Choć zajęcia
wiosennego semestru zaczęły się dopiero 11 stycznia, to studenci
przyjeżdżający na wymianę międzynarodową musieli się stawić w Greensboro
tydzień wcześniej, a to dlatego, by móc przejść gruntowne szkolenie z
życia w Ameryce i przygotować się odpowiednio do przyjęcia dumnego miana
studenta UNCG. Okazało się, że studentów międzynarodowych wcale nie
jest tak wielu. W sumie jest nas ok. 80 osób, z czego niektórzy
są tu już od sierpnia. Oprócz Polski reprezentowane są: Włochy,
Hiszpania, Irlandia północna, Anglia, Walia, Szwecja, Finlandia,
Australia, Turcja, Niemcy, Korea południowa, Chiny, RPA, Hongkong,
Japonia, Francja, Brazylia i Nowa Zelandia.
Pierwszego dnia
wszyscy musieliśmy przejść badanie krwi na okoliczność choroby na
gruźlice (za jedyne 75$), bo nawet identyczne badania wykonane w
jakimkolwiek kraju poza USA lub Kanadą nie były respektowane. Dodatkowo
ci, którym brak było aktualnych szczepień, musieli się zaszczepić np. na
odrę albo tężec. W tej nieszczęśliwej grupie znalazła się również Mysz,
co kosztowało ją kolejne 100$. W Polsce obowiązkowe szczepienia są
jedynie do momentu ukończenia szkoły średniej. W USA jednak obowiązek
szczepienia jest rozciągnięty na cały okres edukacji, nawet wyższej.
Szkoda, że amerykańskie uniwersytety nie informują o tym
przyjeżdżających studentów zawczasu, by mogli się zaszczepić we własnym
kraju oszczędzając przy tym trochę gotówki...
Orientation week
głównie składał się ze spotkań z reprezentantami różnych organizacji i
instytucji uniwersyteckich i pozauniwersyteckich. Zostaliśmy dokładnie
przeszkoleni jak zapisać się na zajęcia, jak się na nich zachowywać. a
nawet jak się ubierać. Wyjaśniono nam, że na wykładach nie musimy
pojawiać się w koszulach i pod krawatem, t-shirty i dresy są bardziej na
miejscu. Zostaliśmy oprowadzeni po kampusie ze szczególnym
uwzględnieniem wycieczki do biblioteki. Różnego rodzaju studenckie
organizacje naukowe, społeczne, wyznaniowe i sportowe zachęcały nas
byśmy wstąpili w ich szeregi.
Reprezentant,
któregoś z banków przekonywał nas do założenia sobie Amerykańskiego
konta, a przedstawiciel AT&T zachęcał do wykupienia abonamentu w ich
sieci komórkowej. Przez policjanta z uniwersyteckiego posterunku
zostaliśmy pouczeni, że narkotyki są złe, a picie alkoholu poniżej 21
roku życia jest nielegalne.
Uprzedzono nas, iż
jesteśmy dużą atrakcją dla amerykańskich studentów, więc żebyśmy się nie
dziwili, jeśli będą chcieli się z nami zaprzyjaźnić. Tłumaczono nam, że
należy sumiennie odrabiać prace domowe, nie wolno ściągać na
egzaminach, a także kserować podręczników.
Niektóre z tych
zagadnień postaram się rozwinąć w kolejnych notkach, ale na razie
chciałabym dać obraz ogólny, jak szeroko zakrojona była to akcja
uświadamiająca.
Każdy międzynarodowy student dostaje
miejscowego studenta Anioła Stróża zwanego pall. Jego zadaniem jest
pomagać nowemu studentowi we wdrożeniu się do życia na amerykańskim
uniwersytecie, wyjaśnianie wszelkich wątpliwości i pomoc w różnych
życiowych sprawach. Palle podobno bywają różni, niektórzy studenci nawet
nigdy nie widzieli swojego palla na oczy. Na szczęście K. mysia pallka,
jest świetna i bardzo zaangażowana w swoją misję. Na
samym początku przeszkoliła Mysz jak samodzielnie dojść na zajęcia, do
stołówki i w pare innych ważnych miejsc. Poza tym jest bardzo
sympatyczna, otwarta i jak na Amerykankę wcale niegłupia. W zasadzie to
Mysz na każdym kroku wykazuję się perfekcyjną ignorancją zarówno z
zakresu języka angielskiego jak i znajomości Amerykańskiej kultury, ale
na szczęście K. wszystko tłumaczy, a trudne słówka wysyła potem na
facebooku, żeby Mysz mogła sobie zapisać. K. jest Afroamerykanką i
bardzo interesuje się kwestiami walki z dyskryminacją, historii ruchów
społecznych i tym podobne. Na każdym kroku więc doszkala Mysz z tego
zakresu, co jest ciekawe, bo w Polsce niewielkie mamy o tym pojęcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz