środa, 19 lutego 2014

Świdnica zachwyca

Gdy już we Wrocławiu pomacała wszystko, co pomacać się dało, Mysz postanowiła zapuścić się nieco dalej w dolnośląski krajobraz. Ponownie korzystając ze słynnej, żeglarskiej gościnności zawitała do Świdnicy, która, jak się okazało, mimo niewielkich rozmiarów, oferuje odwiedzającym wiele atrakcji.

Można zwiedzić jedyne w Polsce Muzeum Dawnego Kupiectwa, gdzie zainteresowani dowiedzą się jaka była różnica między korcem poznańskim, a świdnickim oraz ile garnców wchodziło w beczkę. Niestety, pomacać tam da się jedynie szybki, za którymi wszystkie te miary i wagi są wyeksponowane, ale przynajmniej opisy są ciekawe. W mieście znajduje się też wielka katedra pełna rzeźb i malowideł, których przepych stawia pod lekkim znakiem zapytania tezy Lutra o ubóstwie i prostocie świątyń*.


Świdnicki rynek okalają pięknie zdobione kamieniczki, wśród których, psikus, Mysz odkryła, że ma prywatny sklepik.




 Przed ratuszem natomiast stoi jawny dowód na to, iż Świdniczanie podzielają przekonanie ligi, że Kopernik była kobietą. Jest to pomnik Marii Kunic, siedemnastowiecznej astronomki zapatrzonej w niebo. Maria podobno korespondowała z największymi umysłami epoki i była przez nich wielce poważana. Jej sława sięga nawet poza granice naszej planety, bo użyczyła swego imienia jednemu z kraterów na Wenus. 


Niewątpliwie najciekawszym zabytkiem Świdnicy jest największy drewniany kościół w Europie, tzw. Kościół Pokoju. W traktacie westfalskim, kończącym wojnę trzydziestoletnią, Cesarz Ferdek III, chcąc pokazać, że ma gest, zezwolił  śląskim protestantom na postawienie aż trzech kościołów w Świdnicy, Głogowie i Jaworze. Do dnia dzisiejszego przetrwały te w Świdnicy i w Jaworze. Żeby protestanci nie poczuli się zbyt pewnie, musieli wznieść swoje świątynie w odległości strzału armatniego od miasta i przy użyciu jedynie nietrwałych materiałów, jak słoma i drewno. Nie mogły one posiadać ani szkółki niedzielnej, ani dzwonnicy. Gest tolerancji miał zatem dać do zrozumienia, że jak cesarzowi się spodoba to chuchnie, dmuchnie i protestantów ze śląska i tak wykurzy. Pracowici uczniowie Lutra wcale się tym jednak nie przejęli i zgodnie ze wszystkimi wytycznymi wznieśli świątynię, która zapiera dech, oczywiście nie bezkształtną bryłą, ale przepięknie zdobionym  wnętrzem. Najsłynniejsi śląscy snycerze wykonali admaiorem dei gloriam ambone, ławki, ołtarz, balustrady  organy oraz empory kapiące od ornamentów  i złoceń. Wszystko przetrwało do dziś w nienaruszonym stanie, a co najważniejsze, wszystko można pomacać, a w dodatku wysłuchać księdza opowiadającego historię kościoła w trzech językach, w tym nawet po polsku. 



Na koniec, jeśli ktoś po intensywnym zwiedzaniu zgłodnieje, to może się posilić w fantastycznej knajpce wykutej w murach staromiejskich, gdzie serwują najlepsze zupy krem na całym śląsku.

Mysz miała dodatkowo to szczęście, że jej gospodyni rezyduje w prawdziwej, poniemieckiej kamienicy więc miała okazję sprawdzić jak się żyję w germańskim budownictwie. Wśród mnóstwa pokoi, z których najmniejszy mógłby pomieścić walcujący dwór cesarski, dość łatwo się zgubić, na szczęście barek obecny w każdym z nich ułatwia nawigacje. Niemieckie mieszkania wysokością nawiązują do gotyckich katedr, więc i temperatura jest w nich podobna, dlatego przed wyprawą do łazienki najlepiej wskoczyć w dodatkowy sweter. Zawsze też można się ogrzać łaszącym się rudym kotem, albo którymś z cudów natury produkowanych przez zaprzyjaźnionego żeglarza.

* Katedra obecnie oczywiście służy jedynemu słusznemu wyznaniu, ale wybudowana została jako świątynia ewangelicko-augsburska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz