piątek, 11 kwietnia 2014

Talowskie czaszy

Znudzone miejskim krajobrazem, postanowiłyśmy przyłączyć się do eksploracyjnej ekspedycji studentów politechniki ruszających w tajgę na podbój sybirskich cudów natury. Był to pierwszy raz, kiedy Mysz zetknęła się osobiście z rosyjską koleją żelazną i musi przyznać, że nie różni się niczym od polskiej.

Jechaliśmy tzw. elektryczką, czyli pociągiem kursującym na krótkich dystansach, co, jak się zdaje, obejmuje na Syberii do 300 km. Pozytywnym zaskoczeniem był fakt, iż w pociągu miła pani przez głośniki zapowiadała przystanki. Biorąc pod uwagę, że nie wszystkie stacje posiadają nazwy i, w związku z tym, zapewne nie ma na nich tabliczek, jest to w pełni uzasadnione. Kiedy pociąg staje w szczerym polu, wtedy miejsce jego postoju oznaczone jest numerem kilometra, na którym się znajduje. My, na ten przykład, wysiadaliśmy na czterdziestym pierwszym. Peron miał jakieś 15 metrów, a w jego pobliżu tuliły się do ziemi 3 chaty. W Szwecji to już by było Bulerbyn, ale na Syberii, jak widać, to za mało na własną nazwę. Celem naszej wyprawy były Таловские чаши, czyli pomnik przyrody znajdujący się ok. 40 km na południowy wschód od Tomska, u źródeł Brzozowej Rzeczki. Są to wysokie na metr, zbudowane z wapiennego tufu trawertynem zwanego, formy, kształtem przypominające misy. Rozmieszczone są na przestrzeni ok. 300 m kwadratowych. W skład kompleksu wchodzą 4 duże i 3 (wg niektórych 5) małych misek. Największa z nich ma ok. 8 m powierzchni i 2 m głębokości. Jej ściany mają do pół metra grubości. Pozostałe są zdecydowanie mniej okazałe. Większe mają średnice od pół, do półtora metra, a małe nie więcej niż pół. Podobno temperatura zawsze utrzymuje się na poziomie ok. 5 stopni, więc zimą woda nigdy nie zamarza. Wg miejscowych wierzeń, pomaga ona przy chorobach skóry i układu trawiennego. Nazwa kompleksu pochodzi od znajdującej się tu niegdyś wioski Talowka, Cud natury znajduje się niecałe 4 km od stacji i najciekawszą częścią wycieczki była droga do niego. Szliśmy przez lasy obwieszone porostami i ośnieżone pola, choć okrywa śnieżna wydawała się twarda i zamarznięta, wystarczył nieostrożny krok, by zapaść się po pas. Kiedy stadko dwudziestukilku studentów drałuje przez tajgę, o taki krok nietrudno więc co chwilę ktoś tonął w śniegu. Po dotarciu na miejsce, czekało nas delikatne rozczarowanie. Ze wszystkiego wyżej opisanego, zobaczyć można było jedynie największą miskę. Pozostałe otulała puszysta, biała pierzynka, także ciężko było nawet stwierdzić, gdzie się znajdują. Ponadto, przez grubą warstwę śniegu okrywającą świat, miska straciła zupełnie swą miskowatość. Zamiast  wystawać z ziemi, majaczyła gdzieś u naszych stóp.

Na pociechę jednak rozpaliliśmy ognisko (oczywiście tuż pod znakiem zakazującym takich działań) i wrzuciliśmy pieniążek do zwapniałej wody, by powrócić tu z wiosną, co, nota bene, również jest zakazane, gdyż zanieczyszcza źródełko.

Tak to wyglądało: 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz