poniedziałek, 16 marca 2015

Kwatera główna

Żeby uniknąć stresu tuż po przyjeździe związanego z gorączkowym poszukiwaniem mieszkania, Mysz znalazła sobie lokum za wczasu przez internet. Znajome bywalczynie Lizbony od razu stwierdziły, iż znajduje się ono w trójkącie Bermudzkim między dziwkami, ćpunami, a rychłą śmiercią. Jednak Mysz postanowiła się zupełnie nie przejąć takimi drobiazgami.

Po przybyciu na miejsce okazało się, iż dzielnica wcale nie jest tak szemrana, jak wskazywałyby na to ostrzeżenia w internecie. Anjos, bo tak się nazywa, jest owszem, zamieszkana w dużej mierze przez imigrantów z Azji, ale raczej nieszkodliwa. Podobnie jak Warszawska Praga, czy Wrocławskie Nadodrze, w ciągu ostatnich lat swoim uroczym zdewastowaniem dzielnica ta przyciągnęła wielu artystów. W efekcie wąskie uliczki, oprócz chińskich sklepów, pełne są małych galeryjek i alternatywnych barów.

W początkowym etapie lizbońskiej przygody, towarzyszył Myszy Kot Przewodnik, dzięki czemu udało się jej nie zgubić w drodze do nowego mieszkania. A była to sztuka niełatwa, gdyż Anjos to istny labirynt krętych uliczek, zaułków i schodków, w dodatku położony na górce. Mozolne wdrapywanie się do wrót kamienicy to nie koniec gimnastyki, gdyż mieszkanie znajduje się na czwartym piętrze. Jeśli wierzyć napisowi ułożonemu z azulejos* nad wejściem, została ona zbudowana w 1927 r. Nic więc dziwnego, iż nie posiada windy. Wszystko to razem napawa Myszę nadzieją na rychłe zgubienie paru zbędnych kilogramów.

Największą ciekawostką naszego mieszkania jest łazienka, do której wchodzi się przez balkon. Inne elementy, takie jak pralka na balkonie, czy brak ogrzewania, choć dla niedoświadczonego erazmusa mogą być szokujące, Mysz doskonale pamięta z Barcelony. Nawet brak okna w jej pokoju, jak dobrze wie, nie jest czymś rzadkim w budownictwie iberyjskim. Wystrój wnętrz jest dość oldskulowy. Wszędzie pałęta się pełno rupieci, na które najprawdopodobniej właściciele nie mają miejsca we własnym domu. Na ścianach wisi mnóstwo obrazów, które, jak Mysz się ostatnio dowiedziała, są autorstwa teścia właścicielki.

Towarzystwo jest w mieszkaniu dość międzynarodowe. Oprócz Polski, reprezentowane są tu też Włochy, Węgry i Portugalia. Choć Portugalczycy ewidentnie się nas boją i, ledwo odpowiadając na nasze cześć, uciekają do swoich pokoi.

Samodzielne poruszanie się po starej Lizbonie nie jest dla Ślepych Myszy sprawą prostą. Chodniki są zazwyczaj półosobowe, w dodatku w większości zajęte przez zaparkowane samochody, skutery, i pojemniki na śmieci, które tu jest zwyczaj wystawiać przed drzwi, o drobnych psich minach nie wspominając. Fakt faktem, iż parkingi są tu raczej dobrem deficytowym. Ciężko się zatem dziwić kierowcom, że wykorzystują każdy wolny centymetr na pozostawienie swojej limuzyny, nawet jeśli było by to przejście dla pieszych. Trzeba im jednak oddać sprawiedliwość, że w trakcie jazdy są bardzo uprzejmi. W przeciwieństwie do Włochów, czy Hiszpanów, nie próbują przejechać przechodnia za wszelką cenę. Wystarczy się zbliżyć do pasów by nadjeżdżający samochód zwolnił.

Mieszkanie w Chinatown, poza niewątpliwym luksusem posiadania pod bokiem chińskich sklepików, gdzie w razie emergency można się zaopatrzyć w chleb i mleko nawet o północy, umożliwia Myszy również obcowanie na co dzień z azjatyckim folklorem. Ostatnio na przykład mieliśmy okazję podziwiać obchody chińskiego Nowego Roku. Wszystkie większe ulice były obwieszone czerwonymi lampionami, a na głównym placu: Martin Monis odbył się kolorowy festyn. Na scenie szalały chińskie maluchy w tradycyjnych strojach, machając wachlarzami, z głośników leciała ogłuszająca kocia muzyka z nad Jang-cy, a wszędzie dookoła stały stragany z chińskimi maskami, ciasteczkami z wróżbą, oraz milionami ulotek na temat jak zostać dobrym Chińczykiem.

 

 

 

 

 Z pewnością mieszkanie w okolicach Saldanha, albo Marques de Pombal, z ich szerokimi chodnikami i bliskim sąsiedztwem metra, byłoby łatwiejsze w obsłudze, ale ostatecznie nie po to przyjeżdża się do Lizbony, żeby mieć wokół siebie metal i szkło. Mysz woli swoje podstarzałe kamieniczki z odpadającymi azulejos okupowane przez legiony gołębi. Nawiasem mówiąc, ptaszyska są tak bezczelne, że zawłaszczenie naszego balkonu okazało się dla nich niewystarczającym sukcesem i potrafią się nieraz zapuścić nawet do kuchni.

     *Będące typowym portugalskim elementem dekoracyjnym, ceramiczne płytki Azulejos układa się na każdej możliwej powierzchni w miarę pionowej. Spotkać je można zarówno na fasadach domów, jak i we wnętrzach kościołów. Tradycyjnie powinny być niebiesko białe, ale często zdarzają się też domieszki innych barw. Azulejos są malowane najczęściej w motywy roślinne, albo marynistyczne. Bywają również duże obrazy ułożone z kafelków jak z puzzli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz