno korespondowała z największymi umysłami epoki i była przez nich wielce poważana. Jej sława sięga nawet poza granice naszej planety, bo użyczyła swego imienia jednemu z kraterów na Wenus. 


Niewątpliwie najciekawszym zabytkiem Świdnicy jest największy drewniany kościół w Europie, tzw. Kościół Pokoju. W traktacie westfalskim, kończącym wojnę trzydziestoletnią, Cesarz Ferdek III, chcąc pokazać, że ma gest, zezwolił  śląskim protestantom na postawienie aż trzech kościołów w Świdnicy, Głogowie i Jaworze. Do dnia dzisiejszego przetrwały te w Świdnicy i w Jaworze. Żeby protestanci nie poczuli się zbyt pewnie, musieli wznieść swoje świątynie w odległości strzału armatniego od miasta i przy użyciu jedynie nietrwałych materiałów, jak słoma i drewno. Nie mogły one posiadać ani szkółki niedzielnej, ani dzwonnicy. Gest tolerancji miał zatem dać do zrozumienia, że jak cesarzowi się spodoba to chuchnie, dmuchnie i protestantów ze śląska i tak wykurzy. Pracowici uczniowie Lutra wcale się tym jednak nie przejęli i zgodnie ze wszystkimi wytycznymi wznieśli świątynię, która zapiera dech, oczywiście nie bezkształtną bryłą, ale przepięknie zdobionym  wnętrzem. Najsłynniejsi śląscy snycerze wykonali admaiorem dei gloriam ambone, ławki, ołtarz, balustrady  organy oraz empory kapiące od ornamentów  i złoceń. Wszystko przetrwało do dziś w nienaruszonym stanie, a co najważniejsze, wszystko można pomacać, a w dodatku wysłuchać księdza opowiadającego historię kościoła w trzech językach, w tym nawet po polsku. 



Na koniec, jeśli ktoś po intensywnym zwiedzaniu zgłodnieje, to może się posilić w fantastycznej knajpce wykutej w murach staromiejskich, gdzie serwują najlepsze zupy krem na całym śląsku.

Mysz miała dodatkowo to szczęście, że jej gospodyni rezyduje w prawdziwej, poniemieckiej kamienicy więc miała okazję sprawdzić jak się żyję w germańskim budownictwie. Wśród mnóstwa pokoi, z których najmniejszy mógłby pomieścić walcujący dwór cesarski, dość łatwo się zgubić, na szczęście barek obecny w każdym z nich ułatwia nawigacje. Niemieckie mieszkania wysokością nawiązują do gotyckich katedr, więc i temperatura jest w nich podobna, dlatego przed wyprawą do łazienki najlepiej wskoczyć w dodatkowy sweter. Zawsze też można się ogrzać łaszącym się rudym kotem, albo którymś z cudów natury produkowanych przez zaprzyjaźnionego żeglarza.

* Katedra obecnie oczywiście służy jedynemu słusznemu wyznaniu, ale wybudowana została jako świątynia ewangelicko-augsburska.

niedziela, 9 lutego 2014

Wrocław po omacku

Ponieważ jest jednym z najbardziej na zachód wysuniętych dużych, polskich miast, Wrocław czuje się w obowiązku prezentować bardziej europejskie podejście do wielu zagadnień, niż reszta kraju, np. zamiast karty miejskiej oferując swym mieszkańcom Urban Card. Jak wiadomo, miarą człowieczeństwa (zwłaszcza współczesnego, unijnego i w ogóle) jest stosunek do słabszych, w tym i niepełnosprawnych. W związku z tym, gród nad Odrą podejmuje wiele, mniej lub bardziej udanych, inicjatyw, by pensjonariuszom ZUSu żyło się łatwiej, a nawet przyjemniej. Od kilku lat istnieje projekt "Wrocław bez barier", w ramach którego co roku przyznaje się certyfikaty miejscom, lub instytucjom przyjaznym. Otrzymały go m.in. wrocławski stadion, czy lotnisko. Większość z tych inicjatyw dotyczy oczywiście wózkersów, choć co nie co skapło i ślepakom. Bardzo dobrze np.: jest zaadaptowany wrocławski dworzec, który mimo, że kosztował dużo mniej, niż dworzec centralny w Warszawie, jest dużo bardziej funkcjonalny i przyjazny dla użytkowników białych lasek. Ścieżki dotykowe w podłodze są dużo czytelniejsze, a co ważniejsze prowadzą nie tylko przez hol główny czy perony, ale pomagają pokonać wielki plac dworcowy w drodze do przejścia czy przystanku. Spora część przejść dla pieszych została zaopatrzona w sygnalizacje dźwiękową, podczas gdy w stolicy można je policzyć na palcach, no niech będzie obu rąk.

Wrocław dba jednak nie tylko o bezpieczeństwo, ale i nawet o rozwój kulturalny niewidomych. Zafundował im miniatury najsłynniejszych swych budowli oraz repliki najważniejszych dzieł sztuki współczesnej w muzeum narodowym. Co do pierwszego pomysłu jestem pod wrażeniem, bo zarówno idea jak i wykonanie projektu "zobaczyć przez dotyk" są bardzo sensowne. Powstała strona WWW.dotknijwroclawia.pl, gdzie można odsłuchać opisu oraz historii budynków, których wykonane z brązu i zaopatrzone w krótki opis w brajlu miniatury stoją przy wejściach do obiektów. Na razie jest ich 4: katedra na Ostrowie Tumskim, Kościół św. Elżbiety, ratusz i opera, ale mam nadzieję, że będzie więcej.


Spotykałam się z podobnymi przedsięwzięciami na zachodzie, ale w naszym pięknym kraju jak dotąd nie. Może wiecie o jakimś mieście oferującym podobne atrakcje? Bardzo proszę o informację.

Druga natomiast inicjatywa, choć niewątpliwie szczytna, prezentuje efekty, moim skromnym zdaniem, dość żałosne. Muzeum Narodowe we Wrocławiu posiada bogate zbiory unikalnych eksponatów sztuki śląskiej, w tym sporo rzeźby. Może nie wszyscy wiedzą, ale Mysz ma w swojej pogmatwanej karierze studenckiej również kilkuletni epizod na wydziale rzeźby warszawskiej ASP, dlatego wszelkie muzea i galerie rzeźby interesują ją, można powiedzieć, zawodowo. Ucieszona faktem, że muzeum wrocławskie jest takie przyjazne i otwarte, Mysz ufnie zapytała pani czy może pomacać średniowieczne rzeźby nagrobne. Pani o mało się nie zachłysnęła z oburzenia, że przecież to sztuka, eksponat i historia i do macania to jest owszem, ale wystawa na ostatnim piętrze. Wraz z drogą redakcją podejrzewając, że podobnie przyjazne muzeum okaże się na wszystkich, poza ostatnim, piętrach, olałyśmy sztukę renesansową, barokową i zagraniczną i grzecznie podreptałyśmy do najwyższej komnaty w najwyższej wieży. Okazało się, iż jest to piętro poświęcone sztuce współczesnej i tak, tak, jest absolutnie przystosowane do potrzeb osób niewidomych. Na czym polega przystosowanie?

1. W podłodze zrobiono wypukłą ścieżkę wyznaczającą kierunek zwiedzania

Jest to o tyle bez sensu, że prawdopodobieństwo, iż jakiś niewidomy przyjdzie zwiedzać sam jest raczej nikłe. Co z tego, że ekspozycja na ostatnim piętrze ma sygnały dotykowe skoro  trasa do niej od głównego wejścia  do muzeum jest ich pozbawiona? No, dobrze, może przesympatyczna obsługa pomoże. Ale jak ma się dostać biedny ślepak do samego budynku? Przecież jeśli ktoś go  nie nauczy drogi to i tak raczej sam tego nie zrobi. A śmiem wątpić czy dużo się znajdzie ludzi, którzy tak pokochają tę piękną ekspozycję, że będą mieli potrzebę przychodzić  ją oglądać regularnie, bo tylko w takim wypadku warto by się było uczyć nowej trasy.

2. W podłodze zrobiono wypukłe kropki w miejscach gdzie należy się zatrzymać, przy eksponacie przeznaczonym do macania. (bez sensu, z powodu: jak wyżej)

3. Zostało przygotowanych kilka płaskorzeźb mających przedstawiać wybrane obrazy z galerii

Pomysł sam w sobie bardzo dobry, ale, po pierwsze, wybór tworzywa (odlew ceramiczny) sprawia, że reliefy są nieprecyzyjne, po drugie, dobór dzieł jest moim  zdaniem słaby, bo poza Makowskim, Nowosielskim i Wróblewskim, którzy są faktycznie ważnymi i dość charakterystycznymi polskimi malarzami, można pomacać jakieś mało istotne badziewie, a po trzecie  jest ich po prostu śmiesznie mało.

4. Można dotknąć jednej, tak, dokładnie jednej z całego muzeum, rzeźby...

Oczywiście ze względu na straszne kwasy, jakie wydzielają nasze łapki, macać możemy jedynie w rękawiczkach. Rozumiem, przynajmniej teoretycznie, słuszność tego, ale, na litość boską, dajcie chociaż rękawiczki lateksowe, które są cienkie a nie wielkie, grube, bawełniane, przez, które i tak nic nie czuć, może od razu robocze? (poza wszystkim lateksowe są na pewno tańsze, choć pewnie nie tak ładne i pewnie o to chodzi)

5. Jest jedna miniaturka rzeźby Magdaleny Abakanowicz.

Mysz się bardzo podjarała czytając o dużych zbiorach dzieł tej artystki, które można zobaczyć w muzeum. Okazało się, że rzeźb absolutnie oczywiście dotknąć nie można, trzeba się zadowolić jedną, smętną miniaturką, wykonaną w dodatku z ceramiki. Niewtajemniczonym spieszę wyjaśnić, iż rzeźby tej pani są robione z worków, płótna i sznura, więc próba przedstawienia tego za pomocą materiałów twardych jest zupełnie bez sensu, a czy to byłoby trudne wypchać słomą mały płócienny woreczek wg wzoru artystki? Chyba nie, tylko musiało by się komuś chcieć pomyśleć.

Admiralnie, mysia dość smutna refleksja po wizycie w muzeum narodowym jest taka, że instytucja chciała pokazać jaka to jest fajna i postępowa, wydała na to pewnie mnóstwo unijnej kasy i ma czyste sumienie, a niewidomi i tak niewiele z tego skorzystają. Natomiast świetną zabawę mogą mieć widzący, którzy chcą się w ślepych pobawić. Wchodząc i wychodząc, z drogą Redakcją spotkałyśmy wycieczki szkolne. Dzieci były podzielone na pary. Jedna osoba miała zawiązane oczy a druga ją prowadziła. Rozumiem, że ma to głęboki walor edukacyjny i chyba odnosi pożądane skutki, bo jedna dziewczynka stwierdziła entuzjastycznie, że w sumie to chciałaby być niewidoma, bo to bardzo fajne. Mysz oczywiście nie mogła się powstrzymać od komentarza, że owszem, zajebiste.

Żeby nie było, że przybytki sztuki we Wrocławiu są tak całkiem ślepoodporne, polecam wszystkim moją ukochaną galerię BWA. Występuje ona w trzech odsłonach: największa awangarda na Wita Stwosza i dwie malutkie design na Świdnickiej oraz ceramika i szkło gdzieś koło dworca. Nikt nigdy tam nie robi Myszy problemów. Może sobie pomacać wszystko do czego dosięgnie. Dlatego zawsze, kiedy jest we Wrocławiu stara się tam zajrzeć. Tym razem droga Redakcja została zaciągnięta jedynie na Świdnicką, ale było warto. Trafiłyśmy na wystawę poświęconą czechosłowackiemu dizajnowi*. Może nie każdy zdaje sobie sprawę, że design to nie tylko fikuśne krzesła, ale wszystko co nas otacza czyli: suszarki, żelazka, telefony czy nawet zabawki. Jak nie trudno się domyślić w tym ostatnim dziale Mysz spędziła najwięcej czasu emablując dmuchane żyrafy, piszczące gumowe kotki i plastikowe jamniki z harmonijką zamiast brzuszka.



* proszę nie marszczyć brwi, tak jest w katalogu