niedziela, 7 lutego 2016

Krewetki od Bubby i pluszowe czekoladki

Chyba jeszcze nie wspominałam, że w Nowym Yorku było strasznie zimno, co dość znacząco obniżało przyjemność płynącą ze zwiedzania. Po pół godzinie spaceru zaczynałyśmy się rozglądać za jakimś ciepłym miejscem, gdzie mogłybyśmy się zagrzać przez chwilę. Zazwyczaj były to McDonaldy i Starbucksy, które w Nowym Yorku spotyka się częściej, niż sygnalizacje świetlną, ale odwiedziłyśmy w ten sposób także kilka ciekawych sklepów.

Amerykanie mają bzika na punkcie swoich narodowych słodyczy do tego stopnia, że poświęcają im wielkie, wypełnione gadżetami sklepy. W sumie nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że rokrocznie wydają ponad 7 miliardów dolarów na czekoladowe przysmaki.

Najpierw trafiłyśmy do ogromnego trzypiętrowego sklepu z dumnym szyldem M&M's World. Można tam znaleźć wszystko co przyjdzie wam do głowy i jeszcze więcej. Fani kolorowych cukierków mogą ubrać siebie i swoje dzieci od stóp do głów Oprócz oczywistych bluz i t-shirtów, dostać tam można bowiem także: czapki, szaliki, sukienki, dziecięce śpioszki, skarpetki, rękawiczki, plecaki, torebki, torby na laptopa, portfele i portmonetki, biżuterię i gumki do włosów. Majtek nie widziałam, ale założę się, że też gdzieś były. Z rzeczy tzw. użytkowych, znaleźć można jeszcze poduszki, kocyki, ręczniki, ściereczki do naczyń, słuchawki, kubki, talerze, bidony, sztućce, budziki. Ponadto, miliony figurek i pluszaków w najróżniejszych rozmiarach. Niektóre M&M'sy występowały przebrane w kostiumy z "Gwiezdnych wojen", a inne wcieliły się w Statuę Wolności. Oczywiście jest też wielki regał z samymi cukierkami, we wszystkich kolorach jakie ludzkość wymyśliła. Obok jest skaner nastroju. Trzeba stanąć przed nim, a on na podstawie temperatury ciała i jakichś tam innych zmyślonych parametrów powie jakiego koloru jest dziś twój nastrój i jakiego koloru M&M'sa powinieneś schrupać. Jest także stanowisko, gdzie można zaprojektować własny napis na cukierkach i za jedyne 20 dolarów otrzymać paczkę, gdzie kolorowe kuleczki zamiast standardowego M będą miały na sobie waszą głęboką refleksję.

Następny był sklep firmowy najsłynniejszej amerykańskiej firmy produkującej czekoladę: Hershey's. Tu już skromniej, tylko jedno piętro ale też było na co popatrzeć. Najbardziej ikonicznymi produktami tej firmy są Reese’s, czyli czekoladki w kształcie płaskich okrągłych babeczek wypełnione masłem orzechowym oraz Kisses - stożkowate czekoladki zawinięte w złote papierki. Między nami mówiąc, smakiem nie dorównują one europejskim, a nawet polskim czekoladom. Pół sklepu zajmowały koszulki i bluzy z różnymi wariacjami peanów na cześć czekoladek i Nowego Yorku. Moja ulubiona miała napis: I (zdięcie Reese's) New York. Były też pluszowe zabawki w kształcie Reese's i Kisses, z oczkami, buźkami i doczepionymi łapkami, a także zeszyty, notatniki i kalendarze z logiem Hershey's. Oczywiście wszędzie pełno czekoladek w najróżniejszych kształtach i rozmiarach, zapakowanych w mniej lub bardziej eleganckie pudełka. Wszędzie puszki ze zdjęciami Nowego Yorku i Kubeczki wypełnione różnego rodzaju mieszankami. Na specjalnym stanowisku jest opcja zaprojektowania własnego unikalnego opakowania tabliczki czekolady. Można sobie tam zrobić zdjęcie i wymyślić napis. Po wysłaniu tego mailem za 5 minut otrzymujemy czekoladę z naszą uśmiechniętą mordką i jakimiś spersonalizowanymi życzeniami, np. dla przyjaciółki z okazji urodzin. A to wszystko za jedyne 10 dolarów. Po sklepie miota się także młodzieniec w papierowej czapce pajaca krzycząc, że gotów jest spełnić twoje największe marzenie życiowe i sprawić byś stał się pracownikiem fabryki czekolady. W praktyce oznacza to, iż dostajesz tak samo błazeński kapelusz z napisem „chocolate factory worker” i naciskasz kilka guziczków, by po wielkich zjeżdżalniach zleciały z sufitu przedstawicielki różnych rodzajów czekoladek i wymieszawszy się wpadły do twego kubeczka co kosztuje jedyne 8 dolarów.

Innym rodzajem bzika amerykańskiego jest robienie sklepu z gadżetami z ich kultowych filmów. Na Times Square kusi przechodniów szyld ze słynnym logiem firmy Bubba Gump Shrimp Company. Tu gadżety nie są już tak pomysłowe. Ograniczają się raczej do standardowych t-shirtów i bluz z cytatami w stylu: "Run, Forrest! Run!" "Mama always had a way of explaining things so I could understand them", albo "Shit happens". Można kupić także pudełko czekoladek - zgadnijcie z jakim napisem. W głębi natomiast znajduje się restauracja serwująca dania ze świeżych (jak twierdzi) krewetek.

Niedaleko znajduje się przybytek, w którym Mysz mogłaby zostawić wszystkie pieniądze, czyli Disney World ogromem przewyższający nawet królestwo M&M'sów. Ponieważ aktualnie na topie jest "Frozen", to wszędzie pełno było pluszowych bałwanów i sukni Elzy. Jednakże inne bajki nie zostały zapomniane. Przez całe piętro ciągną się wieszaki ze strojami wszelkich księżniczek i wróżek jakie kiedykolwiek wystąpiły w bajkach Disneya. Niestety ich rozmiary zostały przewidziane jedynie na małe fanki, ale piętro wyżej można już znaleźć koszulki dla całkiem dorosłych wielbicieli Myszki Miki, Królewny Śnieżki, Bambiego, Kaczora Donalda czy Pocahontas. Na półkach siedzą pluszowe Simby, zakochane kundle, dalmatyńczyki i dżiny z butelki. Ale pluszowy Buzz Astral? To chyba lekka przesada. Myszy najbardziej podobał się ponad półmetrowy zielony pluszowy strączek, z którego po rozpięciu zamka błyskawicznego wypadły trzy równie zielone pluszowe i na dodatek uśmiechnięte groszki wielkości główki kapusty. Teraz pytanie za sto punktów: z jakiej bajki to pochodzi? Mysz nie ma bladego pojęcia, ale obiecuje jakąś fajną nagrodę temu kto zgadnie. Gdyby nie fakt, iż mysia walizka, już przyjeżdżając do Ameryki ledwo się domykała i miała 3 kg nadwagi, zielony groszek z pewnością powędrował by z nią w dalszą drogę.

Na Times Square znajduje się także firmowy sklep Willy Wonka Candy Company, znanej z filmu Tima Burtona "Charlie i fabryka czekolady". Firma wprawdzie jest brytyjska, ale dobrze się wpasowuje w ten ogólny krajobraz.

Na koniec jeszcze kilka słów o samym Times Square. Po pierwsze jest malutki, po drugie strasznie zatłoczony, a po trzecie oprócz burżujskich sklepów i restauracji nie ma na nim nic. Dominującym elementem "dekoracyjnym" są wysokie na kilkanaście metrów i ciągnące się wzdłuż całego placu telebimy, na których wyświetlają się na zmianę reklamy i widok z kamer monitoringu na Times Square… Sprawia to wrażenie dość upiorne, jak by się było w jakimś matrixie.

Wyobrażacie sobie w Polsce sklep Wedla z pluszowym cukierkiem bajecznym albo koszulki z napisem: "Kocham śliwkę nałęczowską"? Nie wiem czy by to zrobiło wielką karierę. Ale Amerykanie kochają swoją popkulturę, a miłość ta jest im wpajana już od maleńkości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest ona jednym z ważniejszych fundamentów ich tożsamości narodowej. Ostatecznie popkulturę dużo łatwiej sobie przyswoić niż historię. Nie wspominając o tym, że w przypadku państwa, którego historia liczy niewiele ponad 2 wieki to trzeba czymś ją wspierać w budowaniu poczucia patriotyzmu i przynależności. Żeby móc czuć się Polakiem należy nie tylko legitymować się rodowodem Polaków co najmniej 5 pokoleń wstecz, ale jeszcze najlepiej wykazać, że przedstawiciele tych pokoleń przelewali krew za ojczyznę na wszystkich polach Europy. Natomiast by móc mienić się Amerykaninem wystarczy kochać Reese's i M&M'sy, więc nawet jeśli twoi parents wyemigrowali tu two years ago, możesz czuć się stuprocentowym Amerykaninem. Może warto zastanowić się czy zamiast koszulki z Jagiełłą nie przyjemniej jest założyć koszulkę z Forrestem. Ostatecznie też był na wojnie, a pysio jakieś takie sympatyczniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz