poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Sporty zimowe i pół-zimowe

Obecnie toniemy w roztopach i jedynym śladem zimy są brudnobiałe plamy na przyszłych trawnikach, ale jeszcze niedawno, jak okiem sięgnąć, świat okrywała porządna, puchowa pierzynka.

Zapewne z żadnej perspektywy ośnieżona syberyjska przyroda nie prezentuje się tak interesująco, jak z wysokości końskiego grzbietu. Odważne Polki niczego się nie boją, więc kiedy pojawiła się możliwość wyprawy do stadniny, nie trzeba było nas długo namawiać. Koników było 10, a chętnych 20, więc gdy jedna grupa sobie hulała po okolicznych kniejach, druga siedziała w domku przy piecyku i piła herbatkę. Safety first, więc i szkolenie z obsługi konia było, a jakże. Polegało ono na przeczytaniu kartki z listą rzeczy, których z koniem robić nie wolno, a następnie podpisaniu cyrografu, że w razie śmierci lub trwałego kalectwa nie będzie się miało do stadniny Ruska Trojka żadnych pretensji. Na tym szkolenie się zakończyło. Świetnie poinformowani czego koniowi nie robić, nie mieliśmy pojęcia co jednak mu robić, żeby na przykład zechciał ruszyć zad, albo przestał biec. Safety kończyło się na cyrografie, bo o toczkach raczej tam nikt nie słyszał. Za to dali ciepłe portki, żeby dupki nie marzły i po raz pierwszy wsiadałam na konia po stołeczku, który swoją drogą  na śniegu chybotał się, tak że zdecydowanie wolałabym drogą tradycyjną, po prostu wskoczyć podciągając się. Przez pierwsze 10 minut w siodle, Mysz w ogóle nie pamiętała, że kiedykolwiek jeździła konno i trzymała się kurczowo łęku w przekonaniu, iż zaraz zleci. Jak już się oswoiła z zaistniałą sytuacją na tyle, żeby pokozakować i wziąć w łapki wodze, to klacz  o wdzięcznym imieniu Черника (Jagoda) też postanowiła pokozakować i pokazać, że umie kłusować. Anglezowanie pośród tajgi zdecydowanie przerosło mysie amazońskie zdolności, więc w efekcie tyłek ją bolał przez następne dwa dni.


Zachęcona jeździeckim sukcesem i wiedziona chęcią skorzystania z resztek zimy, Mysz postanowiła spróbować swych sił w jeszcze jednym sporcie, a mianowicie na nartach biegowych. Tym razem była prawdziwą debiutantką. Zaczęło się od tego, że przypięcie nart okazało się sprawą niełatwą, a co dopiero mówić o utrzymaniu ich w pozycji równoległości. Kiedy od czasu do czasu udało się wpaść w koleiny zostawione po  wcześniejszych szusownikach, szło Myszy całkiem nieźle, ale kiedy samodzielnie trzeba było przebrnąć przez park, albo, nie daj Bóg, rozpędzić się i podjechać pod górę, to uciekajcie narody. Zjeżdżanie do tyłu, okazało się najczęściej stosowaną przez Mysz techniką. Ogólnie suma sumarum debiut należy jednak uznać za udany, bo dziesięciokrotny zaledwie kontakt z matką ziemią z pewnością nie wykracza poza średnią krajową. Jak kiedyś spadnie więcej śniegu to Mysz z pewnością powróci na arenę, choć może  tym razem z kimś, kto ją nauczy jak trzymać narty żeby się nie rozjeżdżały i kijki żeby się  o nie nie potykać.

Na koniec dwa słowa o zimowej odmianie futbolu praktykowanej na Syberii. Boisko jest całkiem normalne, dresiki i adidaski też, tylko że zamiast murawy, pod stopami graczy chrzęści śnieg. Śnieżny futbol praktykuje się zarówno nocą (zaobserwowane ok. 22 przy wejściu do klubu) jak i dniem (zaobserwowane ok 14.00 przy trasie nart biegowych). Gra nie może odbywać  się w ciszy. Kiedy Mysz po raz kolejny próbowała nie zjechać tyłem z małej góreczki w parku, chłopaków dopingował z głośników zdzierając gardło Wysocki, chyba o koniu wyścigowym choć z tej odległości ciężko było orzec.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz