sobota, 26 kwietnia 2014

Teatr żywych lalek

W Tomsku funkcjonuje kilka teatrów, ale ten, o którym Mysz dziś Wam opowie, jest wyjątkowy nie tylko na skalę miasta, ale zapewne i kraju.

Mieści się on w niewielkim, typowym, syberyjskim domku, zagubionym gdzieś pośród pozbawionych asfaltu uliczek. Widzowie wybierający się do niego po raz pierwszy mogą mieć niemały problem w jego odnalezieniu, bo umieszczony na stronie internetowej szczegółowy opis drogi, uwzględniający takie punkty orientacyjne jak grafiti na garażach, może okazać się niewystarczający. Kiedy w końcu uda nam się trafić na miejsce, wkraczamy do świata baśni i fantazji. Z małej werandy wchodzimy do równie maleńkiego przedsionka. Pracująca jako bileterka lalka siedzi, robiąc na drutach i kręcąc głową, powtarza mijającym ją gościom różne mądrości, jak np: że najbardziej kochamy te kobiety, które nas wcale nie kochają. Ponieważ lalka nie wypuszcza z rąk drutów, musimy sami wrzucić opłatę za przedstawienie do leżącego u jej stóp worka. Stawka nie jest określona. Płacimy co łaska. Zamiast szatni stoi wielka drewniana szafa pełna wieszaków wykonanych z gałęzi. Po zostawieniu w niej kurtki wchodzimy na widownie. Jest to nieduże pomieszczenie. Mieści się tam 40, może 50 osób, przed widzami jest scena, a nad ich głowami zamiast loży biegnie balkonik z lalkami komentującymi wszystko, co się dzieje. Jest wśród nich fotograf ciągle podnoszący aparat do oka i narzekający, gdy ktoś mu wejdzie w kadr. Jest dziewczynka w kolorowej sukience próbująca na siebie zwrócić uwagę. Jest sportowiec bawiący się piłką. Jedne lalki są większe inne mniejsze. Wszystkie się ruszają i zaczepiają widzów swymi nieco piskliwymi głosikami.

Kiedy wszyscy się nacieszą automatycznymi zabawkami, zaczyna się prawdziwe przedstawienie. Na kurtynie siedzi Kola Sztorkin, pełniący rolę woźnego. Zapowiada i wybija kolejne dzwonki, zwracając uwagę drogiej publiczności, że czas już usiąść cicho i słuchać. Po trzecim dzwonku gaśnie światło i na scenie pojawia się tajemniczy on: mężczyzna nadający życie drewnianym kukiełkom, i wraz z towarzyszącym mu małym bohaterem odgrywają  spektakl.

Mysz  była  gościem w tym niesamowitym przybytku niestety tylko na dwóch przedstawieniach. Oba były dedykowanymi dzieciom adaptacjami bajek Siergieja Kozłowa. Jedna z nich poświęcona była przygodom jeżyka, a druga historii zająca, który chciał się wspiąć do nieba, a potem w stawie próbował złowić gwiazdki na wędkę. W tych spektaklach występował jedynie  narrator wraz z posłuszną jego dłoni marionetką odpowiednio zajączka albo jeżyka. Być może w pozostałych sztukach jest inaczej. Założycielem teatru, jego dyrektorem, głównym i jedynym żywym aktorem, dekoratorem, scenografem, obsługą techniczną oraz po prostu duszą, jest Wladimir Zacharow. Ukończył on w 1978 r. Tomski Instytut Techniczny ze specjalizacją cybernetyka systemów elektronicznych. Pracował przez kilka lat w Naukowym Instytucie badawczym jako inżynier konstruktor w dziale robotów, ale poczuwszy, że w ówczesnych warunkach polityczno-ekonomicznych, jego pomysły nie mają szans zostać wdrożone do faktycznych procesów produkcyjnych, postanowił porzucić przemysł. Mając nieco doświadczenia teatralnego i lalkarskiego z lat szkolnych, postanowił poświęcić się marionetkom. Początkowo pracował w państwowym teatrze lalek, a w 1991 r. otworzył własny. W przedstawieniach Władimirowi pomaga komputer, wyposażony w programy sterujące ruchem i głosem lalek, natężeniem oraz kolorem światła, a także wszystkich mechanizmów dekoracji. Jak wszyscy wielcy ludzie tomskiej kultury i nauki, również Zacharow miał w swej karierze epizod polski. Wspóółpracował mianowicie z Wiesławem Hejno, reżyserem wrocławskiego teatru lalek i Jadwigą Mydlarską-Kowal, tamtejszą scenografką przy wystawieniu "Gyubala Wahazara" Witkacego. Zacharow jest w rosyjskim świecie teatralnym żywą legendą, choć podobno wśród samych lalkarzy nie cieszy się miłością. Przez wielbicieli natomiast uważany jest za geniusza, gdyż potrafi połączyć elektronikę, teatr i rękodzieło tak, że nikt nie ma pojęcia gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie. W jego oszczędnych, a zarazem dowcipnych i interaktywnych przedstawieniach, granica między sceną, a widownią się zaciera. Zwłaszcza, że po spektaklu widzowie mogą obejść całą salę, przyjrzeć się wszystkim lalkom, wejść na scenę, a nawet na biegnącą do góry galeryjkę, gdzie znajduje się kuchnia, sypialnia i miejsce do pracy artysty, a wszystko to oplecione fantazyjnie powyginanymi konarami związanymi sznurkami. Wszystkie sprzęty w teatrze wykonane są z drewna. Mały domek, gdzie Zacharow mieszka, tworzy, pracuje i wystawia sztuki, jest miejscem magicznym i niesamowitym. Master of puppets sam podchodzi, zagaduje, tłumaczy i czasem pokazuje jak działają marionetki. Czasami opowiada o planowanych przedstawieniach i zawsze serdecznie zaprasza do powrotu. Na swojej scenie wystawia zarówno adaptacje klasyki światowej literatury, jak np: "Mały Książę" Saint Exupery'ego,  czy  "Ślimak na zboczu" braci Strugackich, jak i własnych  tekstów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz