środa, 19 marca 2014

Kurica nie ptica a Krym już niezagranica

Od kilku tygodni niemal każdy mail z Polski zaczyna się od słów: "no i co tam u was ludzie mówią o Ukrainie?" W pierwszej chwili chciałoby się odpowiedzieć, że nic, bo na ulicach nie ma wielkich demonstracji, a na uniwersytecie brak zażartych dyskusji. Jednak jeśli włączyć telewizor, przejrzeć internet i zapytać podpitych Rosjan na imprezie, coś nie coś można się dowiedzieć.

Jeden z naszych kolegów twierdzi, iż Rosja ma pełne prawo interweniować na Ukrainie, bo Ukraińcy sami ją poprosili w 1654 r. o przyłączenie ich państwa. Kilku niezależnie poznanych przygodnych kompanów od kufla twierdzi, że w każdej chwili są gotowi jechać na Ukrainę zabijać banderowców na Majdanie. Jeden z nich ma  podobno na koncie wakacje w Afganistanie i twierdzi, że choć zabijanie nie jest przyjemne, to jest dobre, o ile  jest dla ojczyzny, bo człowiek zabijający drugiego człowieka to morderca, ale żołnierz zabijający to bohater. Ciekawą teorię przedstawił inny z nich twierdząc, że Unia Europejska i Stany Zjednoczone podsycają niepokoje na Ukrainie dla swoich interesów, ale Polska to jedyny prawdziwy przyjaciel Rosji i razem pokonamy tę faszystowską zarazę. Widać zatem, że propozycja pana Żyrinowskiego, żeby Polska rozebrała Ukrainę do spółki z Rosją, Rumunią i Węgrami nie jest całkiem wyssana z palca i ma poparcie w narodzie.

W weekend poprzedzający referendum na Krymie, rosyjska telewizja pokazywała wielotysięczne marsze poparcia dla krymskich Rosjan, mające miejsce w całym kraju: Magadan, Murmańsk, Krasnojarsk itd. Przed kamerami kobiety, łamiącym się od płaczu głosem, zachęcały Sewastopolan do walki i zapewniały, że cała Rosja jest z nimi, a już niedługo będzie i u nich. W wolnych chwilach rosyjski telewidz mógł zobaczyć, jak tłumy w Doniecku również domagają się referendum. Spiker z niesamowitym obrzydzeniem mówił o kilkuset zdradzieckich intelektualistach, którzy wystosowali listy protestacyjne do wodza narodu, potępiając haniebną, ich zdaniem, interwencje na Krymie. Wciąż wierny wodzowi pozostaje natomiast jego przyjaciel, reżyser Nikita Michałkow, mówiąc, że nie jest wprawdzie zwolennikiem siłowych rozwiązań, bo zawsze lepiej się dogadać, ale na Ukrainie są sami bandyci i nie ma z kim rozmawiać więc... Relacje z referendum były utrzymane w tonie entuzjazmu i familiarnego ciepła. Ponad stuletniej staruszce przyniesiono nawet urnę do domu, żeby mogła zagłosować. Frekwencja podobno wyniosła 123%, ale oczywiście to nikogo nie dziwi, bo w ostatnich wyborach prezydenckich w Rosji było aż 146%. 17. marca rano, pierwsze słowa jakie usłyszałam od znajomej Rosjanki to "mamy Krym". A kolega z grupy mojej współlokatorki wpadł na zajęcia wściekły, narzekając na wynik, że w 98 % przecież nikt nie uwierzy. Rosyjskie strony internetowe pokazujące mapę świata prezentują Ukrainę bez Krymu. W minioną sobotę na kilka godzin zablokowanych zostało kilka niepokornych stron internetowych, np. blog przewodniczącego opozycji Aleksieja Nawalnego, portale informacyjne Echo Moskwy oraz lenta.ru. Przypadkiem  ten  ostatni tytuł jest jednocześnie nazwą naszego ulubionego hipermarketu. Mamy nadzieję, że jego nie zdelegalizują. Po wpisaniu w rosyjskie google słów: "uciec z" jako domyślne dokończenie frazy wyświetla się "Ukrainy".

Sytuacja międzynarodowa robi się napięta. O tym oczywiście rosyjskie media milczą, ale w przeciwieństwie do większości mieszkańców Federacji, czytamy również prasę zachodnią i wiemy coś niecoś o planowanych sankcjach i wojnach wizowych. Czasem, gdy dopisuje nam wyjątkowo czarny humor, robimy zakłady kiedy zaczną się internowania obywateli wrażych państw. Mama naszej koleżanki pracuje w kolonii karnej. Ciekawe czy jak nas zamkną to trafimy pod jej skrzydełka.

I ciekawe, czy za niniejszy wpis mysi blogasek również zostanie zablokowany.

wtorek, 11 marca 2014

Maslnica

W poprzedni weekend, podobnie jak katolicy, prawosławni żegnali karnawał. Ostatni tydzień tego radosnego okresu nazywa się маслничная неделя, czyli w wolnym przekładzie "tłustym tygodniem". W tym czasie należy smażyć mnóstwo blinów i wcinać je wraz z rodziną i przyjaciółmi, w tym celu odwiedza się wszystkich krewnych i znajomych królika, oraz przyjmuje się ich wizyty. Ukoronowaniem jest прощёное воскресенье, czyli niedziela przebaczenia. Jak sama nazwa wskazuje, tego dnia wybaczamy wyrządzone nam krzywdy i upraszamy wybaczenia u innych, a jak się już wszystkim wszystko wybaczy, można ciepło się ubrać i ruszyć do miasta, gdzie czekają ciekawsze atrakcje.

Bohaterką dnia jest kukła Mara, uosabiająca odchodzącą zimę, a gwoździem programu jest jej spalenie. W Tomsku tego dnia odbyło się kilka konkurencyjnych imprez: na naszym uniwersytecie, na politechnice, na placu Nowosobornym, a także nad rzeką. Wiedzione patriotyzmem lokalnym, najpierw wybrałyśmy się na nauczycielski skwer pod TGPU*, gdzie było dość biednie. Kukła była niewielka, ale za to zapał wodzirejów ogromny. Wyginając śmiało ciało na prowizorycznej scenie, w rytm muzyki rodem z budki z hot-dogami zachęcali dzieci do dzikich tańców wokół kukły, oraz do brania udziału w rozlicznych konkurencjach sportowych, jak np. skoki do celu, albo wyścigi w workach. Nie mogłyśmy sobie darować przyjemności przyłączenia się do małych Tomczan i chwilę pokłusowalyśmy wokół słomianej baby.


Potem jednak przeniosłyśmy się do centrum, gdzie było znacznie bardziej interesująco. Na placu Novosobornym można było się przejechać baśniową karocą przyozdobioną łańcuchami choinkowymi, albo wskoczyć na grzbiet wielbłąda lub renifera. Mysz przejażdżkę sobie darowała, ale nie omieszkała zwierzaków pomacać i uważa za niezwykle fascynujące, iż pierwszy kontakt z wielbłądem miała w środku Syberii.


Na tymże placu stoją też lodowe rzeźby przedstawiające Miszkę, Zajkę i Leoparda, czyli maskotki soczijskie, oraz reprezentantów różnych dyscyplin. Jest nawet rzeźba przedstawiająca 5 kółek i, o dziwo, wszystkie są otwarte. Oprócz figur z lodu, wykuto również kilka zjeżdżalni, na których Mysz oczywiście musiała się poślizgać.



 

 

Główne miejskie obchody Maslnicy miały jednak miejsce na placu teatralnym nad rzeką. Wokół wielkiej kukły stało mnóstwo straganów z jedzeniem. Poza blinami było niestety głównie mięso - mrożone, wędzone i grillowane. Można było nabyć drewniane zabawki, naczynia szkatułki, czy biżuterię, wełniane skarpety i haftowane serwetki wszystko oczywiście podobno handmade, mam jednak podejrzenia że może i hand ale made in China. Mysz sprezentowała sobie balonika z helem, który niestety chyba był podrabiany, bo zaledwie po dwóch dniach zamiast dumnie szybować pod sufitem zwisł smętnie pod szafą. Na całym placu rozstawiono mnóstwo małych scen, na których w rytm ścieżki dźwiękowej z dowolnie obranego ruskiego tira szalały dziewczyny poprzebierane za babuszki udając, że umieją śpiewać z playbacku. Prawdziwi rosyjscy mężczyźni mogli natomiast wykazać się swą prawdziwą, rosyjską męskością wspinając się na drewniane słupy, albo walcząc na gołe pięści. O godzinie W kukła spłonęła, na niebie pojawił się niebiesko-biało-czerwony dym*, tłum zaczął rozchodzić się do domów, a my razem z nim. W drodze powrotnej jeszcze sprawdziłyśmy czy Tom jest zamarznięty i sądząc po tym, że na środku nurtu obozują przeręblowi wędkarze, to chyba tak.


* томский Государственный  педагогический университет (tomski, państwowy pedagogiczny uniwersytet) to dla tych, którzy nie czytają uważnie i nie pamiętają, gdzie mysz się aktualnie uczy.

* barwy flagi federacji rosyjskiej

sobota, 8 marca 2014

Dzień kobiet

Ósmy marca jest świętem narodowym i dniem ustawowo wolnym od pracy. W tym roku wypadł w sobotę. Tym, którzy pracują i uczą się w systemie tzw. sześciodniówki może i sprawiło to frajde, ale leniwym studentom z Polski, którzy tak układają plan, żeby nie tylko soboty, ale i piątki mieć wolne, nie zrobiło to wielkiej różnicy.

Już kilka dni wcześniej ulice zapełniają się wiadrami, skrzyniami, kubłami, a nawet samochodami kipiącymi od tulipanów, przy których przytupujący i dmuchający w palce sprzedawcy krzykiem nawołują do kupna najpiękniejszych kwiatów na Syberii. W radiu i telewizji, a nawet na ulicy usłyszeć można miłe życzenia. A na uniwersytecie nieodzowna jest oczywiście uroczysta akademia na cześć kobiet. Dwa dni przed świętem właściwym przyszliśmy na zajęcia tylko po to, by się dowiedzieć, iż ich nie będzie. Wszystkie grupy pod opieką swoich prowadzących mają się udać do dużej sali na 3. piętrze i tam wziąć udział we wspaniałym wydarzeniu. Najpierw miał miejsce konkurs taneczny dla dziewcząt, następnie synchronicznie tańczyli chłopcy. Jeden z naszych wydziałowych słowików zaśpiewał romantyczną pieśń, której tekstu chyba nie znał za dobrze, bo czytał go ze swojego super smartfona. Był też krótki występ  kabaretowy, mówiący o tym, że najlepszy prezent na Dzień Kobiet to umyć się. Bardziej wyrafinowany bohater historii  chciał kupić swej ukochanej samochód, ale kiedy się okazało, że ma być nie różowy, a w kolorze fuksji, to się poddał. Później dziewczęta znów dostały szansę zdobywania nagród. Tym razem w kwizie dotyczącym znanych par kochanków. Jedna osoba mówiła np: Romeo, a druga musiała podać imię drugiej połowy słynnej pary. Poniżej przytaczam kilka przykładów, żeby było wam łatwiej zgadywać, podpowiadam skąd pochodzą wymienione postaci, choć dziewczynom na scenie nikt nie pomagał więc nic dziwnego, że szło im niesporo.

Edward (saga "Zmierzch")
Kabajewa (saga "Rosja")
Natasza Rostowa ("Wojna i Pokój")
Wiera Mikołajewna ("Granatowa bransoletka")


Po konkursie  okazało się, że wygrywa ten uczestnik, który odpowiedział na najmniej pytań. Nie muszę chyba dodawać, iż jak zwykle cała uroczystość odbywała się z podkładem muzyki discoruso i nawet, gdy na scenie pojawiła się najważniejsza kobieta na sali, czyli pani dziekan, musiała przekrzykiwać ten elektrofolk. Na koniec, w podniosłych nastrojach, wprawdzie nie w postawie zasadniczej, ale jednak na stojąco, wszyscy odśpiewali hymn uniwersytetu, a żeńska część widowni otrzymała tulipanki i laurki. Laurki są słodkie, wszystkie ręcznie robione z papierowymi kwiatkami w środku, które stają się przestrzenne po otworzeniu kartki. Mysi tulipanek natomiast stoi dumnie na oknie w butelce po winie, które ostatnio wyniosłyśmy z klubu, ale to już inna opowieść.

piątek, 7 marca 2014

Powrót na Syberię

Mysz pojawiła się ponownie w Tomsku już ponad tydzień temu, ale zanim odespała różnicę czasu, ułożyła plan zajęć i oswoiła się z mrozem trochę minęło. Pierwsze zaskoczenie czekało ją od razu w autobusie z lotniska, otóż już o godzinie 8 rano zaczynało się rozjaśniać, podczas gdy w grudniu był to jeszcze środek nocy.

Pierwsze dni okazały się naprawdę mroźne, -28 stopni nieomal nie odmroziło mysich uszu, mimo syberyjskiej czapy i nawet sprawiło, iż przez kilka dni Mysz chodziła w szaliku. Wszystko co dobre jednak szybko się kończy i teraz wiosna zbliża się wielkimi krokami, bo temperatura oscyluje wokół -10.

Jeśli chodzi o zajęcia, w tym semestrze Mysz postanowiła nieco bardziej wgryźć się w miejscową rzeczywistość, więc, oprócz standardowej literatury i języka rosyjskiego, będzie chodzić na historię Tomska, kulturę narodów Syberii oraz analizę masmediów. Na tych ostatnich rozmawialiśmy na przykład o obrazie Rosjan i ich fantastycznej olimpiadzie w oczach zachodu. Mysz, jako jedyny obecny na sali przedstawiciel zachodniej nacji,  urosła do rangi eksperta, a biorąc pod uwagę, że o olimpiadzie nie wiedziała nic poza tym, że dzięki niej Polska powiększyła swe terytorium o Królewiec, była to bardzo interesująca dyskusja. Dowiedziała się też, że Rosjanie (przynajmniej studenci  4 roku filologii rosyjskiej) w Tomsku są przeszczęśliwi, iż mają Putina, bo  gdyby nie on, to w Rosji panowałby burdel jak na Majdanie, który, nomen omen, jest sponsorowany przez Amerykę pragnącą  wkraść się w łaski nowego rządu, by na terenie Ukrainy móc postawić wyrzutnie rakietowe wymierzone w Rosję. Swe ogólno-humanistyczne wykształcenie w tym semestrze Mysz na koniec wzbogaca wykładami z najnowszej historii krajów zachodnich, które w praktyce sprowadzają się do omawiania programów kolejnych międzynarodówek, oraz sporów między nimi. Nareszcie dowiedziała się tam Mysz dlaczego biedny Stalin musiał podpisać ręką Mołotowa pakt z Niemcami, wcale nie dlatego, że planował rozebrać do spółki z Hitlerem Polskę, ale po prostu dlatego, że ani Francja, ani Anglia nie chciała z nim niczego podpisywać, a że akurat miał silną potrzebę coś podpisać na zachód od Bugu, to nie miał wyjścia. Zajęcia zapowiadają się ciekawie i Mysz z pewnością jeszcze wiele się na nich nauczy o swej historii.

W tak zwanym międzyczasie, w naszym apartamencie pojawiły się dwie kolejne niebojące się śniegu i mrozów Polki (A. oraz D.).Integracja międzynarodowa idzie więc pełną parą.

wtorek, 4 marca 2014

Myszy na drezyny!

Ktokolwiek będziesz w dolnośląskiej stronie,
Do Jaworzyny ciemnego centrum
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
Byś się przypatrzył muzeum.

Po obejrzeniu wszystkiego, co oferuje piękne miasto Świdnica, Mysz zapragnęła wypuścić się na wyprawę po okolicy. Śnieżno-mroźna pogoda nie sprzyja spacerom po starówkach i górskim wędrówkom, więc wybór padł na muzeum techniki i kolejnictwa w Jaworzynie śląskiej i okazał się strzałem w dychę.

O tej porze roku nie ma tam prawie żadnych zwiedzających, więc niezwykle sympatyczna pani przewodniczka oprowadziła wszędzie Mysz indywidualnie. Załatwiła jej nawet nadprogramowe zwiedzanie warsztatu połączone z macaniem zabytkowej, ale wciąż pracującej tokarki, której używa się tam do toczenia brakujących elementów do parowozów. To w zasadzie logiczne, że części do zabytków toczy się również na zabytku. Wszystko musi być vintage, bez ściemy. Jaworzyna była największym węzłem kolejowym posiadającym parowozownie aż na 19 stanowisk, dlatego pomysł stworzenia muzeum kolei narodził się właśnie tam.


Zwiedzanie zaczyna  się od przejażdżki prawdziwą ręczną drezyną, a potem jest już tylko lepiej.


Mysz pomacała sobie parę ciuchci.


Nauczyła się kilku nowych, trudnych słów, jak tendr* i obrotnica *. W zbiorach muzeum znajdują się lokomotywy z lat 70tych, które już wtedy mogły rozwijać prędkość prawie 200 km na godzinę. No i po co nam pendolino? Pomacała Mysz różne kolejarskie czapki i fragmenty szyn z rozmaitych krajów.


Na wystawie z zabawkami pobawiła się drewnianymi samochodzikami. W sali poświęconej gospodarstwu domowemu odkryła ze wzruszeniem, że pralka, którą pamięta z dzieciństwa jako kosz na brudną bieliznę jest już zabytkiem. Na dziale poligraficznym pomacała prasę drukarską i poukładała czcionki w niedługi, ale bardzo cenzuralny tekścik. Prawdziwym rarytasem jest kolekcja motocykli. Są polskie junaki, ale i amerykańskie Harleye, niektóre prawie stuletnie. 



Wisienką na torcie zwanym techniką był natomiast przesławny komputer Odra. Mysz obejrzała sobie całe bogactwo średniowiecznej informatyki, w tym np. programy tkane ręcznie z miedzianych drucików.



 
Dyskietka Odry:


Pamięć Odry:


A na sam koniec pobawiła się wielką makietą kolejki, na której niegdyś uczniowie szkoły kolejarskiej uczyli się zarządzać ruchem. 



W muzeum ponoć latem można się przejechać prawdziwym dymiącym parowozem. Mysz już sobie ostrzy ząbki, więc kiedyś na pewno wrócimy tu znów.

* tendr to skrzynia albo doczepiany wagonikza parowozem gdzie podróżowały zapasy węgla i wody
** nie mylić ze zwrotnicą - obrotowy pomost który odstawiał parowóz do parowozownim, czyli ciuchciowego garażu