wtorek, 8 kwietnia 2014

Mysz na bani

Mysz, jako stworzenie, ogólnie rzecz biorąc, polarne, woli chłodne klimaty, więc saunę odwiedziła jak dotąd w życiu raz prawie 20 lat temu i wcale jej się nie podobało. Jednakowoż, być na Syberii i nie być w bani, to tak jakby być w Rosji i się nie upić, więc trzeba było spróbować. Ponieważ obowiązkowym elementem prażenia się jest późniejsze tarzanie się w śniegu, to stwierdziłyśmy, że musimy się pospieszyć, żeby nie tarzać się w błocie.

Przez znajomych znajomych trafiłyśmy do osiedlowej, prywatnej bani. Drewniany domek składa się z kilku pomieszczeń. W niedużym przedpokoju zostawiamy buty oraz kurtki. Przechodzimy następnie do pokoju wspólnego gryffindoru, gdzie wokół dużego stołu stoją krzesła, a na półce czeka czajnik i herbata. Do zabawy przygrywa rozstrojone radio. Okupujące sąsiedztwo herbaty, kieliszki i kufle sugerują, że z naszą wodą i ciasteczkami wybrałyśmy się jak ze święconką do burdelu, my jednak łatwo się nie zniechęcamy, przynajmniej będziemy przygotowane następnym razem. W tym samym pomieszczeniu znajduje się również piec, do którego trzeba  dorzucać opał. Rozbieramy się do rosołu i owijamy w prześcieradła. Podobno od pary włosy się niszczą, więc zakładamy czapeczki - urocze, filcowe uszanki z czerwonymi gwiazdami nad czołem. Potem przechodzimy do przedsionka piekieł czyli malutkiego  pomieszczenia, gdzie stoi beczka pełna zimnej wody i moczą się brzozowe witki, w oczekiwaniu na nasze rozgotowane plecy. Na koniec, wreszcie trafiamy do najgorętszego miejsca na świecie. Siedzimy na ławkach jak kury przypiekające się od razu na grzędach. Jeśli robi się za sucho polewamy rozgrzane kamienie wodą z cebrzyka, choć podobno lepsze do tego jest piwo, a hardcorowcy używają  spirytusu. Jednorazowa sesja trwa ok. 15 minut. Następnie koło beczki chlastamy się nawzajem brzozowymi gałązkami, z których listki jeszcze cały dzień będę na sobie zbierać, a potem radosny kolektyw wybiega przed dom i tarza się w śniegu. Mile widziane jest również nacieranie i obrzucanie śnieżkami. Jak już wrócimy do normalnej temperatury, wchodzimy grzecznie do środka. Zdecydowanie przydałoby się zimne piwo, ale jest tylko woda, herbata i czekoladowe ciasteczka, które rozpływają się w dłoni a nie w ustach. Rytuał powtarza się jeszcze kilka razy. Całość trwa w  sumie 3 godziny. Potem w przedsionku piekieł myjemy się zimną wodą z beczki. Dla francuskich piesków istnieje możliwość podgrzania jej części w czajniku.

Czyściutkie i pachnące, ubieramy się i idziemy do domu spać, bo bania wyciąga z człowieka wszelkie życiowe siły. W sumie cała przyjemność taka kosztuje 40 pln od osoby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz