sobota, 4 kwietnia 2015

Fado

Jeśli nie przejedzie się tramwajem 28 na Alfamę, nie zje się tam bacalhau (dorsza, o którym innym razem) i nie posłucha się fado, to się w Lizbonie wcale nie było. Przynajmniej tak twierdzą zgodnie wszystkie przewodniki po stolicy Portugalii. Co do tego, czym jest to osławione fado, wspomniane wyżej skarbnice wiedzy już nie są tak jednomyślne. Najoględniejsze określają je mianem tradycyjnej muzyki ludowej z Lizbońskich dzielnic biedoty, nieco śmielsze porównują je do hiszpańskiego flamenco. Ostatnio Mysz nawet przeczytała, iż jest to portugalska odmiana bluesa, co ma dokładnie tyle wspólnego z rzeczywistością, co tłumaczenie ruskich pierogów jako "russian polish ravioli", na które natknęła się w pewnej burżujskiej restauracji we Wrocławiu.

Odpowiedź na pytanie czym jest fado, faktycznie nie jest prosta, ale, jak wiadomo, Mysz niczego się nie boi, więc postanowiła spróbować. Słowo "fado" w języku portugalskim oznacza "los". Pieśni fado opowiadają, w związku z tym, o tym, z czego składa się los zwykłego człowieka, czyli o miłości, zdradzie i tęsknocie. Życie w dzielnicach biedoty nie jest wesołe, więc i fado takie nie jest. Piosenki te przesiąknięte są smutkiem i żalem, ale nie ma w nich gniewu, ani buntu, wręcz przeciwnie, rybacy i drobni handlarze kochają swoje miejsce na ziemi i dlatego potrafią śpiewać o Alfamie z niespotykaną czułością i delikatnością, jak o najpiękniejszej kobiecie świata. Kluczowym pojęciem dla zrozumienia atmosfery fado, jest saudade. To, jak twierdzą wszyscy językoznawcy, nieprzetłumaczalne słowo, oznacza coś pomiędzy ckliwą nostalgią, słodkim bólem istnienia, żalem za utraconym rajem, melancholijną zadumą a rozdzierającą serce tęsknotą (nie wiadomo właściwie za czym). Każdy naród musi mieć coś absolutnie własnego, na czym buduje tożsamość i odrębność kulturową. W wypadku Portugalczyków jest to właśnie uczucie saudade, do którego roszczą sobie wyłączność na podstawie nieprzetłumaczalności. Wilhelm Humboldt z pewnością podskakuje w grobie z radości zawsze, gdy to słyszy. Jak pisze Fernando Pessoa:
Saudades, só portugueses
Conseguem senti-las bem,
Porque têm essa palavra
Para dizer que as têm.*

Największy, samozwańczy polski autorytet w dziedzinie fado, Marcin Kydryński, twierdzi jednak, iż akurat właśnie my, Polacy jesteśmy zdolni współodczuwać fado, z całą gamą jego subtelnych uniesień, osadzonych w łotrzykowskiej scenerii. Ballady Grzesiuka i Staszewskiego (Stanisława oczywiście), a także  pieśni partyzanckie, są jego zdaniem dowodem na to, iż mamy wrażliwość nastawioną na tę samą częstotliwość, co Portugalczycy, lubiącą się użalać nad sobą, ale jednocześnie podkreślać dumę ze swego pochodzenia. Fado narodziło się w lizbońskich, portowych dzielnicach w pierwszej połowie XIX w. Początkowo była to muzyka improwizowana na gitaropodobnym instrumencie zwanym viola i, co ciekawe, służyła raczej jako podkład do tańca, niż do tekstu. Dopiero ok. połowy XIX w. pojawiła się  gitara portugalska: dwunastostrunowy instrument o brzęczącym brzmieniu, który dziś kojarzymy z fado.

Oczywiście fado nie zmaterializowało się na Alfamie z powietrza. Popularny jest pogląd, iż było naturalną kontynuacją, mających korzenie jeszcze w głębokim średniowieczu, romantycznych pieśni:  cantigos do amor i cantigos do amigo. Nie można przy tym jednak zapomnieć o wpływach docierających z kolonii, na które Lizbona, jako główny port portugalski, była niezwykle podatna. Bardzo ważnym impulsem okazał się powrót dworu królewskiego z kilkunastoletnich wakacji w Brazylii na  początku lat 20tych. Przywiezione przez nich nowinki wyraźnie wpłynęły na kształtowanie się nowego  stylu muzycznego, który bardzo szybko opanował szemrane dzielnice, będące królestwem marynarzy, prostytutek, złodziei i wszelkiej maści cwaniaków. Pierwszą, niekwestionowaną gwiazdą fado, była Maria Severa Onofriana. Słynąca ze swej urody i nieprzeciętnego głosu córa Koryntu, łamała męskie serca jak zapałki, a jej burzliwy romans ze słynnym torreadorem, hrabią Armando de Vimioso wstrząsnął w posadach wszystkimi Lizbońskimi salonami. To ona zapoczątkowała zwyczaj narzucania czarnej chusty na ramiona w trakcie występu. Choć umarła dość młodo (podobno z przejedzenia) przeżywszy zaledwie 26 lat, to wyznaczony przez nią trend nostalgicznych pieśni o miłości  i utracie utrzymywał się w lizbońskich lupanarach jeszcze przez kilka dekad. Myliłby się jednak ten, kto by przypuszczał, iż fado było wyłącznie muzyką kobiecą. Od samego początku związane było ze środowiskiem marynarzy i rybaków. Śpiewały jednak nie tylko ich żony i kochanki wypatrując na brzegu swe oczy, ale i oni sami. Po powrocie z długiego rejsu przywozili pieśni opowiadające o nostalgii za ukochaną Lizboną, a zbyt długo marudząc w portowych tawernach, śpiewali o tęsknocie za bezkresem oceanu. Pod koniec XIX w., fado opuściło rodzinne pielesze w ciemnych zaułkach dzielnic Alfama, Madragoa i Mouraria, wstępując na salony. Pisaniem tekstów zajęli się prawdziwi poeci, a tworzeniem muzyki profesjonalni kompozytorzy. Pieśni fado pojawiły się na scenach teatrów i kabaretów, stając się stałym punktem ich programu. Jak to zwykle bywa w takich wypadkach, naturalna szorstkość oraz dziki  temperament musiały ustąpić przed twardymi regułami metryki i rytmiki, przez co pieśni straciły sporo na autentyczności, ale z pewnością zyskały w uchu wytrawnego słuchacza. Z pozycji przyśpiewki dziwek portowych, fado awansowało do roli symbolu narodowego. Było wykonywane ciągle, wszędzie i przez każdego. Jak diametralna była to zmiana może świadczyć fakt, iż słynny obraz "O fado"*, namalowany przez José Malhoa w 1910 r., został ostro skrytykowany przez lizbońskie elity, za poruszanie tak nieprzyzwoitej tematyki, a już rozpoczynająca swą karierę w latach 30tych, uważana do dziś za boginię fado,  Amália Rodrigues, została z miejsca  uznana za czołową artystkę portugalską. Do wzrostu popularności fado z pewnością przyczynił się rozwój nowych technologii. Kiedy w latach dwudziestych pojawiło się radio oraz  gramofon, fado zaczęło rozbrzmiewać w całym kraju. O tym, jak bardzo kino zafascynowane było fado, świadczy fakt, iż pierwszym portugalskim filmem dźwiękowym była, pochodząca z 1931 r., adaptacja powieści "A Severa" o wspomnianej już wyżej alfamskiej Czarnej Mańce. A sama wielka Amália,   zagrała główną rolę w filmie "O Fado, História de uma Cantadeira" (fado, historia pewnej pieśniarki) z  1948 r. Nawet we współczesnym  filmie Carlosa Saury "Fados" z 2007 r. obejrzeć  możemy  takie sławy jak Mariza, Carlos do Carmo czy Cesária Évora.

Podobnie jak flamenco w Hiszpanii, tak i fado w Portugalii stało się narzędziem unifikującej naród polityki kulturalnej faszystowskiego reżimu. Dzięki czemu na wiele lat otrzymało łatkę muzyki wspierającej dyktaturę. W związku z tym po  Rewolucji Goździków musiało odpokutować swoje winy odchodząc w zapomnienie na kilka dziesięcioleci. Dopiero gdy zalewająca Lizbonę fala turystów zaczęła domagać się czegoś prawdziwie portugalskiego, odkurzono  stare, poczciwe fado. Na Alfamie wyrosły jak grzyby po deszczu restauracje  oferujące swym klientom możliwość posłuchania fado na żywo niemal co wieczór. Oczywiście większość miejsc, gdzie obecnie można wysłuchać fado, jest stworzona jedynie wyłącznie z myślą o turystach, a nie o chcących podzielić się szarpiącym ich trzewia saudade fadistas. Nie mniej jednak warto trochę tego folkloru zobaczyć i warto do  jakiejś fado knajpki  się wybrać. Jest ich naprawdę mnóstwo, więc wystarczy, że przejdziemy się po Alfamie wieczorem, a na pewno gdzieś trafimy. Fado jest grane w tzw casas do fado (domach fado), czyli restauracjach, które oferują kolacje wzbogacone o możliwość wysłuchania występów muzycznych. Zanim usiądziemy w którymś z tych miejsc, dobrze jest się upewnić jak wygląda strona finansowa takiej imprezy. Niektóre restauracje doliczają do rachunku ok. 5 euro za możliwość wysłuchania muzyki na żywo inne nie liczą sobie dodatkowych opłat, ale ustalają wysokość minimalnego zamówienia na np: 15 euro, a niektóre (i te Mysz oczywiście preferuje) nie stawiają żadnych wymagań. Można tam po prostu pójść, zamówić lampkę wina i słuchać fado do woli. Z tym, że w takim miejscu przy programie oszczędnościowym musimy się liczyć z tym, że przez cały wieczór będziemy stali, gdyż stoły są zajęte przez jedzących. Występy fado zaczynają się wieczorem, czasem o 20, czasem o 22, i trwają zazwyczaj kilka godzin. Najczęściej występuje kilku artystów na zmianę. Wychodzą oni na scenę w dwudziesto, trzydziestominutowych setach, po których następuje podobnej długości przerwa. Kiedy fadista śpiewa, nie wolno rozmawiać, ani hałasować. Mimo komercyjnego oblicza, jakie przyjęło, fado nie jest muzyką do kotleta, ale prawdziwą sztuką.

Chcącym pogłębić swoją wiedzę z zakresu fadologii, Mysz poleca muzeum fado, znajdujące się na obrzeżach Alfamy, tuż nad rzeką. Nowoczesne muzeum z audioguidem wliczonym w cenę, ciekawie opowiada o różnych aspektach rozwoju fado. Można posłuchać wielu piosenek, zapoznać się z życiorysami słynnych fadistas. obejrzeć instrumenty i fragmenty filmów, których głównym bohaterem jest fado. Muzeum jest podzielone na dwie części. Wyższe piętro prezentuje historię fado wraz z makietami burdeli i wieloma wycinkami z gazet. To tam wystawiony jest obraz "O Fado". Dolne  poświęcone jest współczesności i można tam posłuchać utworów kilkudziesięciu najsłynniejszych obecnych gwiazd fado. Niestety nie dało się tam zbyt wiele pomacać, ale warstwa dźwiękowa wynagradzała to z nawiązką. Na  koniec Mysz zaprasza do wysłuchania kilku najsłynniejszych fadistas. 

Oto Królowa fado Amália Rodrigues  w piosence "Fado Português: (fado portugalskie)

Kultowa już współczesna fadista znana na całym świecie Mariza    w piosence "Beijo de Saudade" (pocałunek saudade)

i na koniec dla odmiany męski głos, nie mniej znanego niż Mariza Carlosa do Carmo, śpiewa piosenkę  "Um Homem na Cidade" (człowiek w mieście):


*Na obrazie przedstawiony został słynny fadista Amâncio, zwany malarzem z Mourarii, w towarzystwie swej kochanki, Adelaide, z powodu blizny po brzytwie ozdabiającej jej twarz zwanej Dźgniętą Adelaidą. Praca z tą barwną parą nie była prosta. Artysta nieraz musiał chodzić do więzienia i nalegać na uwolnienie swojego modela, a gdy już miał go w studiu, musiał się pilnować by nie narazić się na jego szaleńcze wybuchy zazdrości z powodu zbytniego odsłaniania  ramion modelki. Obraz, jak nietrudno się domyślić, wśród portugalskiej krytyki został odebrany bardzo źle, gdyż tematyka dziwek i szemranych cwaniaków nie była tym, za co chętnie by płacili portugalscy mecenasi sztuki. Za granicą obraz jednak zrobił furorę.


**Jedynie Portugalczycy są zdolni czuć saudades, gdyż jedynie oni posiadają  słowo na powiedzenie, że je czują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz